Przez długi czas żyliśmy w nieświadomości, jak wygląda brutalna prawda. Aż do ostatniego tygodnia. Nasze dni składały się z niezliczonej liczby czynności, które przez lata wydawały się nam po prostu opiekowaniem się dziećmi. W końcu cóż bardziej naturalnego, że dziecko chce pić czy jest głodne. Co wówczas czyni przeciętny rodzic? Oczywiście karmi go czy poi. A gdy dziecko się skaleczy? Oczywiście trzeba je opatrzyć. Nic niezwykłego, prawda?
- Obiadek, dzieci - zawołałem.
- Ja chcę frytki i kalafiorka - podskoczyła Kudłata.
- A ja makaron z sosem pomidorowym - zawołał Pitu.
- Będą ziemniaczki i kotlecik - obwieściłem.
- Ale tato, ja tak uwielbiam kalafiorka, wiesz - powiedziała Kudłata i w jej wielkich oczach zalśniły łezki.
- A od twojego makaroniku szybciej biegam - powiedział Pitu.
Cóż było robić, zrobiłem dwa dodatkowe obiady.
Taki był początek.
Wieczorem po kolacji Kudłata przyszła do mnie z łezką w oku.
- Tak strasznie jestem głodna - wychlipała.
- Przecież zjadłaś kolacje i powiedziałaś, że nie chcesz więcej.
- Ale teraz, teraz mój brzuszek mówi, że jest pusty i chce trzy kanapki z szynką i pomidorkiem.
Poszedłem na dół zrobić kanapki. Kiedy wróciłem, ze swojego pokoju wychynął Pitu.
- Ja poproszę parówki z keczupem - powiedział. - Brzuch mnie boli z głodu.
Gdy przyszedłem z parówkami, Kudłata pojawiła się ponownie:
- Wiesz, tato, nie piłam kakao, a tak chce mi się pić.
Po następnym kursie byłem nieco zdyszany i chciałem dokończyć oglądanie filmu, ale dopadł mnie Pitu:
- Poproszę jabłuszko. Mówiłeś, że są zdrowe. Tylko pamiętaj: obierz i pokrój.
- Tato, poproszę plasterek, strasznie mnie boli - kwiliła Kudłata. - Ale nie taki, kolorowy plasterek, i jeszcze przynieś mi lodu na okład, bo mnie boli, trzy kostki, poproszę.
No cóż, zwijaliśmy się jak w ukropie. W końcu kto by nie opatrzył dziecku rany albo nie dał pić. Co prawda zamówione jabłuszka odkryłem pod łóżkiem, ale Pitu mi to wytłumaczył:
- Za wolno je przygotowywałeś i przez to ich nie zjadłem.
- Zapomniałam swojej lali, tato - westchnęła Kudłata na spacerze. - Pobiegniesz szybko bardzo do domu i mi przyniesiesz?
- A ja bym chciał pić - mruknął Pitu. - Poproszę, idź i przynieś. I batonika bym zjadł.
- Nie pobiegnę - tym razem się postawiłem. - Napiliście się w domu, a na spacerze jesteśmy dopiero 10 minut.
- Ale tato, obiecałam pokazać lalkę koleżankom - w oczach Kudłatej zalśniły znowu łzy.
- To może następnym razem? - zasugerowałem.
- Nie, nie nie - rozpłakała się, wpadła na kamień i przewróciła się.
- Tato krew mi leci, jestem bardzo ranna, nie mogę chodzić - płakała moja córka, leżąc na trawie w malowniczej pozie.
- Skoczę do domu po opatrunek - powiedziałem Monice.
- To jak już idziesz, to weź kolorowy plasterek, a nie zwykły, dwie kostki lodu i nie zapomnij o lalce - dogonił mnie głos mojej córki, której najwyraźniej już się polepszyło. - Do tego dwie butelki soczku i batoniki. Tylko szybko, bo coraz bardziej mnie boli.