Może klucz do rozwiązania tej sprawy leży w Pani sformułowaniu z ostatniego zdania listu - "błahe sprawy". No właśnie. To nie są błahe sprawy z punktu widzenia sześciolatka. To są poważne sprawy, o podobnej wadze jak dla Pani np. problemy zawodowe czy finansowe. Jeśli Pani je umniejsza, denerwuje się na synka lub tłumaczy, że to głupstwa, że nie ma powodu do płaczu, to jak ten biedak ma Panią przekonać, że dla niego to ważne. Musi "marudzić" jeszcze więcej, płakać częściej. Czuje się bowiem przez Panią niezrozumiany. Pani mu dużo tłumaczy, ale te tłumaczenia nie są rozumieniem jego opowiadań. Chłopczyk nie czuje wtedy wsparcia, akceptacji, nie czuje, że mama rozumie jego ból i cierpienie. A tymczasem on tego od Pani najbardziej potrzebuje.
Proszę się nad tym zastanowić, zobaczyć, czy to, co mówię, Panią przekonuje. Jeśli tak, to sama Pani łatwiej znajdzie rozwiązanie: więcej słuchać synka, nie tłumaczyć mu tyle, raczej pytać, co on na to, co się wydarzyło; częściej przytulać, a nie odsyłać, by sam płakał. Można też mu pomóc uwierzyć we własne możliwości, towarzysząc mu w trudniejszych sytuacjach, ucząc współpracy, chwaląc i zachęcając do podejmowania różnych działań. Ale najważniejsze jest symboliczne zniżenie się do poziomu dziecka, do jego miejsca, i zobaczenie, że ono naprawdę się martwi i smuci, że też ma problemy. To, co z wysokości dorosłego wydaje się błahe, na poziomie dziecka jest poważne, jest jego życiem. Dziecko potrzebuje od nas głównie wsparcia i zachęty, by uczyło się te swoje problemy rozwiązywać. Nie pisze też Pani nic o ojcu, nie znam więc Państwa sytuacji. W tym wieku tymczasem potrzeba chłopcu szczególnie jego obecności i męskiego spojrzenia.