Dopóki Kudłata się nie rozgadała, nasza rodzina nie miała kłopotów. Pitu nigdy specjalnie gadatliwy nie był. jak to facet. Zagadnięty jak było w przedszkolu rzucał na odczepnego: - fajnie.
Kiedy próbowaliśmy z nim przedyskutować obejrzany film albo książeczkę krzywił się potwornie i z cierpiętniczą miną kiwał głową rzucając: - no podobała mi się. Mogę już iść się bawić?
Już sobie wyobrażałem jak idzie do szkoły i zapytany o znaczenie trenów albo "Pana Tadeusza" w literaturze polskiej krzywi się i rzuca: - no ważne były. Mogę już iść do domu?
Tak było do czasu kiedy Kudłata podrosła i odkryła że buzią można nie tylko jeść i gryźć brata i rodziców, ale służy ona również do mówienia. Od tej chwili zaczęła mówić i w zasadzie nawet na chwilę nie zamilkła.
Pitu, który początkowo z wyższością patrzył na jej trajkotanie, w pewnej chwili postanowił przystapić do kontrataku. Od tej pory nasze dzieci nie ustawały w konkurencji którą stało się gadanie.
Z początku do nas, a po krótkim czasie do każdego, kto chciał słuchać lub miał nieszczęście znaleźć się w pobliżu naszej rodziny.
- Hej, a wiesz, że tata jest dziennikarzem - Kudłata zaczynała wyścig zaczepiając panią kasjerkę.
- Naprawdę - dziwiła się kasjerka.
- Tak i pisze w gazecie, wiesz i zarabia duuuużo pieniędzy.
- To fajnie mieć takiego tatę - zgodziła się kasjerka.
W tym momencie do akcji wkroczył Pitu.
- A mama pisze książki i też zarabia pieniądze. I jeszcze do gazety też pisze.
- Naprawdę pani pisze książki - zdziwiła się kasjerka
- Och, dopiero drugą - uśmiechnęła się moja żona
No cóż, było to nawet przyjemne. W końcu zawsze to miło być rozpoznawanym i docenionym, a trudno samemu chodzić po ulicy i nucić: jestem pisarzem, jestem pisarzem, choć i takiego zdesperowanego literata kiedyś spotkaliśmy.
Niestety nasze dzieci nie poprzestały na rozsławianiu naszych dokonań i zaczęły rozgłaszać również inne wiadomości.
- A wiesz, tata to nie lubi Tolka - zawiadomiła Kudłata urzędniczkę w banku.
- Taaak - usmiechnęła się pani.
- No - przytaknęła nasza córka.
- I tata mówi, że banki to złodzieje - pochwalił się Pitu.
- Wcale tak nie mówię - wtrąciłem szybko. - Mówiłem.... mówiłem... że na banki czasem napadają złodzieje.
- Aha - urzędniczka zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem. - Więc, ile chce pan kredytu?
- Tata mówi, że jesteście łobuzy i na pewno i dacie za mało - zasmuciła się kudłata. - i nie starczy na lizaczki.
- Ty głupia - Pitu walnął ją w bok. - to wcale nie na lizaki, tylko na samochód.
- Na samochód - zdziwiła się urzędniczka. - przecież wpisał pan "na cele mieszkaniowe".
- No właśnie - przytaknąłem.
- No, bo tata mówił, że bank na samochód nie będzie chciał dać - pokiwał głową Pitu. - To nie będę pani o tym mówił
- Och te dzieci - uśmiechnąłem się uroczo. - Wszystko im się myli.
Urzędniczka zmarszczyła brwi i coś szybko notowała na marginesie.
Po powrocie do domu zamknąłem się z żoną w łazience i szeptem powiedziałem: - one nas podsłuchują, mają gumowe uszy.
- No co ty - Monika machnęła ręką. - Popatrz, oglądają bajkę.
- Skąd, wciąż słuchają - syknąłem. - Na pewno wiedzą wszystko: że nie znoszę ciotki Zochy i że powiedziałem Jankom, że w weekend nas nie ma, bo nie chciałem żeby przyjeżdżali.