Siła spokoju

Nie da się powiedzieć, gdzie przebiega granica między ciałem a psychiką. Jesteśmy psychofizyczną jednością, a u dzieci widać to jak na dłoni. Z profesor Katarzyną Schier rozmawia Justyna Dąbrowska

Pani Profesor, dlaczego nadal dzielimy choroby na "fizyczne" i "psychiczne", choć ciało i psychika są tak ściśle ze sobą związane?

Ponieważ od XVII wieku i słynnej tezy Kartezjusza - Cogito ergo sum (Myślę, więc jestem) niewiele się w naszym podejściu zmieniło. Ten dualizm jest głęboko zakorzeniony w myśleniu o człowieku. Z jednej strony oddzielamy te sfery, choć tak naprawdę nie można ich oddzielić. A z drugiej strony brakuje nam języka do opisywania zjawisk psychofizycznych. Tu by się przydało podejście interdyscyplinarne, łączące psychologię z medycyną. Żałuję, że poza tym, że jestem psychologiem, nie jestem także lekarzem, bo takie wykształcenie pozwoliłoby mi na większą swobodę myślenia i mówienia na ten temat. Teraz, kiedy opisuję somatyzację stanów psychicznych, często napotykam opór ze strony lekarzy.

A co to właściwie jest "somatyzacja"?

Można powiedzieć, że to jest sytuacja, kiedy na trudne doświadczenia reaguje nasze ciało.

Ale przecież zawsze, kiedy coś przeżywamy, reagujemy jakoś ciałem. Tam się budzą nasze emocje - np. jeśli się denerwujemy, zmienia nam się wyraz twarzy, przyspiesza tętno, rośnie ciśnienie krwi, robi się nam gorąco.

No właśnie. Bo organizm jest jednością - czujemy emocje jednocześnie w umyśle i w ciele. Somatyzacja to jest coś, co obserwujemy, kiedy pojawiają się zbyt trudne uczucia. Np. w sytuacji jakiegoś wyzwania, dajmy na to egzaminu, najpierw usiłujemy sobie radzić za pomocą umysłu. Denerwujemy się, ale tłumaczymy sobie, że wszystko będzie w porządku. Myślimy: tyle razy zdałam, jestem dobrze przygotowana, dam radę. Jeśli samo myślenie nas nie uspokaja, to zaczynamy machać nogą albo kręcić włosy, palimy papierosa, zaklinamy los.

Jeśli i to nie pomoże, to napięcie przenosi się na poziom cielesny. Najczęściej w takiej sytuacji ludzie reagują brzuchem, czyli pojawia się biegunka. Mogą też dostawać silnych wypieków albo zaczyna ich boleć głowa. I to jest somatyzacja. A jeśli taka reakcja cielesna utrwali się, to może dojść do zmiany na poziomie tkanek lub układów organizmu, czyli do zaburzenia psychosomatycznego.

Na czym ono polega?

Mechanizm powstawania tych zaburzeń nie jest do końca poznany, ale wiemy, że jeśli organizm jest w stresie, to utrzymuje się w nim stan napięcia. Zdaniem badaczy powstawanie takich zaburzeń ma związek ze swoistym brakiem w obrębie psychiki. Taka osoba nie potrafi się ukoić, czyli uspokoić za pomocą umysłu, bo albo nie wykształciła takich psychicznych umiejętności w swoim dzieciństwie, albo doznała w późniejszym życiu urazu, który ograniczył jej zdolność do radzenia sobie z trudnościami. Jeśli taka sytuacja trwa długo i napięcie nie jest rozładowywane, to poprzez złożony mechanizm biologiczny następuje rozwój procesów zapalnych, które prowadzą do różnych chorób.

Czy zaburzenia psychosomatyczne mogą dotyczyć niemowląt?

Niemowlę jest jednością psychofizyczną, wszystkie stany swojego umysłu wyraża za pomocą ciała. A także - co bardzo ważne - uczy się świata, będąc w kontakcie cielesnym z opiekunem i obserwując reakcje cielesne innych ludzi. Szczególne znaczenie ma dotyk. Większość ssaków liże swoje młode - jest to niezbędne do ich rozwoju. Ale warto też powiedzieć dwa słowa o tym, jak ważna dla dziecka jest twarz rodzica. Na ludzkiej twarzy maluje się cała gama uczuć i my to nieświadomie odczytujemy. W wieku niemowlęcym obserwacja twarzy rodzica nabiera szczególnego znaczenia - wyniki badań pokazują nam, że spojrzenia i uśmiechy rodzica kierowane do dziecka wspomagają rozwój jego mózgu. Rodzic patrzy na dziecko zachwyconymi oczami, a dziecko ten zachwyt odczytuje jako coś przyjemnego. Wydzielają się złożone związki chemiczne i w ten sposób jest stymulowany układ immunologiczny niemowlęcia. To brzmi dość magicznie, ale badania potwierdzają, że do zdrowia dziecka niezbędny jest ten błysk zachwytu w oczach rodzica.

Pionierskie badania na ten temat robił psychiatra i psychoterapeuta Bertrand Cramer. To praktyk i teoretyk, w Polsce wydano kilka jego książek. Potrzeba mu było 20 lat, żeby przekonać pediatrów i pozyskać ich do współpracy. Zajmował się niemowlętami, które były niespokojne - takimi dziećmi, które bez żadnych medycznych przyczyn nie jadły, nie przybierały na wadze, bardzo dużo płakały, miały "kolki", biegunki. Zgłaszali się do niego rodzice, którzy nie umieli takiego dziecka ukoić, czyli przywrócić do stanu równowagi - całe rodziny cierpiały z powodu dyskomfortu.

I co się okazało?

Potwierdziło się to, o czym wiele lat temu pisał pediatra i psychoanalityk Donald Winnicott - niemowlę i matka stanowią na początku jedność. Nie można ich problemów rozpatrywać osobno. Niemowlę jest złączone pępowiną zależności z opiekunem, najczęściej matką. I to jest naturalne, normalne. Jeśli opiekun z jakichś powodów jest niewystarczająco dostrojony do dziecka, to ono samo nie potrafi sobie pomóc (psychologowie mówią "wyregulować emocji").

Z jakich powodów mama czy ojciec mogą być niedostrojeni?

Podkreślam, że to nie musi wynikać z "błędów wychowawczych". Niedostrojenie często nie ma nic wspólnego z intencjami rodziców. Problemy mogą wynikać na przykład z odmiennych temperamentów. Jeśli rodzic jest bardzo aktywny a ma spokojne i wycofane dziecko, to może być dla niego kłopot. Wiele zależy też od sytuacji - jeśli matka jest sama bardzo zestresowana, bo np. samotnie wychowuje dziecko albo jej partner jest za granicą, albo w domu jest ktoś obłożnie chory, to obciążenie psychiczne nie pozwala matce w pełni dostroić się do dziecka. Mówiąc potocznie - nie ma do tego "wolnej głowy". Nic dziwnego więc, że niemowlę będzie niespokojne. Będzie całym ciałem wołało: "Jestem tu, zobacz mnie!"

A jak to wygląda u starszych dzieci?

W wielu chorobach dostrzega się dziś aspekt psychosomatyczny. To, co powiem, może wzbudzić wątpliwości niektórych lekarzy, ale są na to naprawdę mocne dowody w postaci badań. Psychika ma znaczenie w atopowym zapaleniu skóry, reumatoidalnym zapaleniu stawów, w chorobie Hashimoto, astmie, alergii. Coraz częściej mówi się o tym, że także w cukrzycy dziecięcej. Chciałabym być dobrze zrozumiana - stresująca dla dziecka nie musi być "zła opieka rodzicielska". To się naprawdę zdarza rzadko. Ale stresujące są rozmaite wyzwania, które mogą być ponad siły dziecka, coś, co stawia jego organizm w sytuacji stałego pobudzenia, czyli jest brzemieniem ponad jego siły, zarówno dla umysłu, jak i dla ciała.

Coraz więcej jest tych zachorowań. Z czym Pani to wiąże?

Myślę, że bardzo się zmieniło nasze życie. Chociaż mniej jest głodu i chorób, które kiedyś zabijały miliony, to towarzyszy nam stały stres, pośpiech, presja, rywalizacja. Nie wszyscy znajdują dla siebie miejsce w tym wyścigu. Mamy teraz w Polsce eurosieroty - to jest sto tysięcy dzieci, które zostały sierotami z powodu czasowego wyjazdu rodzica lub rodziców do pracy za granicę.

Do tego dochodzi brak społecznego przyzwolenia na to, by dać rodzicom małych dzieci możliwość bycia z nimi. Dziś rodzicom nie daje się taryfy ulgowej. Poza tym jest problem migracji, wykorzenienia. Nie ceni się już tak jak kiedyś więzi rodzinnych. W rodzinie wielopokoleniowej zawsze był pod ręką jakiś dorosły, który mógł się zająć dzieckiem. To wymagające zadanie rozkładało się na wiele osób. A dziś stanowimy społeczeństwo "samowystarczalnych jednostek". Polacy są w szczególnej sytuacji, bo jako kraj stojący pomiędzy dwoma gigantami, doświadczyliśmy wielu utrat. Nie ma chyba w Polsce rodziny, która by nie była tym dotknięta. I jestem przekonana, że to rzutuje na sposób, w jaki funkcjonujemy. Mamy w Polsce całe pokolenie ludzi, którzy musieli być dzielnymi dziećmi, dzielnymi, czyli takimi, które sobie poradzą. To tkwi bardzo silnie w kulturze. Proszę sobie przypomnieć "W pustyni i w puszczy". To jest opowieść o dwójce dzieci, które są ponad siły dorosłe. W dodatku osierocone, bez matek. To jest ten nasz tragiczny wzorzec. Wszechobecny. To jest wielopokoleniowy przekaz.

To jak moglibyśmy wyjść z tego kręgu stresów, smutków i obciążeń?

Propaguję procedurę, o której słyszymy, lecąc samolotem: maska tlenowa najpierw dla dorosłego, a potem dla dziecka. Jeśli rodzic zadba o siebie, sam się wzmocni, będzie mu łatwiej opiekować się dzieckiem. Bardzo popieram tworzenie grup samopomocy - pozwalają matkom nie czuć się tak samotnie. Jeśli ktoś w rodzinie choruje, koniecznie trzeba szukać wsparcia na zewnątrz rodziny. Wsparcie powinno dotyczyć i mamy, i taty.

Jeśli pojawia się choroba psychosomatyczna u małego dziecka, warto pokusić się o refleksję na swój temat. Zatrzymać się i zadać sobie pytanie - co się dzieje w moim życiu? Czy mogę coś odpuścić albo gdzieś poszukać pomocy?

Co robić, jeśli to nie wystarcza? Jeśli nasz malec i tak codziennie mówi "nie idę do przedszkola, brzuch mnie boli"?

Znalazłabym dobrego i życzliwego psychologa dziecięcego, który potrafi oddzielić to, co się dzieje w samym dziecku, od tego, co się dzieje w przedszkolu. Nadal w psychologii za mało mówimy o funkcji rodzeństwa i rówieśników. Dziecko może świetnie sobie radzić w domu, ale trafia do grupy, gdzie się dzieje za dużo trudnych rzeczy. Już w przedszkolu nacisk grupy jest bardzo ważny i bardzo mocno działa. Albo pojawia się wychowawczyni, która nigdy nie powinna pracować z dziećmi. Przed dorosłymi udaje życzliwą, a dla dzieci jest zwyczajną jędzą, taką z bajki. W kontakcie z osobami zależnymi od niej i bezbronnymi rozgrywa swoje frustracje. Jesteśmy stadni. Do grupy chcemy przynależeć za wszelką cenę. Jeśli boli brzuch, to znaczy, że dziecko nie chce chodzić do przedszkola. Ale dlaczego? Zbyt trudne emocje też mogą być niestrawne.

A jeśli dziecko ma zaparcie?

Zastanawiałabym się, jak wygląda dzień tego dziecka, czy ono nie musi "dawać" z siebie zbyt wiele. Ma za dużo zajęć? Oczekiwania wobec niego są zbyt wielkie? Oczekuje się od niego efektów, a nie ma miejsca na swobodną zabawę? Dziś za dużo się dzieciom organizuje czasu, a za mało daje swobody, żeby mogły być twórcze po swojemu, nie sterowane. Często nadmiernie stymulujemy dzieci - wszystko musi być "edukacyjne" - a to właśnie zabawa swobodna i "nuda" tworzy kreatywność. Żeby można było coś z siebie dać, stworzyć, nie można działać pod presją. Kiedy psychika będzie miała wystarczająco dużo dobrej przestrzeni, nie będzie cierpieć. Wtedy i ciało nie musi chorować. Zgodnie z odwróconą zasadą - przy "zdrowym duchu, zdrowe też ciało".

Gdy nie wiadomo, co robić

Jak może wyglądać pomoc psychoterapeuty w razie dolegliwości psychosomatycznych?

Konsultowałam ostatnio parę rodziców z dwuipółletnią córeczką, ponieważ miała problemy w kontaktach z dziećmi. Albo była agresywna, albo się izolowała. Miała też napady kaszlu, od czasu do czasu zdarzały się jej wysypki. Lekarze nie znaleźli przyczyny medycznej, badania diagnostyczne były w toku. Dawno nie spotkałam rodziców, którzy byliby tak troskliwi i którzy wiedzieliby tak dużo o dziecku. Mimo to dziewczynka wydawała się nieszczęśliwa. Bawiąc się ze mną w twórczy sposób, jednocześnie wyrażała niepokój. Biegała, zmieniała przedmioty manipulacji, zachowywała się tak, jakby ciągle czegoś szukała. Pomyślałam, że pewnie coś ważnego w sensie symbolicznym straciła i nie potrafi sobie z tym poradzić. Okazało się, że rodzice zamierzają się rozwieść. Kiedy rozmawiałam z nimi bez córki, każde z nich próbowało mi udowodnić, że wie o dziecku więcej niż drugie. Rywalizowali jak małe dzieci, przekrzykując się i bardzo głośno mówiąc. Matka miała wiele pretensji do ojca dziewczynki. Poprosiłam ich o wyobrażenie sobie, że jestem ich córeczką, i powiedzenie, co mogę odczuwać. Bez namysłu, obydwoje stanowczo stwierdzili: "Wszystkiego jest za dużo".

Udało się o tym razem porozmawiać. Rodzice wykazali empatię, czyli zrozumienie stanów psychicznych i emocji córki. Przyjęli propozycję pomocy psychologicznej dla każdego z nich z osobna u różnych specjalistów. Mam dużą nadzieję, że tej rodzinie uda się znaleźć taki sposób rozwiązania ich trudnej wspólnej historii, aby nie obarczała ona dziecka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.