Duch

Jak wiadomo duchów nie ma. No chyba, że jest pochmurny, deszczowy dzień i chcemy oszczędzić trochę pieniędzy.

Co można robić na wakacjach? Rzecz jasna na wakacjach z dziećmi. To wiedza wszyscy rodzice. Można iść na plac zabaw, pobawić się kulkami, zwiedzić okoliczne sklepy i kupić piłki i baloniki. Potem można nimi się pobawić i zgubić piłki oraz przedziurawić baloniki. Wtedy idzie się jeszcze raz po piłki i baloniki i znowu się je gubi i dziurawi i tak dalej aż rodzice zaczną krzyczeć że jak tak dalej pójdzie to zbankrutują. Wtedy idzie się znowu na plac zabaw, a potem na karuzelę, albo tor przeszkód, lub samochodziki. Wtedy rodzic orientuje się, że piłki i baloniki są w sumie tańsze i znowu je kupuje licząc, że tym razem nie zostaną zniszczone.

W międzyczasie kupuje lody, gofry i breloczki w dużych ilościach. Te pierwsze są zjadane, te ostatnie gubione i trzeba je kupić jeszcze raz.

Tak, wszystko to są dobre sposoby na wydawanie pieniędzy, ale pogoda sprawia, że kolejny dzień wstaje szary i deszczowy i wtedy jedynym ratunkiem jest duch.

- Tato, a duchy są? - zapytał Pitu pewnego deszczowego poranka. Siedzieliśmy w pokoju w starym pałacu do którego trafiliśmy przypadkiem. Nie byliśmy zachwyceni. Wanna przeciekała i była niewiele większa od miski, wykładzina odłaziła, na ścianach były zacieki.

- Co my tu będziemy robić w czasie deszczu - martwiła się moja żona. - przecież one zanudzą się na śmierć. A przedtem nas zamęczą.

- Nie ma duchów - powiedziałem.

- Ale ja coś słyszałem - upierał się mój syn.

- Może to wiatr? - zasugerowałem.

- Nie, to nie wiatr, to wielki, straszny duch - pokiwała głową Kudłata.

- Nic się nie bójcie, pałac jest stary i coś skrzypi - pocieszyłem dzieci.

- Ale tato, Marcin powiedział że widział jakiś tajemniczy cień - wyjaśnił Pitu. - To możemy z nim pójść poszukać tego ducha?

Marcin, krzepki siedmiolatek z sąsiedniego pokoju wyglądał na faceta, który umie szukać tajemnic. Kiwnąłem głową:

- W porządku, idźcie.

Dzieci przepadły i tylko z rzadka słychać było z różnych części pałacu odgłosy zaaferowanych dyskusji.

- Chyba go widziałem, to wilkołak.

- Nie znasz się, wilkołaki tak nie chodzą. To z pewnością wampir. Wampir wyssie ci całą krew.

Po chwili słyszałem tupot małych stóp i do pokoju wpadała Kudłata.

- Tato, a wampiry istnieją?

- Nie istnieją.

- A wysysają krew?

- Nie wysysają.

- Tato, nie znasz się. Marcin powiedział że wysysają. Jeden jest na strychu. To pa.

Wrócili zziajani dopiero na kolację.

- Coś widzieliśmy w wieży - wysapał Pitu.

- Ducha. A duchy istnieją? Bo się ich boję - zapytała Kudłata.

- Nie ma duchów - westchnąłem.

- Oj tato, nie bądź nudny. Na pewno są, jutro je znajdziemy - Kudłata popatrzyła na mnie z wyrzutem. - Prawda, że są? Prawda? Takie straszne kościotrupy!

- Masz rację - poddałem się. - Sam widziałem jednego.

- Hurra, są okropne - pisnęła Kudłata. - Będą nas gonić i wyć i wypijać krew. Już się umówiliśmy na jutro z Marcinem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.