Wielka zmiana

Dobra, tylko spokojnie - próbuję się uspokoić. - Przecież Aga jedynie idzie do pracy

- Cieszysz się, że idę do pracy? - pyta Aga.

- Oooo. I to jak.

- Naprawdę?

- No, bardzo. Bardzo się cieszę.

- A myślisz, że powinnam. Że to dobrze dla Tosi.

- Myślę, że to dobrze dla ciebie.

- Trochę się boję, jak to będzie. Cały dzień bez Tosi. I te obowiązki.

- Na początku będzie ciężko, ale sobie poradzisz. Wszyscy sobie poradzimy.

- Na pewno?

- Na pewno - mówię choć wcale nie jestem pewny. To znaczy tego, czy ja sobie poradzę. No, bo kurde wszystko od miesięcy poukładane, podocierane, a tu teraz taka zmiana. I to już jutrooooooooo!

- Tak się denerwuję - mówi Aga przed snem.

- Wszystko się ułoży. Nie przejmuj się - udaję twardziela. I próbuję zasnąć. Ale ta poduszka, ta kołdra, ten autoalarm sąsiada...

Budzę się z wrażeniem, że dopiero zasnąłem. Skóra piecze, w gardle sucho, koniec snu snuje się pod powieką.

- Zaspaliśmy - oświadcza Aga i wskazuje zegar. Jasna cholera! Nie dość, że wielka zmiana, to jeszcze wielki pośpiech. W brzuchu pojawia się gula.

A młyny już mielą.

Aga robi śniadanie dla Tośki, ja muszę ją przebrać, przewinąć.

- Nakarmisz ją dziś kochanie, bo ja się śpieszę. Rozumiesz, pierwszy dzień - krzyczy Aga z kuchni.

No to karmię.

- To ja się wykąpię - krzyczy Aga z łazienki.

- Ale potem zajmiesz się Tosią, żebym ja to mógł zrobić?

- Jeśli zdążę.

Tosia nie chce jeść. Akurat teraz.

- No, proszę cię... Proszę... Tu masz gazetkę... Tu masz pudełeczko... No, proszę... - czuję, że tracę resztki zimnej krwi. Na szczęście Aga wybiega z łazienki. Przejmuje karmienie, a ja startuję w stronę wanny. Odkręcam kurek.

- Jasna cholera! Zakręcili wodę!

Czuję się pokonany, zniszczony, zdeptany. Już nic nie będzie takie, jak kiedyś. Koniec i kropka. Śmierć i desperacja. A do tego umrę brudny. Z tłustymi włosami. W mordę, ja Cię, tego owego!

- Może potem włączą - mówi Aga i dodaje, że Tosia też może potem zje, bo teraz nie chce. - Niania będzie koło dziesiątej. To znaczy ma być o dziesiątej, ale wiesz, że się spóźnia. W każdym razie ja już muszę lecieć. No to pa. Całuję. Tosiu! Pa!

No to Tosia do Agi. I buzia w podkówkę.

No to ja Tosię od Agi. I do pokoju. I zabawiam, żeby jak najmniej boleśnie przyjęła wyjście matki.

Tosia wrzuca piłkę pod łóżko, mówi "bam", a ja tę piłkę wyciągam. Raz, dwa, trzy... a w głowie panika. No, bo ja też muszę do pracy. A tu nie ma wody i muszę nakarmić córkę. A potem ją położyć, bo drzemkę ma ciut po dziesiątej, a przecież nie chciałbym, żeby pierwszy raz gdy tata i mama wychodzą, zasypiała sama. A jak zaśnie, to nie będę mógł się wykąpać, bo wtedy ją obudzę. Ratunku! Obłęd za drzwiami.

- Muszę coś zjeść - myślę, bo czuję, że mi słabo.

Ale póki co z kranu bluzga woda. A w zasadzie złota ciecz. Odkręcam na maksa. Niech zleci. A w czasie gdy leci, karmię Tosię. Idzie jej znacznie lepiej. Na deser obieram mandarynkę. Zajada, a ja z nią. Po chwili robi mi się niedobrze. Biegnę do toalety. Zwracam mandarynkę. Tosia patrzy zaciekawiona. A ja ledwo żywy.

- Przynajmniej wiem, że póki co nic nie zjem - myślę. I wtedy wchodzi niania. Na paluszkach, bo myślała, że Tosia już śpi.

- Zaraz będzie - mówię i biorę córeczkę do pokoju. Kładę się z nią na łóżku, ale mała fika. Próbuję być spokojny, ale w głowie tylko, że się spóźnię, że nic nie jadłem, że muszę się wykąpać. Panika, panika, panika.

- Poddaję się - mówię, wychodząc z pokoju.

Niania przejmuje Tosię, a ja do wanny. Potem bułka i do samochodu. Ledwo żywy wpadam do pracy.

- Jak było - pyta Aga.

- Dałem radę.

Pani w szkole rodzenia mówiła, że moment gdy żona i mama wracają do pracy bywa ciężki, ale przecież przechodzi przez to miliony rodzin, nie ma się czego bać. Słyszysz?! Nie ma! Przytul żonę, ucałuj córkę i idź spać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA