Pierwsze dni z dzieckiem [HISTORIE RODZICÓW]

Jeśli o pierwszych tygodniach po narodzinach dziecka można powiedzieć coś na pewno, to tylko to, że będzie całkiem inaczej, niż to sobie wyobrażamy.

Poród Kasi był dość ciężki i nerwowy. W końcu urodziła siłami natury, choć przez chwilę groziła jej cesarka.

- Jezu, Janek, mamy już Zosię! Jesteśmy rodzicami! - wykrzyknęła wzruszona, przytulając córeczkę. Położna pomogła jej przystawić Zosię do piersi i malutka zaczęła pięknie ssać.

- To był pierwszy i ostatni raz, kiedy ssała tak pięknie - wzdycha Kasia. Bo cały pobyt w szpitalu i kolejne tygodnie w domu upłynęły im pod znakiem nauki karmienia. Nauki trudnej i frustrującej dla całej trójki.

- Zośka nie umiała chwycić brodawki. To znaczy chwytała, ale płytko. I po chwili przysypiała - opowiada Janek. - Karmienie było dla Kasi bardzo bolesne

W szpitalu ciągle wzywali położne na pomoc. Wykazywały się wyjątkową cierpliwością. Ale Zosia nie była łatwym przypadkiem.

INSTRUKCJA POTRZEBNA OD ZARAZ

Ewę po urodzeniu Filipa zaskoczyło co innego - to, jak bardzo absorbujące jest bycie mamą. Przez tych kilka dni w szpitalu nie miała do roboty nic oprócz karmienia i przewijania, ale ciągle była zajęta. Nawet jeśli spała, to bardzo czujnie, co chwilę budząc się, żeby zobaczyć, czy z synkiem wszystko w porządku.

Kiedy Ewie udało się zdrzemnąć, opiekę nad synkiem przejmował Marcin (mieli pokój rodzinny, mógł więc zostać na noc z rodziną).

- Od razu pierwszej nocy musiałem sam przewijać Filipa. Bałem się, że go połamię! Najgorszy był rękaw: jak włożyć do środka te małe rączki? A te ubranka - kompletna łamigłówka! Guziczki, klapeczki... Powinni instrukcję naszywać, jak to się zapina. Filip płakał, ja się pociłem z nerwów. Po pół godzinie synek był ubrany, a że ubranka były trochę pozwijane...

Nic dziwnego, że Marcin przez pierwszy tydzień spędzony z synkiem w szpitalu schudł.

- Z wrażenia zapominałem jeść. No i mało spałem, bo musiałem co 2 godziny zwalniać fotel. Był potrzebny Ewie do karmienia.

MARZENIE O ŚNIE

Maja miała ciężki poród, a po nim nieprędko wyszła do domu. Jadzia, jej córeczka, sporo straciła na wadze, Maja miała niedokrwistość. Kiedy dostały wreszcie upragniony wypis, w ciągu siedmiu minut były spakowane.

- Byłam gotowa jechać do domu nawet w japonkach i koszuli. Marzyłam o tym, że wyśpię się we własnym łóżku, wykąpię we własnej łazience. Tylko że kąpiel musiałam załatwiać w biegu, a co do snu... Władował nam się do łóżka trzykilowy człowiek i zepchnął nas na brzegi materaca - opowiada.

Maja czuła się słabo fizycznie i psychicznie.

- Przygniotło mnie zmęczenie. I odpowiedzialność. Nie można było spać, kiedy się chce. Trzeba było non stop być w pogotowiu. Spodziewałam się, że będę potrzebna Jadzi, ale nie, że aż tak. Był czerwiec. Ogródki nad Wisłą pękały w szwach, ludzie jeździli na rowerach, spacerowali, imprezowali. A my zmęczeni, niewyspani, uziemieni w domu - wspomina.

- Te pierwsze tygodnie życia Jadzi pamiętam jak przez mgłę - dodaje Maciek. - Na początku był naturalny w takiej sytuacji chaos. Nowy człowiek, nowa sytuacja, nowe obowiązki, wiadomo. A mnie do tego czekała sesja na studiach. W dniu porodu miałem jeszcze ostatnie zaliczenia, a potem zaczęły się egzaminy. W ciągu dnia uczyłem się w kuchni, a Maja opiekowała się Jadzią w salonie. Nocą Maja szła spać, a ja przejmowałem córeczkę.

- Trzy tygodnie ciągnęły się jak trzy lata - podsumowuje Maja.

NA DRUGIM PLANIE

Rodzice przywieźli małego Filipka do domu i Ewa od razu zasiadła do karmienia. Na adrenalinie, bo karmienie wciąż było wyzwaniem. Udało się. Uff... Najedzony synek zasnął, a do Ewy dotarło, że od rana nie zdążyła się posmarować kremem do twarzy.

- Dbam o siebie i coś takiego mi się po prostu nie zdarza. Mogę się nie malować, ale żeby zapomnieć kremu?! - dziwi się. - Wtedy zrozumiałam, że mnie już nie ma. Filip przysłonił mi wszystko.

Do Marcina z kolei dotarło, że skończyła się w ich życiu spontaniczność.

- Nasze życie trzeba było teraz opleść wokół procesów: przewijania, karmienia, usypiania, kąpania... - mówi.

Właśnie. Kluczowym momentem pierwszego dnia w domu była kąpiel Filipka. To Marcin miał się nią zająć.

- Strasznie się tego bałem. Po 10 razy oglądałem na YouTube'ie filmiki Pawła Zawitkowskiego. Przyglądałem się, jak ułożyć rękę, jak podtrzymywać plecki. I dałem radę - wspomina.

SIŁA SPOKOJU

Janek też wziął na siebie kąpiel córki.

- Podszedłem do sprawy ambitnie i już pierwszego dnia chciałem obrócić Zosię na brzuszek. Udało się, ale przy okazji Zosia lekko zanurkowała. Ale nie było wielkiego płaczu - opowiada.

Kasia bardzo się tym zdenerwowała. Ale mąż spokojnie jej tłumaczył: "Przecież nie utopię własnego dziecka". Przewijanie i ubieranie też nie napawały go niepokojem. Gdy Kasia martwiła się, że mogą Zosi wykręcić rączkę podczas ubierania, powtarzał: "Skoro ludzie przez tysiące lat dają sobie z tym radę - a rzadko słyszy się o rodzicu, który zepsuł własne dziecko - to dlaczego ja miałbym zepsuć Zośkę?".

Rytm ich wspólnego życia szybko się ustalił. Zosia ładnie spała (zasypiając przy dźwiękach chrapania taty), dobrze przybierała na wadze, była pogodna i spokojna. Kłopotem pozostawało jedynie karmienie piersią.

- Przerobiłam poranione brodawki, zastój w piersi, okłady z kapusty, antybiotyk. Sama się dziwię, jak to przetrwałam - mówi Kasia.

- Siedziałem i patrzyłem, jak Kasia po 7 razy przystawia małą do piersi. Próbowałem jej pomóc, ale co ja mogłem zrobić oprócz wspierania jej? - mówi Janek.

Zapewniał Kasię, że nie musi karmić piersią. Że mogą przejść na butelkę.

- Widziałem, że jest jej ciężko, ale że chce karmić piersią. Chodziło mi o to, żeby wiedziała, że ja się na wszystko zgadzam. I będę po jej stronie.

Na szczęście w końcu Kasia znalazła optymalną dla siebie pozycję do karmienia. Trochę nietypową, ale skuteczną.

24 SPOSOBY NA KOLKĘ

Filip miał 2,5 tygodnia, gdy pojawiła się pierwsza kolka. Po niej przyszły kolejne. Zwykle zaczynały się o 19 i trwały nawet do północy.

- Było hardcorowo - stwierdza Ewa. Zrobiła listę 24 rzeczy, które pomagały na płacz synka. Zaczynała od piersi, potem dawała mu smoczek, kładła rękę na brzuszek, podnosiła nóżki, klepała po pupce, włączała suszarkę.

- Kiedy to zrobiłam pierwszy raz, Marcin spojrzał na mnie, jakbym zwariowała. Ale zadziałało, szum uspokoił Filipa.

Jeśli suszarka nie zdawała egzaminu, tata brał synka na ręce.

- Tańczyłem z nim w rytm walca angielskiego i śpiewałem. Miałem dwie ulubione melodie: "Sunrise, sunset" ze "Skrzypka na dachu" i "Dumkę na dwa serca". Sam układałem zwrotki. Albo bujałem się z nim na piłce. Czasem godzinę, czasem dwie, czasem pięć. Bolały mnie potem ręce, nogi, plecy. Skłamałbym mówiąc, że nie miałem chwilami dość płaczu Filipa. Ale nie to było najgorsze. Trudniejszy do zniesienia był widok jego małej buzi wykrzywionej z bólu. Denerwowało mnie to, że nie mogę mu pomóc - wspomina.

- Byłam zła na siebie, że jestem beznadziejną matką, skoro nie umiem go uspokoić.

Ewa powtarzała sobie wtedy słowa babci (prababci Filipa), która urodziła czworo dzieci. "Pamiętaj, Ewciu, dziecko się nie wychowa bez płaczu. Nie stresuj się tym".

NERWY NA WYROST

- W pierwszych tygodniach ciągle czymś się denerwowałam. Bałam się, że Jadzia może nie najadać się moim mlekiem, więc na ważenie w przychodni szłam przerażona, że córeczka nie przybiera wystarczająco na wadze (przybierała.) Bałam się, że nie dopilnujemy Jadzi, np. upuścimy ją. Martwiłam się też pieniędzmi. Zastanawiałam się, czy damy radę się utrzymać - opowiada Maja.

Niepokoiła ją nawet wizja zapisywania Jadzi do przychodni, szczepionek i badań. Tymczasem musiała się szybko zmierzyć z publiczną służbą zdrowia, bo córeczce ropiało oczko (zatkany kanalik łzowy, wystarczyło go masować), potem u Jadzi zdiagnozowano AZS.

- To była walka, żeby się nie poddać - mówi Maja. - Miałam doła, oj, miałam. Pochlipywałam sobie czasem w kątku. Wtedy Maciek przychodził, brał Jadzię, a ja szłam wziąć kąpiel albo wyspać się.

PRÓBA DLA DWOJGA

Położne w szkołach rodzenia, gazety, książki dla ciężarnych mówią o tym, że rodzicielstwo zmienia związek. Nie zawsze na lepsze. Jak jest w praktyce?

- Dziecko jest dla związku wielką próbą. Można się przekonać, czy mimo wszystkich trudności w nowej sytuacji jesteśmy ze sobą szczęśliwi - mówi Ewa.

- Oczywiście, że czasem się złościłem. Bywało tak, że gdy tylko usiadłem na kanapie, Ewa mówiła "A czy mógłbyś?". I tu litania próśb: podaj wodę, wstaw pranie, włóż warzywa do garnka... Uff... Tłumaczyłem sobie, że to nie wynika ze złośliwości, tylko z potrzeby. - wspomina Marcin.

Ewę z kolei denerwowały wieczorne wyjścia Marcina z domu.

- Wypadły mu akurat wyjazdy służbowe, kilka razy pępkowe u kolegów, więc ja po całym dniu z małym w domu, spędzałam z nim jeszcze wieczór i noc. Padałam na nos. I aż mnie skręcało z poczucia niesprawiedliwości. Myślę, że gdyby nas tyle nie łączyło, byłoby nam ciężko to przetrwać - opowiada.

Kasia jeszcze w ciąży postanowiła, że po porodzie nie zamknie się tylko w świecie dziecka. Ustalili z Jankiem, że będą nadal zapraszać znajomych i wychodzić z domu, jak tylko będzie to możliwe. A także spędzać czas ze sobą. Udało się.

- Mamy złote dziecko, które o 19 już śpi - opowiada Janek. - Możemy pogadać, pobyć ze sobą, obejrzeć film.

- Gdyby nie to, byłabym straszną zrzędą - nie ma wątpliwości Kasia. - Kiedy Zosia słabo spała w nocy, byłam w dzień bardziej nerwowa.

GRUNT TO SYNCHRONIZACJA

Maja i Maciek też szybko się zorientowali, że źródłem napięcia w ich domu jest zmęczenie. Ustalili więc, że w nocy będą wstawać do Jadzi na zmianę, by co drugi dzień jedno z nich mogło się wyspać. Ich problemem za to był brak czasu.

- Oboje studiujemy i opiekujemy się Jadzią. Mamy grafiki dopięte co do 15 minut. Na początku zdarzało mi się zapomnieć, że Maja ma coś do załatwienia. Wprowadziliśmy więc zwyczaj cotygodniowej synchronizacji kalendarzy. - mówi Maciek.

HAPPY END?

A co z radością?

Janek: - Tak, cieszyłem się. Na przykład, gdy znajomi i rodzina mówili, że Zosia jest do mnie podobna. Choć uważam, że jest ładna, więc nie może być podobna do mnie!

Kasia: - Pierwsze tygodnie życia Zosi minęły mi niepostrzeżenie. Wszystko przez ten lęk. Choć wszystko układało się dobrze, mnie niepokoił każdy drobiazg: krostka, kichnięcie. Dobrze, że Janek był dla mnie przeciwwagą, siłą spokoju.

Maja: - Dopiero teraz dociera do mnie, że byłam zbyt zestresowana, żeby celebrować pierwsze tygodnie z Jadzią. Gdy teraz widzę mamy z maluszkami, to mi trochę szkoda, że się bardziej nie cieszyłam.

Maciek: - Daliśmy radę. Kiedy okazało się, że Maja jest w ciąży, rodzice spisali nas na straty. A jednak: Maja kończy studia, ja zaliczyłem kolejny rok. Dzięki Jadzi oboje jesteśmy lepiej zorganizowani i zmotywowani.

Ewa: - To był trudny czas. Cieszyłam się tylko z tego, że Filip jest zdrowy. Odetchnęłam dopiero po sześciu tygodniach. Kolki co prawda nie minęły, ale ja lepiej poznałam synka. Potrzebowałam tego czasu, żeby zrozumieć na przykład, że jego płacz oznacza zmęczenie. Udało mi się metodą prób i błędów ustalić rytm jego dnia. I odkryć, że po karmieniu Filipek lubi chwilę possać smoczek.

Marcin: - To zaskakujące, jak szybko się przestawiłem: nie było Filipka, a teraz jest. I żyjemy sobie we troje.

Więcej o:
Copyright © Agora SA