Katharsis

Zaraz zacznie się występ dzieci! Z okazji? Czy to ważne? Pierwszy raz zobaczę moją córkę w takiej sytuacji.

Pani przedszkolanka siada przy pianinie. Rodzice, babcie, dziadkowie miejsca na widowni zajęli chwilę wcześniej. Oczywiście poza tymi, co z aparatami, z kamerami ustawili się pod ścianą.

Zaraz zacznie się występ.

Palce uderzają w klawiaturę i wtedy, zza otwartych uprzednio drzwi, para-mi, wchodzą dzieci. Trzymają się pod boczki. Śliczne, skupione, przejęte.

- To moja córka! Boże! Tańczy! Sama! Malutka, a jednak już trochę duża. Tosieńka kochana - myślę, a może nawet szepczę. I przez plecy, przez brzuch, przechodzi mi dreszcz. I oczy mnie zaczynają szczypać.

Nigdy, ale to przenigdy nie myślałem, że rozbeczę się w takiej chwili. Zawsze jak widziałem filmy, w których rodzice, oglądając występ swoich dzieci, rozdziawiali usta, klaskali, płakali, mnie się chciało śmiać. A teraz?

Teraz patrzę, jak te dzieciaki, a wśród nich moja Tosieńka, kręcą się w kółko, maszerują, i normalnie płaczę. Ryczę ze wzruszenia. I czuję, jak rozpiera mnie duma, bo to moja córka, o tam, na parkiecie, wsparta pod boczki, tak się wdzięcznie kiwa, kręci pupą, ramionkami, główką. A przy tym jest taka poważna, taka skupiona, dzielna. A potem bierze za rączkę chłopca, który stoi obok, i płyną po parkiecie pośród innych par.

Wchodzę na krzesełko, klaszczę, tańczę razem z córką, razem z innymi dziećmi. A obok mnie tańczy inny tata. I też ma w oczach łzy.

Kolejna ciepła łza spływa mi po policzku. Nie zwracam na nią uwagi, tak jak na wszystko inne. Niech płynie.

Jest cudownie, wspaniale, świetnie, rewelacyjnie.

Czuję się szczęśliwy.

Czuję, że świat jest piękny, dobry, taki, jakim być powinien.

Czuję się oczyszczony. Ze wszystkiego, co złe, co kiepskie. Z tego zmęczenia, zniechęcenie, z tej niepewności, wątpliwości, obaw. I z tej tremy, co jeszcze kwadrans temu ściskała mnie za gardło. Bo już zaraz, jak tylko dzieci przestaną tańczyć, będzie moja kolej. To znaczy wszystkich tych rodziców, którzy zdecydowali się przygotować dla dzieci niespodziankę. Przedstawienie "Kopciuszka". Jestem w nim macochą.

Nie znoszę publicznych występów, ale teraz, po tym Tosinym występie, wszystko mam już w nosie. Bo czego mam się wstydzić? Czego mam się bać, krępować? Że zapomnę roli? Że słabo wypadnę? No, dajcie spokój!

Wszystko spłynęło z łzami.

Kompletnie się wyluzowałem.

A potem dzieci wielce poważnymi ukłonami zakończyły występ. Uściskałem Tosię, odprowadziłem na widownię i zniknąłem w jednej z sal, która chwilowo zmieniła się w garderobę.

Gdy wyszedłem na scenę, w demonicznym makijażu, w sukni, peruce, z dłońmi w długich, czarnych, koronkowych rękawiczkach (w których moje dłonie przypominały sinego koloru szpony), dostrzegłem strach w jej twarzy. I trochę jej to zajęło, nim mnie rozpoznała, nim się rozpogodziła. Ale poza tym wyszło super.

Nasze przedstawienie wypadło brawurowo. Nikt się nie pomylił, dostaliśmy brawa, całą masę gratulacji i komplementów. To było niesamowite. Poczułem się wspaniale. Jak aktor po występie.

- To lepsze niż alkohol - pomyślałem, a potem wziąłem Tosię i trzymając się za ręce, gawędząc o tym, co się wydarzyło, wróciliśmy do domu. I zaczęliśmy opowiadać - Aga nie mogła z nami być, bo Franek był przeziębiony. Opowiadaliśmy, coś tam przy tym jedliśmy, a ja przez cały czas czułem w sobie ten niesamowity stan, który narodził się podczas występów córki. I oczy miałem czyste. Jakbym patrzył na świat przez nagle umyte szyby.

Katharsis, tak to się nazywa?

Copyright © Agora SA