Zmora wczesnej edukacji

Mój niespełna trzyletni synek dostał od dziadków książkę do nauki angielskiego. Są to baśnie w dwóch wersjach językowych. Chciałabym zapytać, czy jest sens czytać synkowi baśnie po angielsku?

I czy mogę zacząć uczyć go pojedynczych słówek? Nie chciałabym męczyć synka zbyt wczesną edukacją i robić niczego na siłę. Sebastianek wcześnie zaczął mówić. Jest bardzo dociekliwy. Najpierw wypytywał mnie o kolory (znał wszystkie przed drugimi urodzinami), a potem o litery i liczby. Nie zachęcałam go do tego, ale podczas czytania zasypywał mnie pytaniami: "A co to za literka?". Od kilku miesięcy zna wszystkie litery oraz cyferki do dziesięciu. Niedawno po obejrzeniu "Teletubisiów" powiedział mi, że pani mówiła tam na ciasteczko tak, na herbatę tak i na torebkę tak. Wymienił przy tym ich poprawne nazwy po angielsku. To skutek tego, że w bajce słychać i wersję oryginalną, i głos tłumacza. Po kilku dniach spytałam synka, jak pani nazywała te rzeczy i, o dziwo, powtórzył. Biorąc to wszystko pod uwagę, czy sądzi Pani, że mogłabym zacząć oswajać synka z angielskim?

Osobiście jestem przeciwna uczeniu tak małych dzieci zarówno języka obcego, jak i liter, pisania, czytania etc. Oczywiście czym innym jest sytuacja, gdy jedno z rodziców mówi w obcym języku lub gdy rodzice mieszkają za granicą - wtedy w naturalny sposób dziecko poznaje od razu dwa języki. Dwu-, trzylatek poznaje rzeczywistość głównie zmysłami, a nie intelektualnie, warto mu więc dostarczać wielu do tego okazji - niech rysuje, maluje, buduje z klocków, lepi z plasteliny, niech patrzy, słucha, dotyka. Trzeba mu też zapewnić odpowiednią porcję ruchu. Uważałabym też w tym wieku z oglądaniem telewizji, tak naprawdę dwu-, trzylatkowi w ogóle nie jest ona potrzebna. To tylko zajęcie wygodne dla rodziców.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.