Trudne szczęście

Czasem do szczęścia w rodzicielstwie wiedzie bardzo trudna droga - pisze Sylwia Fic w pamiętniku nagrodzonym w konkursie ?Dziecka?.

W2009 roku wzięliśmy z mężem ślub. Niedługo potem zaszłam w ciążę. Ach, jaka to była radość! Nasze szczęście jednak nie trwało długo, gdyż po wielu badaniach okazało się, że dzidziuś będzie chory.

Przeżyliśmy szok.

Pojawiły się łzy, strach i ciągłe pytanie - dlaczego? Dlaczego to my, dlaczego to właśnie nasz kochany, upragniony maluszek?

Czas ciąży minął bardzo szybko i na świat przyszedł nasz synek Miłoszek. Śliczny, uroczy, jednak bardzo chory, bo tylko z połową serduszka (choroba HLHS). Szybko trafiliśmy do Centrum Zdrowia Dziecka w Krakowie, gdzie czekała nasze maleństwo bardzo skomplikowana operacja. Miłoszek został ochrzczony w szpitalu. Operacja trwała 8 godzin, a minuty ciągnęły się jak wieczność. Gdy wyszli lekarze, wiadomości runęły na nas jak grom z jasnego nieba. Synek w stanie krytycznym został przewieziony na oddział intensywnej terapii. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie.

Siedziałam w szpitalu całymi dniami.

Mąż wspierał mnie i pocieszał. Bez niego nie dałabym rady. Dwa tygodnie po operacji nastąpiła lekka poprawa, lecz lekarze nadal oceniali stan jako krytyczny, bo serce Miłoszka nie pracowało.

Nadeszła piękna, słoneczna niedziela 19 stycznia. Bardzo wczesnym rankiem obudził mnie telefon ze szpitala. Usłyszałam od lekarza, że nasz synek umiera. "Jeszcze godzina, może dwie i funkcje życiowe pani dziecka ustaną". Nie! Dlaczego?! Nasz kochany maluszek dwa miesiące walczył o życie, tak bardzo cierpiał i odszedł...

Czas pożegnania i pogrzeb własnego dziecka. O tym, nie da się pisać. Nastały szare, smutne dni. Walka o to, by nie wpaść w depresję. Wsparcie męża i najbliższych okazało się nieocenione. Minął krótki czas, kiedy okazało się, że znów jestem w ciąży.

Tak bardzo z mężem pragnęliśmy dziecka. I tak bardzo się baliśmy.

Los nas nie oszczędzał. Po wielu badaniach lekarz nam oznajmił, że nie do końca wszystko jest dobrze. Dzidziusiowi może coś dolegać, ale na pewno nie jest to serduszko. 7 stycznia 2011 roku urodził się nasz drugi synek Dominik, jako wcześniak w 35. tygodniu ciąży. Synek urodził się z niedotlenieniem, rozszczepem podniebienia i obniżonym napięciem mięśniowym. Po tygodniu pobytu w szpitalu, nauce pielęgnacji i karmienia wypuszczono nas wreszcie do domu.

Dominik potrzebował całodobowej opieki i obserwacji.

Rozszczep podniebienia powodował, że przy karmieniu się dusił. W domu spędziliśmy zaledwie tydzień i znów trzeba było wrócić do szpitala, bo synek złapał infekcję, a ponadto przestał przyjmować pokarm. Minęły kolejne dwa tygodnie spędzone w szpitalu. Po wyjściu szukaliśmy pomocy u różnych specjalistów, gdyż karmienie w domu było prawie niemożliwe. Synek nadal się dusił i nie pomogły nawet specjalistyczne butelki i smoczki.

W końcu pojechaliśmy z Dominikiem na konsultację do Warszawy i tam trafiliśmy na fachową pomoc. Pani doktor zleciła karmienie synka sondą do 6. miesiąca życia. Dominik był ciągle rehabilitowany.

Gdy skończył pół roku, udaliśmy się znów do Warszawy na operację podniebienia. Obawiałam się najgorszego. Po dwóch godzinach zostaliśmy poinformowani, że operacja się udała, jednak Dominika pozwolono nam zobaczyć dopiero wieczorem.

Nasz synek była taki malutki, słaby, zmęczony po operacji.

Szpital opuściliśmy na drugi dzień po operacji, gdyż Dominik szybko doszedł do siebie i wszystko było w najlepszym porządku. Wkrótce nauczył się jeść z butelki i mogliśmy odstawić sondę. Tak powoli mijały nam dni i tygodnie.

Dziś Dominiczek ma półtora roku. Jest ciągle rehabilitowany. To wspaniały chłopiec, uśmiechnięty i bardzo mądry. Nie wyobrażam sobie, aby miało mi go zabraknąć i poświęcam mu cały mój czas.

Życie nauczyło nas, jak żyć.

Razem z mężem dostrzegliśmy ludzi, którzy borykają się z przeciwnościami losu, mając chore dzieci. Trzeba żyć wiarą i nadzieją. My cieszymy się każdą chwilą spędzoną razem z naszym synkiem.

Znów czekamy na cud narodzin, gdyż jestem w ciąży. Wierzymy mocno, że wszystko będzie dobrze, a wszelkie trudy macierzyństwa pokonamy wspólnymi siłami.

Moje dzieci, choć takie malutkie, nauczyły mnie, że nie ja jestem najważniejsza, że można dużo dawać z siebie i nie oczekiwać nic w zamian, że można bezgranicznie kochać i chcieć z dziećmi spędzać cały swój czas.

PS 24 listopada 2012 roku urodziła się nam córeczka Alicja.

Więcej o:
Copyright © Agora SA