Była sobota, mieliśmy iść do kina, gdy niespodziewanie okazało się, że musimy przed wyjściem wysłać kilka ważnych meili, wydrukować jakieś umowy, zadzwonić w ważnej sprawie - jednym słowem, zająć się przez godzinę tymi nudnymi sprawami, którymi zwykle zajmują się rodzice w przerwach między bawieniem się pet shopami, braniem udziału w występach i teatrzykach oraz zabawą w berka.
- Dzieci! - zawołałem. - Musimy teraz z mamą zająć się ważnymi sprawami przez godzinkę. Potem ruszamy do kina, ale teraz, bardzo proszę, pobawcie się cicho sami i nie przeszkadzajcie. Dacie radę?
- No jasne, tato - odparł z wyrzutem Pitu. - Przecież jestem już duży. Mam osiem lat.
- Ja też jestem duża, mam sześć lat,
ale lepiej czytam niż Pitu - oznajmiła Kudłata, wzruszając ramionami.
- Jak cię zaraz walnę! - zirytował się Pitu.
- O to właśnie chodzi, żeby się nie walić, nie szczypać, nie przezywać, nie przeszkadzać nam przez godzinę - przedstawiłem plan.
- No, mówiłem przecież, że jesteśmy duzi. - Pitu westchnął z ubolewaniem.
Monika usiadła do komputera, ja do telefonu. Wykręciłem numer pewnego ważnego profesora, przedstawiłem się i rozpocząłem rozmowę.
- Tato, a dostaniemy soczku? - Pitu wetknął głowę przez drzwi.
- Weźcie sobie sami.
- Ale nie dostanę do szklanki, jest za wysoko.
- Wyjmijcie ze zmywarki.
- Ale tato, ja chcę swoją szklankę, tę z dinozaurem.
- Nie musi być z dinozaurem. Nie, to nie do pana, panie profesorze.
Wyjąłem szklankę, nalałem soku, a nie jest to proste, kiedy rozmawia się z profesorem o rzeczach, o których mało się wie i usiłuje się przy tym notować.
Wróciłem akurat, by nakryć Kudłatą, która molestowała Monikę:
- Mamo, a mogę zagrać na komputerze?
- Nie, teraz muszę coś wydrukować, mieliście się bawić.
- Ale mamo, ja chcę się bawić w szkołę, a Pitu mówi, że nie będzie się mnie słuchać, bo nie jestem nauczycielką. Powiedz mu coś.
- Powiedz mu coś, bo ja nigdy tego nie skończę - syknęła moja żona.
- Dzieci, mamy ważne sprawy, wracajcie do zabawy i żadnych kłótni przez godzinę - zakomenderowałem. - Nie, to nie do pana, panie profesorze.
- Tato, głodny jestem. - Pitu znów wetknął głowę przez drzwi.
- Śniadanie było pół godziny temu i zjadłeś pół kanapki.
- No tak, bo wtedy nie byłem głodny, a teraz jestem. Chciałbym cztery kanapki z szynką, bo jestem głodny jak wilk.
- Ja cię zabiję. Nie, to nie do pana, panie profesorze.
- Ale tato, naprawdę umieram z głodu. Brzuch mnie boli i mi się zapadł, zobacz.
Poszedłem do kuchni i zrobiłem kanapki, na wszelki wypadek też dla Kudłatej, i soczku na zapas. Potem wróciłem do rozmowy, ale tylko na minutę.
- Tato, a Pitu mówi, że widział pająka.
Boję się.
- No co, naprawdę widziałem. - Pitu wzruszył ramionami.
Pogroziłem mu palcem i wróciłem do rozmowy.
- Tato, a Kudłata wygłupiała się przy stole i wylała soczek. - Pitu przybiegł zaaferowany.
- Przepraszam tatuniu, już nie będę. - Kudłata zalała się łzami. - Nie gniewasz się?
- Cały obrus zalany - jęknąłem. - Nie, to nie do pana, panie profesorze.
Godzina upłynęła niepostrzeżenie.
Nie dokończyłem rozmowy, Monika nie wydrukowała tekstu, czas upływał nieubłaganie.
Dzieci zerknęły na zegar.
- Idziemy już do kina? Minęła godzina.
- Nie, jeszcze nie skończyliśmy. - Teraz ja westchnąłem ciężko.
- Oszukałeś nas. - Pitu zrobił złą minę. - Obiecałeś, że przez godzinę wszystko zrobicie i pójdziemy do kina.
- No właśnie! - Kudłata się rozpłakała. - Dlaczego złamałeś obietnicę.