Dzień Dziecka 2013: prezentów nie będzie. Chyba!

Nieubłaganie zbliża się święto moich dzieci. Właściwie innych dzieci też, ale moje dylematy dotyczą tych własnych. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że im bliżej 1 czerwca tym większą porażką się czuję i tym bardziej łamię wszelkie obietnice. Przede wszystkim te złożone samej sobie.

W teorii mam to wszystko pięknie opanowane i długo mogę perorować o wyższości rozrywek duchowych nad dobrami materialnymi. Pięć lat temu, w przypływie rozpaczliwego dążenia do perfekcji, tudzież właściwej sobie kompulsywnej potrzeby kontrolowania rzeczywistości, założyłam, a małżonek entuzjastycznie mi przytaknął, że w naszym domu prezentów na Dzień Dziecka nie będzie. Nieodwołalnie. Zabawki i tak dajemy dziecku (a teraz już dwójce) bez żadnej okazji, krewni wprost zasypują nas plastikowym badziewiem, dlatego właśnie - tadam! - Dzień Dziecka będzie ze wszech miar wyjątkowy. Bezprezentowy. Zgadnijcie, jak nam wychodzi trwanie w tym postanowieniu?

5 lat później

Czas na mały rachunek sumienia. W założeniu Dzień Dziecka miał więc obfitować w rodzinne atrakcje: zoo, wesołe miasteczko, kino, lody, gry, zabawy, cuda, wianki. Dwa lata temu dołączył do tego mały upominek od pracodawcy mojego męża. Rok temu dorzuciliśmy podarunek od siebie - propagatorów idei bezprezentowego obchodzenia tego święta. W tym roku moje starsze, prawie sześcioletnie, dziecko wręczyło mi listę życzeń: lalka-potworzyca, absurdalnie drogi zestaw do robienia breloczków, klocki z serii Ninjago. "Albo cokolwiek" - dodało z desperacją. Ja do listy dorzuciłam cztery gry planszowe, które chciałabym córce podarować (i zagrać w nie!) oraz trzy książki. Mój trzyletni syn chciałby otrzymać autko i naklejki. Do jego listy nie dorzucam niczego, bo po co mu kolejna resorówka, prawda? A gry dla trzylatków to mamy pewnie wszystkie. Zatem Dzień Dziecka świętujemy wspaniałymi atrakcjami i wspólnie spędzonym czasem, a prezenty to tylko taki mały bonus. Nieistotny całkiem.

20 lat wcześniej

Ze swojego dzieciństwa zapamiętałam tylko jeden Dzień Dziecka: wycieczkę szkolną do Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, gdzie z tej okazji zorganizowano konkursy i zabawy dla uczniów szkół podstawowych. Ha! Czyli jednak! Skoro zapamiętałam tylko ten jeden Dzień Dziecka, to moja teza o świętowaniu atrakcjami, a nie prezentami, musi być słuszna, nieprawdaż? Niestety nie. Tę wycieczkę pamiętam dlatego, że tego dnia miałam na sobie nowy komplecik z dekatyzowanego dżinsu, wprost z bazaru, różową bluzkę i soczyście fluorescencyjną kokardę we włosach. Czułam się w tym przebraniu absolutnie wspaniale, zwłaszcza, gdy podsłuchałam rozmowę moich dorosłych kolegów z ósmej klasy, w której to padło stwierdzenie, że "ta małolata z VIa wygląda dziś tak fajnie, że można zapomnieć, że jest taka młoda"... Naprawdę?! Z wszystkich 18 Dni Dziecka, które były mi poświęcone, z całej tej litanii "Pust wsiegda budiet sonce i 'Wszystkie dzieci nasze są", zapadło mi w pamięć właśnie to? Komplecik dżinsowy ozdobiony ćwiekami i banda obgadujących mnie wyrostków? O próżności!

10 lat wcześniej

Pytam koleżankę, młodszą ode mnie o całą dekadę, czy pamięta, jak obchodziła w dzieciństwie 1 czerwca. Nie pamięta. Coś tam jej świta, ale nie bardzo. "Niedobrze" - myślę sobie. Mój mąż też nie ma żadnych specjalnych wspomnień, inna znajoma przebąkuje coś o słodyczach, ale wszystko to jakoś bez szału, błysku w oczach i rozrzewnienia w głosie. Momencik, może ten Dzień Dziecka to jakaś nikomu niepotrzebna ściema, zawracanie głowy i nic więcej? Patrząc jednak na moją córę, skreślającą kolejne dni w kalendarzu i odliczającą noce dzielące ją od święta, widzę, że jednak nie. Czy to znaczy, że moje dzieci będą pamiętać rodzinne celebrowanie tego dnia, bo uczynimy 1 czerwca wyjątkowym? Uczciwie przyznaję, że w to wątpię. Ale nie byłabym sobą (patrz: dążenie do perfekcji, kompulsywna potrzeba kontrolowania rzeczywistości), gdybym chociaż nie spróbowała...

Teraz, zaraz

Głowę mam więc zaprzątniętą poważnymi myślami, rozterek w bród, decyzje do podjęcia - innymi słowy, jestem bardzo zajętą kobietą. Gdyby tak to jednak połączyć, wycofać się z tego nieobdarowywania prezentami i dać dziecku tę wymarzoną wampirzycę (i jeszcze na przykład niedrogą grę, i książkę jakąś, trochę słodyczy...)? Wszak pierwsze kroki w tym kierunku już poczynione i czy to ma sens tak uparcie tkwić przy starych postanowieniach, trzeba przecież być elastycznym - wiedzą o tym nawet rówieśnicy mojej córki: "tylko krowa nie zmienia zdania" - mówią emfatycznie.

Atrakcji w naszym mieście 1 czerwca będzie sporo, kino obiecałam dzieciom już dawno, do tego ulubione smakołyki i koszmar każdego rodzica, czyli spotkania z ludźmi z balonami (za 25 złotych sztuka), watą cukrową (8 złoty za watę gigant, której i tak nie zjedzą do końca) oraz sprzedawcami plastikowych, grających i świecących mieczy/pająków/bransoletek/rozkładanych piłek (niepotrzebne skreślić). No dobrze, w takim razie, schodząc na ziemię i zaspokajając własną (samokrytyka niniejszym złożona) potrzebę kupowania zabawek, przy lojalnym wsparciu małżonka, postanawiam co następuje: będzie rodzinnie, full wypas, atrakcji co niemiara, a do tego mały prezent. Przecież i tak tego nie zapamiętają... A co Wy planujecie? Łamiecie obietnice czy podejmujecie nowe?

Więcej o:
Copyright © Agora SA