Zimne suki, rozlazłe kury

Mama w pracy, mama w domu - czy to dwa odrębne światy, dwa gatunki kobiet, dwa wrogie plemiona, które toczą ze sobą wojnę na wielu frontach?

Pierwsza ma awans, wizytówki i markowy ciuch w pepitkę, a przed domem wypasione auto. No tak, ale w oczach jakieś takie napięcie i żal. I dzieci smutne, już niemal wolą nianię. Druga siedzi w domu, pachnie mlekiem, proszkiem do prania. Na kolanach szczęśliwy bobas, baba drożdżowa rośnie w piecu. Ale jak się bliżej przyjrzeć, okaże się, że mama anioł ma coś bezmyślnego w twarzy, jakąś nudę i brak perspektyw. Znacie te dwa obrazki?

Oba są podszyte niechęcią do kobiet. Panią Ambitną otacza aura nowoczesności i. poczucie winy. I słusznie, bo, suka jedna, dziecko zaniedbuje. Pani Mamuśka słodka jest i czuła, ale w głębi pastelowego raju czai się wąż: oskarżenie o lenistwo i pytanie, co z nią będzie, gdy dzieci podrosną, a mąż (odpukać) wymieni ją na nowszy model. I słusznie wymieni, kwoka rozlazła, trzeba było pracować. Taki mniej więcej podział wyłania się z mediów. Taka opowieść o kobiecym losie pękniętym, nie do posklejania. Tak źle i tak niedobrze. Ale jest coś na pocieszenie: możecie sobie, drogie panie, skoczyć do oczu.

Media uwielbiają kłótnie między kobietami - kolejne dowody w odwiecznym przeciw nam dochodzeniu. Że jesteśmy niezdolne do prawdziwej przyjaźni. Bo kobieca solidarność to mrzonka. Kobiety toczą w mediach nieustanne wojny: na listy do pism kobiecych, na porady i wywiady, na obrazki takie jak wyżej. W Stanach mówią o tym "The mommy wars", wojna mamusiek. Te domowe i te pracujące to dwa gatunki kobiet. Dwa wrogie plemiona.

Ej, chciałoby się powiedzieć twardo, to ściema i patriarchalna propaganda. Podział ideologiczny i przerysowany. Ale wojna mam to nie jest czysta ściema. Bywam jej świadkiem, ofiarą, a nawet (o wstydzie!) żołnierzem. W klubikach i na placach zabaw jest podział na te całodzienne i te popołudniowe. Jest zazdrość, niepokój i poczucie winy - po obu stronach. Przykre spojrzenia, milczące oceny, wzajemne się niezauważanie. I te niby dyskretne uwagi, że Jasio coś ostatnio dużo z nianią.

Iść czy nie iść na wychowawczy? Wracać do pracy, czy jeszcze dać mu/jej jeszcze kilka miesięcy z mamą? To są realne dylematy. Owszem, chodzi o pieniądze (kredyt hipoteczny!) i presję otoczenia (nie boisz się wypaść z obiegu? Nie tęsknisz za dzieckiem?). Ale chodzi też o emocje. O wewnętrzne rozdarcie. O wizję własnego życia i tego, co dobre dla dzieci. Te z nas, które codziennie wymykają się z domu, powierzając dziecko babci, niani czy (rzadziej) żłobkowi, potem w ciągu dnia dzwonią chyłkiem do domu. Bo katar, bo zupka, bo tęsknota. Te, co wybrały bycie z dzieckiem, często czują pustkę tam, gdzie dawniej był bieg do tramwaju, makijaż, termin na wczoraj i pogaducha z koleżanką z roboty. Poczucie, że jest się kimś jeszcze, nie tylko mamą.

Nie ma dwóch gatunków matek. Jest pęknięcie w świecie, który się z macierzyństwem nie liczy. Przepaść między prywatnością i pracą. I pragnienie matek: być nie tam, gdzie się akurat jest. Być tu i tam jednocześnie. Twoje poczucie, że coś ucieka, coś przegrałaś, na coś się nieodwołalnie spóźniasz. Tu i tam.

Media na tych trudnych uczuciach żerują, szczując nas na siebie nawzajem. Taki jest kulturowy scenariusz. Łatwiej i przyjemniej opowiedzieć tę historię jako wojnę między kobietami niż jako zmaganie kobiet z patriarchalną rzeczywistością. Z brakiem żłobków. Z rynkiem pracy, gdzie pracujesz od do i nie ma zmiłuj, a "pracownik" to ktoś "dyspozycyjny", czyli ktoś, kto nie ma dzieci. Albo ma żonę, która się tymi dziećmi zajmuje.

Dorosła jesteś, wybieraj: rodzina, kariera. Ale większość kobiet nie ma w tej kwestii żadnego wyboru. Dwie trzecie Polek w wieku rozrodczym nie ma (z racji formy zatrudnienia) prawa do urlopu wychowawczego. A wiele z tych, co ma, nie skorzysta, bo boi się, że prawo do powrotu okaże się fikcją. Większość kobiet nie pracuje dla sukcesu i ciucha w pepitkę, ale z tej prostej przyczyny, że z jednej pensji mało kto jest w stanie utrzymać rodzinę. A te, co niby nie pracują, też często trochę pracują, na przykład po nocach. Bo życie kosztuje, zwłaszcza gdy ma się dzieci. Wybór to fikcja. Realne jest rozdarcie, łatanie dziur, niedospanie. I ciągłe poczucie winy.

Wiem, powinnam w tym miejscu ciepło napisać o ojcach, że to także ich zmagania. Ale statystyki są nie- ubłagane: ojciec Polak to ojciec nie- obecny. Dla ogromnej większości mężczyzn "ojcostwo" oznacza tyle, co "czasem pomagam żonie" i "przecież zabrałem go do zoo".

Jako społeczeństwo pielęgnujemy kobiece rozdarcie. Brakuje żłobków, miejsc w przedszkolach. Zamiast urlopów ojcowskich są ich jakieś marne namiastki. O elastycznych formach pracy większość kobiet może jedynie pomarzyć. Nie ma prawdziwych sankcji dla pracodawców, którzy - jeśli w ogóle zatrudniają kobiety z małymi dziećmi - to spychają je na boczny tor.

To są ciężkie tematy. Z tym by trzeba coś zrobić. To by musiało kosztować. Dużo przyjemniej bije się medialną pianę o tym, że są dwa gatunki matek - wyrachowane i rozlazłe, suki i kwoki. I że te dwa plemiona szczerze się nienawidzą. No dalej! Łapmy się za czupryny, niech poleci trochę piór! Ko, ko, ko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.