Jak dziecko odmieniło moje życie

Kiedy rodzi się dziecko, zmienia się nasze życie. Nic nie jest już takie, jak przedtem. Jak można opisać tę zmianę? Zapytaliśmy kilkoro młodych rodziców.

Charakter tej zmiany, sposób jej przeżywania, strategie radzenia sobie z nowymi problemami zależą od tego, na jakim etapie życia zosta- jemy rodzicami. Także od tego, jakie wspomnienie własnego dzieciństwa nosimy w sobie. I trochę od tego, ile własnej emocjonalnej przestrzeni możemy dziecku udostępnić. Na ogół ta życiowa zmiana jest łagodnym procesem, ale czasem przebiega w sposób dramatyczny. Zawsze - zostając rodzicami, stajemy się innymi ludźmi.

DOMINIKA PSZCZÓŁKOWSKA, MAMA MISI (4 LATA) I TOSI (8 MIESIĘCY)

Macierzyństwo uzależnia mnie od innych

Córeczki zmieniły moje życie. Lubię z nimi być. Patrzę na świat ich oczami. Zachwycam się wszystkim razem z nimi i zachwycam się nimi.

Opowiem jednak przede wszystkim o tych mniej sielankowych aspektach macierzyństwa, bo inni będą pewnie słodzić i znów ktoś powie, że go nie uprzedzono.

Najtrudniejszą zmianą, z którą nie mogę się pogodzić, jest uzależnienie od innych, ciągłe proszenie o pomoc.

Zanim urodziłam pierwsze dziecko, obydwoje z mężem robiliśmy kariery. Jak miałam wyjazd służbowy, to wyjeżdżałam, radziłam sobie i byłam niezależna.

Kiedy urodziła się Misia, odkryłam, że o wszystko muszę prosić, także o te najprostsze rzeczy. Oczywiście, pierwsze tygodnie z niemowlakiem to ekstremalna wersja uzależnienia od innych, ale potem to się ciągnie i ciągnie. Cała logistyka codzienności, to wieczne proszenie o pomoc. To jest dla mnie nie do zniesienia.

Najtrudniejsza była zmiana w relacji z mężem, zachwianie pewnej równowagi w naszym związku. Przed dziećmi byliśmy niezależnymi atomami, które spotkały się i były razem dla wzajemnej przyjemności. A nagle okazało się, że on jest mi dramatycznie niezbędny w organizowaniu najprostszej codzienności. Toczymy niekończące się dyskusje - on pyta: "Dlaczego nie powiesz, czego potrzebujesz?", a ja odpowiadam: "A dlaczego mam mówić, że w lodówce nie ma masła?". I to ciągłe lawirowanie - właściwie nie wiadomo, czy ja go proszę, czy ja mu każę? Proponuję czy wymagam? Te wszystkie dyskusje doprowadzają mnie do szału, czasem do płaczu. Poza tym teraz, kiedy Tosia jest malutka, jestem na utrzymaniu męża. To jest dla mnie psychicznie bardzo trudne i zamierzam z tym jak najszybciej skończyć.

Z jednej strony - trudno mi zaakceptować siebie w roli osoby zależnej od męża. Ożenił się z dynamiczną, niezależną kobietą i to mu się we mnie bardzo podobało. Więc teraz, kiedy ma mnie siedzącą w domu - to na pewno nie może mu się podobać. Tak sądzę, chociaż on twierdzi, że wcale tak nie jest.

Z drugiej strony - mam szczęście. Mam męża, który od początku godził się na moje plany, i mam cudowną ciocię - opiekunkę, która sama myśli o wszystkim, co trzeba. Nie rezygnuję z tego, co dla mnie ważne, wiem, że są w życiu okazje, które się nie powtarzają.

Mój czas dzieli się na pracę i bycie z dziećmi. Lubię obserwować, jak rosną, jak się rozwijają. Ale gdy nie pracuję, brakuje mi stymulacji intelektualnej - bo, umówmy się, że wrzucanie prania do pralki nią nie jest.

JACEK OLESZCZYK, TATA ŁUCJI (6 LAT) I BENKA (4 LATA)

Doceniłem moją mamę

Łucja i Benek wnieśli coś nowego w moje życie i to przewartościowało moje myślenie o moim dzieciństwie i o mojej mamie. Teraz naprawdę potrafię ją docenić. Czuję z nią większą wspólnotę, bliskość, mam dla niej więcej ciepła i szacunku. Już nie oceniam tak surowo, widzę, że rodzice są po prostu ludźmi, uwarunkowanymi przez własne ograniczenia.

Mój tata jest lekarzem. Kiedy byłem mały, dużo pracował i często nie było go w domu. Byłem z mamą sam. Pamiętam sytuacje, w których puszczały jej nerwy. Zrozumiałem to dopiero teraz, kiedy sam jestem ojcem. Zrozumiałem, jak bardzo można być zmęczonym. Jak czasem człowiek broni się przed własnym dzieckiem.

Pierwsze lata z dwójką dzieci były dla nas koszmarem. Przy tak małej różnicy wieku - Łucja była po prostu wyrośniętym starszym bliźniakiem, dziko zazdrosnym. Czy myślałem wtedy, że to za trudne, że to mnie przerasta... Nie, wierzyłem, że trzeba zacisnąć zęby, że ten czarny tunel kiedyś się skończy. Dla mojej żony to było jeszcze trudniejsze. Ja wychodziłem do pracy, do ludzi, miałem moment oddechu. Ona nie. Była z tym wszystkim sama. Była na granicy depresji. Odżyła, kiedy wróciła do pracy, jak Benek miał 13 miesięcy.

Ja, tak jak mój ojciec, też dużo pracuję i, niestety, czasem wracam do domu, kiedy dzieci już śpią. Ale myślę, że to nie jest dla nich jakaś wielka krzywda - sam przecież byłem głównie z mamą, a nie wyrosłem na jakiegoś dewianta. Weekendy mam tylko dla nich. I to jest czas, kiedy ja je chłonę i one chłoną mnie. Jestem szczęśliwy, kiedy mogę przekazać im moją wiedzę.

Doświadczenie ojcostwa godzi mnie z moim dzieciństwem, godzi mnie ze światem. Czasem myślę, że może ja potrzebuję moich dzieci bardziej niż one mnie. Czuję się dla nich bardzo ważny.

KATARZYNA STOŻEK, MAMA FRANKA (ROK I 9 MIESIĘCY) I JULKI (10 MIESIĘCY)

Uczę się, czym jest miłość

Dzieci nie wywróciły mojego życia do góry nogami. Na pewno wymusiły różne zmiany, ale najważniejsze jest to, że dały mi mnóstwo radości. Pokazały, co to jest miłość i jak bardzo można kochać kogoś po prostu za to, że jest. Jestem w nich zakochana. Uczę się od nich okazywania uczuć i spontaniczności. Uczę się prawdziwego przeżywania emocji - bo dzieci nie da się oszukać. Dzięki nim wracam do mojego dzieciństwa, i to jest niezwykłe doświadczenie.

Dzieci pokazały mi też, co to jest prawdziwa bezradność. Zawsze byłam dobrze zorganizowana i lubię mieć na wszystko wpływ. Kiedy dziecko płacze, choruje, coś je boli, a ja nie umiem mu pomóc, to dla mnie najgorszy rodzaj bezsilności.

Franek i Julka są dopełnieniem mojego związku z mężem. To prawda, że mamy mniej czasu, mniej udzielamy się towarzysko, ale to jest nasz wybór. Wszelkie ograniczenia związane z tym, że mam dzieci, nie są dla mnie problemem. To oczywiste, że kiedy dawniej miałam ochotę na nowe buty, to od razu je kupowałam, teraz jest inaczej. Dawniej się wysypiałam, teraz wstaję w nocy (żadnej nie przespałam, od kiedy urodził się Franek). Po prostu tak jest i już.

Nie zmieniły miłości między nami, ale dodały do niej coś nowego. Mąż był przy obu porodach i było to dla niego ważne doświadczenie. Jest wspaniałym tatą, od początku angażował się w życie dzieci, nigdy nie czuł się odsunięty. W trudnych momentach, kiedy nie wiem, co robić, mąż ma więcej spokoju i cierpliwości.

Niedawno wróciłam do pracy. Tęsknię za dziećmi. Kiedy wracam do domu, z wielkim przejęciem opowiadają, co się wydarzyło w ciągu dnia. Lubię te chwile, ale najbardziej lubię poranki, kiedy Franek i Julka przychodzą do naszego łóżka, przytulają się i skaczą po nas.

Kocham moje dzieci po prostu za to, że są. Ale marzę też o tym, żeby kiedyś przespać całą noc.

PIOTR IWICKI, TATA KAMILA (18 LAT) I MARTY (5 LAT)

Marta budzi we mnie dziecko

Moja córka zabrała mnie ze świata rutyny, z wygodnego życia do bajkowego świata, o którym myślałem, że już go nie ma.

Urodziła się, kiedy miałem 40 lat. Ojcostwo w tym wieku to zupełnie inna jakość - mam porównanie, bo pierwsze dziecko, syna, miałem jako dwudziestosiedmiolatek. Jego dzieciństwo trochę przeleciało mi przez palce, wiele rzeczy uleciało. Pracowałem na czterech etatach, ale nawet kiedy byłem w domu, myślami często byłem gdzie indziej. Często też nie wiedziałem, co zrobić, kiedy syn zaczynał płakać. Trochę było w tym strachu przed "byciem ojcem". Teraz jest zupełnie inaczej. Kiedy urodziła się Marta, byłem dojrzałym człowiekiem. Mieliśmy poukładane życie, niczego nam nie brakowało. Tylko dziecka.

Dziecko, które ma się po czterdziestce, nie burzy świata, ono świat układa. Jakby pociąg z powrotem wracał na szyny. Dziecko jest szansą. Jest nagrodą.

Córka mnie odmładza, budzi we mnie dziecko. Dzięki niej odkryłem, że dziecięca ciekawość świata, którą miałem w młodości, jest we mnie nadal. Sam jestem zdziwiony, jak w mgnieniu oka zamieniam się w smoka, w potwora, jak wchodzę w świat wyobraźni córki. Kiedy ma się 45 lat, przebywanie z dzieckiem jest relaksem i przyjemnością. Jeżdżę z nią na rowerze, spaceruję po lesie, oglądam grzyby, łapię żaby i ślimaki. Chodzę do zoo i na place zabaw. Karmię bażanty. Pierwszy raz w życiu wydoiłem kozę, bo chciałem Marcie pokazać, jak to się robi. Gdyby nie córka, pewnie już nigdy nie pojechałbym na ryby. To dla niej wyciągnąłem cały mój sprzęt. Była taka szczęśliwa, kiedy razem złowiliśmy rybę.

Oglądamy razem bajki puszczane z rzutnika, bawimy się w teatrzyk. Kiedy miałem 27 lat, takie coś było dla mnie obciachem, czymś niemęskim. Teraz to szczęście.

Jedyne, czego się boję, to bezsilność. Boję się czegoś, na co mogę nie mieć wpływu - choroby, wypadku. Teraz w inny sposób zrozumiałem "Treny" Kochanowskiego - był dojrzałym człowiekiem i umarł mu sens życia. Nie miał już dla kogo żyć. Sam zacząłem dbać o zdrowie, o kondycję. Policzyłem sobie, ile będę miał lat na Marty studniówce, na jej ślubie... Chciałbym z nią wtedy zatańczyć. To zmienia perspektywę - zaczynasz myśleć, że chciałbyś być przy dziecku jak najdłużej. Bo trzeba być z dzieckiem. To jest najważniejsze.

MARTA I JACEK GRZEGORCZYKOWIE, MAKSYMILIAN (ÓSMY MIESIĄC CIĄŻY)

Zmienił nam się cały świat

Dziecko całkowicie odmieniło nasze życie. W 22. tygodniu ciąży dowiedzieliśmy się, że Maks ma ciężką, wrodzoną wadę serca - niewykształconą lewą komorę. Umrze, jeśli natychmiast po urodzeniu nie będzie operowany. Lekarz doradzał usunięcie ciąży.

Byliśmy zrozpaczeni, ale postanowiliśmy walczyć. Znaleźliśmy rodziców dzieci z podobnymi wadami serca. Skontaktowaliśmy się z profesorem Edwardem Malcem, kardiochirurgiem z Monachium. Maksio został zakwalifikowany do operacji. Teraz musieliśmy szybko zebrać 32,5 tysiąca euro. Zaczął się wyścig z czasem. Zwróciliśmy się do Fundacji Cor Infantis, założyliśmy Maksowi konto. Trudno w to uwierzyć, ale od lipca do września uzbieraliśmy całą sumę na pierwszą operację. Ludzie wrzucali do puszek niewielkie sumy, ale tych, którzy chcieli pomóc, było tak wielu...

Dawniej wydawało nam się, że obcy ludzie nie przejmują się czyimś losem. Okazało się, że jest inaczej - że potrafią dać wsparcie, nadzieję i tyle dobroci. Pomogła nam też rodzina i przyjaciele. Jeszcze czeka nas zbiórka na poród, a potem lecimy do Monachium. Po pierwszej operacji będzie następna, a potem trzecia, kiedy Maks będzie miał dwa-trzy lata. Będzie żył. Będzie żył i będzie zdrowy.

Ta dramatyczna zmiana w naszym życiu jest jednocześnie wielką wartością - inaczej patrzymy na świat.

Zanim dowiedzieliśmy się, że Maks jest chory, w tygodniu pracowałam, a w weekendy studiowałam. Miałam dużo zajęć, mijaliśmy się z Jackiem. Teraz jestem na zwolnieniu - dosłownie i w przenośni. Spędzamy razem dużo czasu, rozmawiamy, wspieramy się, jak możemy. Codzienne problemy przestały mieć znaczenie - po co przejmować się sprawami, które tak naprawdę są nieważne. Co jest ważne? Każdy ma w życiu swoje powołanie. Naszym powołaniem jest bycie rodzicami Maksia.

Człowiek żyje z kimś, nie waży dni ani godzin, czas przecieka przez palce. I po iluś latach nagle budzi się z myślą, że nie przeżył ani jednej chwili tak, jak powinien. A z takim dzieckiem jak Maksymilian każda chwila może być tą ostatnią. Inaczej się to ceni.

Wyobrażam sobie to ogromne szczęście, jak będziemy wracać do domu z Monachium. To będzie nasza najszczęśliwsza chwila w życiu - Maksio będzie już po operacji. Będzie bezpieczny. Będzie żył. Z jedną komorą, ale będzie żył.

Więcej o:
Copyright © Agora SA