Czyścioszka

Pitulka udało nam się szczęśliwie wychować na brudasa. Z Kudłatą poszło gorzej...

Kiedy dzieci znaliśmy wyłącznie z reklam, przyjmowaliśmy za pewnik, że to rozkoszne małe stworzonka ubrane w czyściutkie spodenki i koszulki. Gdy już zetknęliśmy się z rzeczywistością, odkryliśmy jako jedną z pierwszych zasadę wielokrotności: "niezależnie od tego, jak często dziecko jest myte - usiłuje jak najszybciej wrócić do naturalnego stanu, w którym jest brudne".

Długo trwało, zanim przestaliśmy marzyć o dziecku z reklamy, poddaliśmy się i pozwoliliśmy Pitu na swobodny styl "grunge" wymuszony brakiem kolejnych czystych koszulek. Pitu doprowadził brudzenie się do perfekcji i z czasem zaczęliśmy z fascynacją i ze zrezygnowaniem obserwować, jak w ciągu dwóch minut doprowadza swoje czyste spodenki i koszulkę do stanu, w którym wyglądają na dowody rzeczowe po przejściu tsunami.

Gdy pojawiła się Kudłata, byliśmy gotowi do złożenia broni. Brudzą się? Widać tak trzeba. Może za kilkanaście lat przestaną albo kupimy sobie jeszcze ze trzy pralki, bo ta nasza jedna, choć włączona na okrągło, nie radziła sobie z napływem poplamionych koszulek i kurteczek. Nie przewidzieliśmy, że może być coś gorszego od dziecka, które chce być brudne. To dziecko, które chce być czyste.

- Pitu, co to? - załamałem ręce na widok czegoś, co przypominało potwora z bagien, a było niewątpliwie moim synem, który zeżarł całą czekoladę, zostawiając spore plamy na buzi, rękach i ubraniu.

- Nie szkodzi - machnął ręką Pitu i poszedł.

Po chwili z jego pokoju dobiegł wrzask, którego nie powstydziłby się mistrz Hitchcock.

- Bijecie się? - Monika wpadła do dzieci.

- On, on, on, to, to, to - łkała Kudłata, wskazując na swoją rączkę i zalewając się łzami.

Na rączce widać było ślad z czekolady.

- Tylko ją dotknąłem - wzruszył ramionami Pitu.

- Myć, myć, myć - łkała Kudłata.

W łazience odkryła jeszcze mikroskopijny kawałek czekolady we włosach i zażądała mycia głowy.

Po półgodzinnym szorowaniu wypuściliśmy pachnącą Kudłatą z kąpieli i padliśmy na kanapę. Po trzech minutach poderwał nas ryk naszej córki.

- Tu, tu - płakała, wskazując na plamkę na nowej sukience, gdzie kapnęła sobie soczkiem z kubeczka.

- Nie szkodzi, nic nie widać - tłumaczyłem.

- Nie, nie, brudne, inna ukienka - łkała Kudłata.

Założyłem inną sukienkę i opadłem na kanapę.

Dziesięć minut później Kudłata wbiegła do pokoju i teatralnie przewróciła się na ziemię.

- Tu, tu - płakała, wskazując na rękaw, na którym na dziesiąty rzut oka widać było ślad po kredce długości dwóch milimetrów.

Bez gadania przyniosłem kolejną sukienkę.

Trzy sukienki później Monika z dziwnym wyrazem twarzy usiłowała wysuszyć wyciągniętą z pralki kolejną sukienkę za pomocą suszarki.

- Myć, myć - płakała Kudłata, wskazując na głowę, na którą spadł jakiś okruszek.

- Kochanie, myłaś się już dziś cała cztery razy, same ręce myłaś ze 30 razy, a sukienek nie jestem w stanie zliczyć.

- Myć! - ryknęła Kudłata.

Kto wie, w jakim zakładzie zamkniętym byśmy skończyli, gdyby po kilku tygodniach Kudłata nie pogodziła się z tym, że myjemy się raz dziennie i nie łkała już na widok okruszka. Życie znów byłoby piękne, ale wczoraj przyszedł do mnie Pitu.

- Tato, nie założę tej koszulki.

- Dlaczego? - zdziwiłem się.

- Ona jest zielona, nie pasuje mi do spodenek. Chcę tę czarną.

- Ale ona jest brudna.

- To upierz szybko. A czerwoną bluzę niech mama upierze.

Nasze czyste dzieci bawią się zgodnie w pokoju. My zaś od rana siedzimy w łazience i pierzemy.

W końcu o to nam chodziło, prawda?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.