Pudelki i koparki

Na pytanie: "Chłopiec czy dziewczynka?", odpowiadaj spokojnie: "Nie wiem. Pytaliśmy, ale jeszcze się nie zdecydowało". Ten feministyczny żart utkwił mi w pamięci, bo nie mogłam ustalić, czy bardziej mnie on śmieszy, czy drażni.

Jasne, płeć jest taka lub owaka od urodzenia. ale co to wlaściwie jest ta płeć? Czy mówiąc z dumą "chłopiec" lub "dziewczynka", mamy na myśli wyposażenie biologiczne (czyli to, co w śpioszkach), czy raczej zestaw cech charakteru i upodobań (czyli poniekąd same śpioszki, ich kolor i krój). Dzieciece stroje sporo mówią o naszych płciowych obsesjach. Jak w autka - to dla chłopca, jak dla dziewczynki - to w lalunie. Tu niebiesko, tam różowo. Dziecięcy kicz ma twarde reguły gry i biada ci, jeśli w wózku masz dziewczynkę, ale nie lubisz koloru różowego. Chcesz kupić chłopcu ubranko w kwiatki? Panie w sklepie zabiją cię wzrokiem. Neutralna jest żółć, a ja nie przepadam za żółcią.

Podobno w przedszkolu robi się jeszcze gorzej - tu płciową segregację kolorów wymuszają same dzieci. Małe królewny bez litości wyrzucają z szaf wszystko, co nie jest różowe. "Moja Tosia podniosła wrzask, że paski są chłopackie. Tak jej powiedziała Karolina ze starszaków. A kratka to już totalna katastrofa towarzyska" - wyjaśnia mi mama pyzatego brzdąca, który właśnie gramoli się na drabinki w różowej kreacji. "Ale - dorzuca na pocieszenie - mamy umowę, że ostatecznie fiolet też może być".

Nie chodzi o kolory. Chodzi o wpisane w nie z góry życiowe scenariusze. "Dziewczynka? Ojej, jaka śliczna, a jakie długie ma te rzęsy! Jaka łagodniusia i jak zalotnie patrzy". "Chłopczyk? Od razu wiedziałam! Jaki duży! Od razu widać, że urwis". Oba opisy padały wielokrotnie z ust życzliwych pań w parku, a dotyczyły pary bliźniąt, których mamę poznałam przy piaskownicy. Dzieci są prawie nie do rozróżnienia. Dziewczynka ma usposobienie tajfuna, a chłopiec jest wcieleniem rozwagi i spokoju. "Bo wie pani, dziewczynki w ogóle jakieś takie żywsze są. Przed nimi odchowałam jeszcze dwójkę - to samo było".

Bydgoszcz, Dzień Dziecka, mam tu spotkanie z czytelnikami. Prowadząca je młoda dziennikarka z tajemniczą miną sadowi na stole różowego pudelka. Przyglądam mu się podejrzliwie: ni to maskotka, ni to torebunia. Kizia mizia, mięciutkie, różowe, aż mdło się robi. Pudelka przyniosła właśnie z przedszkola córka mojej rozmówczyni - podobnie jak wszystkie jej koleżanki. A koledzy? Im tego dnia wręczono lornetki. Nikt nie protestował. Pytanie za 100 punktów: który prezent bardziej sprzyja rozwojowi dziecka, rozbudza ciekawość świata, poczucie sprawczości i mocy?

Wiemy, co lubią dziewczynki, a co chłopcy. Ale czy pytamy o powody tych pragnień? Kto za tymi wyborami stoi? Natura? Kultura? Reklama w telewizji? Karolinka ze starszaków? A może nasze nieświadome sugestie? Bo chyba nie zakładamy, że dziewczynki to urodzone opiekunki i muszą dostać coś do przytulania, a chłopcy to zdobywcy i podróżnicy, więc dostaną coś do spoglądania w dal, coś, co ma związek z nauką, techniką, działaniem i ruchem. Nie wierzę w odruchowy seksizm rodziców. Za bardzo kochamy te nasze maluchy, za bardzo zależy nam na ich szczęściu. To raczej siła przyzwyczajeń, odruchów, przekazu kulturowego i marketingu. To ich sprawka, że dziewczynki piszczą radośnie na widok upiornie różowych maskotek, a my im te maskotki przynosimy, oczekując, że zapiszczą. I dlatego one nie chcą lornetek.

Mój synek na plac zabaw zawsze z powagą bierze ukochaną żółtą koparkę. Czasem jeszcze spychacz. Już się miałam pogodzić z towarzystwem sprzętu budowlanego na spacerach, gdy pewnego dnia mój synek na spacer zabrał lalę. Głaskał ją, tarmosił, wyjaśniając rzeczowo, że koparka "nie, nie", bo "gzia, bzia, gla", co przyjęłam ze zrozumieniem. Już go miałam spytać, czy ta lala to chłopczyk, czy dziewczynka, ale w porę ugryzłam się w język.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.