Pitu, gdzie jesteś?

Mniej więcej od zeszłego wtorku nasz syn postanowił, że przestanie być równym facetem z poczuciem humoru.

Przywykliśmy już do tego, że upodobania kulinarne Pitulka zmieniają się jeszcze szybciej niż pomysły na uzdrowienie gospodarki. Wczoraj jogurcik był dobry - dziś jest naszym wrogiem. Ziemniaczek był przedwczoraj ukochanym jedzonkiem - dziś za pomocą kopniaka wysyłany jest za okno.

Nikt nie twierdzi, że zawsze trzeba jeść to samo. Ale gdy Pitu postanowił, że mniej więcej od zeszłego wtorku przestanie być równym facetem z poczuciem humoru, a zamiast tego zostanie płaczliwym fajtłapą, to już było za wiele.

Była właśnie dziewiąta wieczorem - pora w zasadzie idealna do położenia wszystkich dzieci do łóżeczek. Pitu jednak odmówił. Zamiast tego znalazł flet i zaczął dmuchać z całych sił.

- Kochanie, daj mi to, już późno i flet jest bardzo zmęczony. Jutro sobie pograsz - zainterweniowałem.

W Pitu, który do tej pory godził się na rekwirowanie noży, lakierów do włosów, ostrych śrub oraz przyrządów wydających ostre i nieprzyjemne dźwięki w porach do tego nieprzeznaczonych, jakby grom strzelił.

Padł na podłogę i zalał się łzami. - Moje, moje, moje - łkał bezradnie.

- Tak, twoje - zgodziłem się. - Jutro sobie pogramy, a dziś pójdziemy spać. Nie chcemy przecież obudzić siostrzyczki, prawda?

Pitu zalał się jeszcze gęstszymi łzami, a to był dopiero początek.

Rano na śniadanko dostał kanapeczki. Kiedy je zobaczył, stoczył się z krzesełka, widowiskowo padł na podłogę i zaczął łkać.

- Muta, muta, muta - daj!

Nie wiem, czemu nazwał parówki mutami, niemniej przekaz był jasny. Kanapeczki - nie, paróweczki - tak. Niestety, po pierwsze, paróweczki właśnie się skończyły, po drugie, uznaliśmy za słuszne, by skoro domaga się mut na obiad i kolację, przynajmniej na śniadanie jadł co innego.

- Pyszne kanapeczki - zachęcaliśmy.

Pitu wstał na chwilę z podłogi, ale tylko po to, żeby jeszcze bardziej widowiskowo paść na ziemię, gdzie odstawił coś, co przypominało konanie śmiertelnie postrzelonego w brzuch żołnierza połączone ze ślinieniem się i ogólnym nabraniem koloru sinego.

Nie powiem, zrobił na mnie wrażenie.

- Brawo, brawo - zacząłem klaskać. - Super!

Pitu, łasy na oklaski i pochwały, zawsze w takiej chwili wstawał z ziemi, kłaniał się, sam sobie bił brawo, a jeśli zauważył, że któreś z nas się zagapiło, podchodził i pokazywał, co trzeba zrobić - brawo, brawo.

Tym razem jednak wstał, padł jeszcze raz i znowu zaczął łkać nad swoim nieszczęsnym losem człowieka pozbawionego mut przez jeden posiłek. Odtąd zaczęło się na dobre.

Kiedy w sklepie usiłowałem zaproponować rozsądny w moim mniemaniu kompromis polegający na tym, że ja mu kupuję jedną Kinder Niespodziankę, a w zamian on nie rozwija wszystkich stojących na stojaku, zalał się łzami, a kupujący obrzucali mnie potępiającym spojrzeniem.

Kiedy przyłapałem go na tym, że prawie udusił kota, i wygłosiłem mowę o niestosowności męczenia zwierząt, łkał przez pół godziny. Kiedy odebrałem mu nóż, który porwał z kuchni, padł na ziemię i płakał kwadrans, a później jeszcze co godzinę - za każdym razem, kiedy przypomniał sobie mój niegodziwy postępek.

Gdzie podział się Pitu, który z humorem podchodził do życia i jak stracił nóż, to filozoficznie szedł do szafki i brał wałek albo sitko.

Kiedy następnym razem zobaczyłem Pitu kroczącego z mopem i brudzącego nim ścianę, wiedziałem już, jak zareagować.

Zalałem się łzami.

- Moja ściana - buczałem. - Taka była czysta, a teraz jest błeeeee, brudna. Buuuuu.

Pitu popatrzył na mnie z niepokojem. Porzucił mopa i wskoczył mi na kolana.

- Nie płacz - przekonywał. -Tu. Weź to! - dał mi mopa. - No, nie płacz.

Copyright © Agora SA