Poczucie humoru ciężkie jak golonka z bigosem, czyli znana autorka komiksów i Ministerstwo Zdrowia w duecie

Nie uwierzycie, od kogo moje dzieci uczą się pogardy! Niektórych zdziwi zapewne fakt, że nie ode mnie... Ale nic z tego, w obliczu naszego najnowszego odkrycia, jestem całkiem bezradna. Pozwólcie jednak, że zacznę od początku, czyli od komiksu i rządu.

Sobotnie popołudnie, słońce przyjemnie ogrzewa twarze, kolory liści wciąż soczyście zielone - atmosfera święta niezbicie udowadnia, że nie ma mowy o pomyłce: jest Dzień Dziecka (licentia poetica: w rzeczywistości dorwała nas ulewa, dziewczęce pantofelki ugrzęzły w błocie, chłopięce tenisówki nadawały się wyłącznie do wyrzucenia, a dzieci liczyły dżdżownice, zamiast bawić się na zjeżdżalniach). Są atrakcje, prezentów od rodziców w końcu nie ma , jednak mojej rezolutnej sześciolatce i tak udaje się wyjść z imprezy w ogrodach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z dwoma podarunkami. Od rządu!

Znaleźliśmy się tam trochę dlatego, że miało być za darmo i bez sponsorów (nie licząc podatników), a jeszcze bardziej dlatego, że chciałam wspomniane ogrody zobaczyć (mam słabość do zazwyczaj niedostępnych zielonych obszarów miast ). Pierwszy podarunek to puzzle "Jak żyć zdrowo?" od Agencji Rynku Rolnego. Drugi zdobyczny prezent to komiks "Kodeks zdrowego życia", wydany w 2011 roku przez Ministerstwo Zdrowia w ramach Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych, przy udziale warszawskiego Centrum Onkologii. Autor komiksu: Szarlota Pawel.

Taaak! Ta od komiksów o Kleksie, Jonce i Jonku, tych ze "Świata Młodych"!

Ale fajnie, prawda? Otóż nie, wcale nie jest fajnie! W dzieciństwie uwielbiałam Kleksa, więc widok znajomej kreski bardzo mnie ucieszył. A potem zaczęłam czytać... i oglądać. W skrócie chodzi o to, że dwójka bohaterów opowieści, Ola i Jacek, po szkolnej pogadance o zdrowym stylu życia postanawia zmienić złe nawyki osób w ich otoczeniu. Już z pierwszej strony komiksu moje dzieci dowiedziały się, że w klasie tej dwójki są "grubasy", na drugiej miały próbkę wyrafinowanego poczucia humoru: "Jak tata usłyszał, że powinien jeść warzywa, to powiedział, że przecież jada golonkę z bigosem" (hahaha) oraz obrazek, z którego dowiadujemy się, że ciotka jednego z uczniów wróciła z wakacji w Egipcie tak opalona, że jej własny mąż jej nie poznał. Cudownie, tylko dlaczego ta ciotka przedziwnie przypomina dawne, krzywdzące karykatury czarnoskórych ludzi, a towarzysz życia na jej widok wykrzykuje "O! Zgiń, przepadnij! Siło nieczysta!"? "Powiedział, że taka skwarka jest dobra, ale tylko w krupniku" (hahaha czytelnika plus dziki rechot komiksowych uczniów). Druga strona i zaczynam coraz silniej podejrzewać, że coś tu jest nie tak. Pojawia się znajome uczucie zażenowania . No nie, znowu?

Później jest jeszcze gorzej, niestety...

Wiele obrazków pogłębiających stereotypy: matka błagająca męża na kolanach o słodycze, które ten zamknął w sejfie, matka-entuzjastka opalania, matka na wadze, która pod jej ciężarem pęka, jej zarządzający dietę (chleb i woda) mąż... Jest też ojciec ćmiący nieustannie papierosy, pijący piwo i oglądający mecz (i dziecko duszące się w niktoynowym dymie), pojawia się oczywiście chuderlawy tatuś-majsterkowicz, który gardzi ruchem i wysiłkiem fizycznym. Odmawiam czytania dzieciom, a po chwili słyszę, jak mój nieuświadomiony mąż wykrzykuje: "Karolina! Widziałaś to?! Nie, kochani, tego to ja wam czytać nie będę. Co to w ogóle jest?!". Ach, dobrze, nie jestem przewrażliwiona, coś tu jest rzeczywiście nie tak.

Szczytny cel to za mało

Wiem, wiem, amerykański McDonald's wycofuje z oferty sałatki, bo i tak ich nikt nie kupował, w Rybniku jedzenie tej firmy można zamówić z dowozem do domu, polskie dzieci są otyłe jak nigdy dotąd, pojawia się pomysł pieszego autobusu, byle tylko wyciągnąć uczniów z samochodów rodziców i kazać im przejść chociaż te dwa tysiące kroków... Minister sportu zapewnia, że jej dzieci słodycze dostawały tylko od opiekunki, a Heidi Klum płaci swoim za wypicie koktajlu owocowego. Widzę, słyszę, ogarniam: zmiany stylu życia i nawyków są nam bardzo potrzebne. Ale dlaczego - zapytuję zrezygnowana, bo na złość brak mi już siły - w takiej formie? Dlaczego nikt nie zauważył, że wyśmiewa się tu ludzi? Brakuje tu jakiejkolwiek finezji, a wszystko przedstawione jest łopatologicznie i na dodatek pod płaszczykiem wywołującej samozadowolenie tezy, że my naprawdę znamy uczniów: wiemy, jak się zachowują, jak ze sobą rozmawiają i jak do nich trafić. Dlatego możemy zafundować im następujący przekaz: "Widzisz, dziecko, twoi rodzice to straszni ignoranci".

Gruba baba i głupi facet w jednym stali domku

Jak właściwie uczyć dzieci szacunku dla innych, skoro nawet Ministerstwo Zdrowia może sygnować coś tak pełnego pogardy i stereotypów? Gdzie miejsce na refleksję i dlaczego takie rzeczy ciągle się w Polsce zdarzają? Ktoś znowu czegoś nie przeczytał, nie zauważył, inaczej zinterpretował. Ratunku! Poczucie humoru ciężkie jak rzeczona golonka z bigosem.

Matka to ta gruba baba na wadze, która nie wytrzymuje jej ciężaru; ta, która pali papierosy i opala się na solarium, kiedy akurat nie jest zajęta robieniem mężowi pyz i kopytek ("bo tak je lubi"). A ojciec, wiadomo, rządzi tą babą, wydziela jej jedzenie, układa dietę, ale to też tylko w przerwie meczu, bo głównie jest jednak pijącym piwo kibicem, odpalającym fajkę od fajki. Na szczęście są dzieci, jest szkoła, może uda się czegoś tych idiotów - rodziców - nauczyć.

Szkoda, tak po prostu szkoda, że ktoś to wypuścił.

Więcej o:
Copyright © Agora SA