Dzieci? Wszędzie, byle nie tutaj! Zakaz!

Odkąd mam dwójkę nieustannie gadających dzieci, doceniam ciszę. Nawet w samochodzie często nie włączam radia, chociaż jeszcze niedawno uważałam, że prowadzenie auta to najlepsza okazja do słuchania płyt. Już nie. Cicho. Ciiii.... Sza. Za to przed moim domem ma być głośno i już!

Niedawno odwiedziłam ciężarną znajomą. Zamknięta zielona przestrzeń starego żoliborskiego podwórka, dużo zieleni. Przyszłam do niej tylko po książkę, nie miałam czasu pogadać, bo spieszyłam się do czekających w domu dzieci. W pośpiechu zdążyłam zachwycić się podwórkiem. - Fajnie będzie miał tu Wasz syn. Ładnie tu - rzuciłam, dając po raz tysięczny upust swojej tęsknocie za przestrzenią do zabawy. - Owszem - odrzekła ona. - Ale sąsiedzi są straszni, krzyczą, nie pozwalają dzieciom tu przebywać.

Co za rozczarowanie! Wychodząc zauważyłam ją. Rzeczywiście wisiała groźnie na ścianie. Kartka: "Zakaz gry w piłkę na terenie posesji". Za rogiem kolejna, gdyby ta umknęła czyjejś uwadze: "Gra w piłkę zabroniona". No jasne, przecież piłka hałasuje, a dorośli nie lubią hałasu. Lubią zieleń, po której nie wolno chodzić ludziom, bo przeznaczona jest dla psów. Dzieci niech chodzą po wykładzinach w domu. Wykładzina być musi, bo bez niej za bardzo tupią, a tego ludzie też nie lubią. Wolą szczekanie.

Miejsce dzieci jest w domu

Oczywiście można zrozumieć, że starszej osobie przeszkadza dźwięk odbijającej sie od cementu piłki. Mnie też drażni. Ale czy zakazałabym tego dzieciakom? Nie. Mieszkamy w mieście. To nasza wspólna przestrzeń, a dzieci nie mają gdzie się bawić. Skwery są publicznymi psimi toaletami, parków jak na lekarstwo, pozostają podwórka, a i to nie zawsze (tu obraz podwórka-studni w starej części pewnego uwielbianego przez wszystkich miasta na południu Polski, byłego podwórza moich dzieci - wylanego cementem, wilgotnego, zastawionego śmierdzącymi koszami na śmieci: witamy w świecie wspomnień). Nawet jeśli jest miejsce przed domem to tam i tak bawić się nie wolno. "Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice"- głosi kartka na klatce schodowej w bloku mojej teściowej. Tak jakbym tego nie wiedziała. Tak jakby nie wiedzieli tego inni ojcowie i inne matki. Ale przecież nie o to tu chodzi. To po prostu zawoalowana forma prostego przekazu: nie lubimy tu dzieci. "Pilnuj swojego bachora, żeby mi się tu nie pałętał. Dzieci w mojej przestrzeni życiowej są niemile widziane. Poszły stąd. Do domu! Do komputerów!"

Wszystkie dzieci nasze są?

Czytałam, że w Wielkiej Brytanii zapytano 2 tys. dzieci w wieku od 7- 16 lat o to, co lubią robić. Okazało się, że najbardziej lubią bawić się z rówieśnikami na dworze - takiej odpowiedzi udzieliło 2/3 ankietowanych. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, przecież wszyscy to kiedyś lubiliśmy. Gorzej, że 80 proc. tych dzieciaków zebrało ochrzan za bawienie się na dworze. Na połowę z nich nawrzeszczano za przebywanie poza domem, a 1/4 grożono przemocą. Aj, nawet ulgę poczułam. To nie tylko Polacy nie lubią dzieci. Kosmpolitycznie sobie ich nie lubimy. Hura!

Czego doświadczali mali Brytyjczycy? Tego samego, czego zapewne doświadczają też mali Polacy - zakazów gry w piłkę, braku zgody na wybudowanie skateparku (mimo zebranych na ten cel pieniędzy i tysiąca podpisów pod petycją). Był też brak zgody na postawienie kosza do gry w koszykówkę, bo sąsiedzi "nie chcieli przyciągać dzieci".

Rodzina na balkonie

O, to zupełnie tak jak moi sąsiedzi! Oni też nie chcieli przyciągać dzieci. Zrobili naprawdę wiele, żeby swój cel osiągnąć. A my przybyliśmy. Rodzina. Jesteśmy. Przestrzeni do zabawy przed domem nie mamy żadnej, stąd moja nieustanna krucjata połączona z tęsknotą: oddajcie miejskim dzieciom zieleń! Mamy za to balkon. I wiecie czego się dowiedziałam? Że nikt tu nie przesiaduje na balkonach, bo tu WSZYSTKO słychać. A naprzeciwko, w tych małych blokach, to w ogóle patologia mieszka. A w tych domkach to my jesteśmy ponad to. W środku siedzimy.

Otóż ja nie jestem ponad to. Mam balkon, na którym wygodnie mieści się cała moja rodzina i chętnie jadam tam posiłki, koloruję z dziećmi, hoduję kwiatki i pietruszkę. Inne balkony pozostają puste. A ta "patologia" z naprzeciwka, ci "gorsi" znaczy się, jak tylko stopniał śnieg, wylegli przed blok. Panowie robią piwko. Panie rozmawiają, czasem zerkając na dzieci. Dzieci! Bawią się przed domem. Grają w piłkę. Słuchają muzyki. Uwaga: wiszą na trzepaku! Zastanawiam się, jakby wkręcić do tego towarzystwa moja dziatwę. chciałabym, żeby też się pobawiła, pograła, posłuchała i pozwisała. Na dworze.

"Haters gonna hate"

A potem się słyszy, że takie aspołeczne te współczesne dzieciaki, że w domach, że przed ekranami, że zachować się nie potrafią, miejsca w autobusie nie ustąpią, dzień dobry nie powiedzą. A właściwie, przepraszam, dlaczego miałyby to robić? Przez całe dzieciństwo słyszały, że przeszkadzają. I że mają sobie pójść. Gdzie indziej. Ale nie tam. I tam też nie. A jak już mają po kilkanaście lat, to w ogóle powinny w domach siedzieć (a z drugiej strony: "Ja w ich wieku miałem prawdziwych kolegów, nie takich z komputera, co za czasy!"). Nastolatki nic tylko się szwendają, na ławkach przesiadują, człowiekowi strach wyjść po zmroku, źle tej młodzieży z oczu patrzy, knuje, w bluzach chodzi, bo to wiadomo, do czego jest zdolna? Mało tego w gazetach piszą? Do domu by poszli, pouczyć się, a nie tak z kolegami się wałęsać.

Trzeba im było kiedyś dać w tę piłkę pograć, może teraz tak by na panią nie patrzyli, pani Czyścicka. Trzeba było nie krzyczeć, że za głośno w piaskownicy się zachowują, panie Iksiński. Może teraz by tę siateczkę po schodach wnieść pomogli. A tak? Dziwią sie im państwo?

Zabieramy dzieciom przestrzeń i beztroskę. Bloki budujemy, pieski wyprowadzamy, złom gromadzimy. Zabieramy im w ten sposób jeszcze coś: wolność, samodzielność, umiejętność budowania relacji z rówieśnikami, szacunek i sympatię do starszych. Nasza wina, wasza wina. Mam nadzieję, że syn moich znajomych da popalić swoim sąsiadom. Drogie dzieci, grajcie w piłkę przed domami, mieszkacie tam. Dzieciństwo ma swoje prawa, trawa jest do chodzenia (czy władze Łazienek kiedyś to zrozumieją?), a dzieci do bycia na dworze. 9 proc. Polaków jawnie deklaruje, że nie chce rodzin z dziećmi za sąsiadów. Na pohybel Wam, rodacy. Tu jesteśmy, tu zostaniemy, tu pozwolimy swoim dzieciom budować fantastyczne wspomnienia z dzieciństwa. Tylko jakoś musimy je wkręcić do tych z bloku naprzeciwko. Tych "gorszych", co to wiedzą, jak żyć w lokalnej społeczności.

Więcej o:
Copyright © Agora SA