Tradycja

- Pitu? Pitu! Pituuuuu! Rozejrzałem się dookoła. Pitu ani śladu.

Stałem na środku supermarketu, setki ludzi pchało dookoła wózki, ale gdzie był Pitu? Przed chwilą stał obok mnie, a teraz? A teraz mógł być gdziekolwiek. Właśnie załadowaliśmy do wózka puszki dla kota. To była skomplikowana operacja. Najpierw ja musiałem zdjąć puszki z górnej półki, ustawić na podłodze, a następnie Pitu metodycznie jedną po drugiej (najpierw te z kurczakiem, potem te z wołowiną, a na końcu z tuńczykiem) wrzucał do wózka. Załadowaliśmy wszystkie, ja dosłownie na chwilę zerknąłem na promocję oliwy, a Pitu w ciągu pięciu sekund znikł.

Już sobie zacząłem wyobrażać komunikat przez megafony: "Ktokolwiek widział dwuletniego chłopca w wojskowej kurteczce moro, proszony jest o kontakt z informacją. Czeka zrozpaczony ojciec".

- Myśl, Talko, myśl - ponagliłem sam siebie. Jak to się zaczęło?

Wyruszyliśmy we dwójkę na zakupy do centrum handlowego. Zawsze kiedy idziemy do centrum handlowego, robimy przecież to samo. Taka nasza tradycja. Zaczynamy od wzięcia wózka. To znaczy nie. Zaczynamy od zamknięcia samochodu pilotem. Pitu od jakiegoś czasu stał się bardzo rygorystyczny. Wycieczka do centrum handlowego to jak wycieczka do Egiptu. Jak w programie jest zwiedzanie piramid, przejażdżka na wielbłądzie, pływanie w Morzu Czerwonym i powitalny drink w hotelu wliczony w cenę, to turysta nie machnie przecież ręką na wycieczkę i drinka. Zapłacone - a więc się należy.

Z Pitu jest tak samo. Wycieczka to wycieczka i pilot (aktualnie rolę pilota wycieczek Pitu do centrum handlowego piastuję ja) musi zapewnić turyście możliwość skorzystania ze wszystkich atrakcji.

Atrakcja numer 1 to zamykanie samochodu pilotem. Samochód wtedy ładnie pika i błyska światłami, Pitu się cieszy, otwiera, zamyka, otwiera, zamyka. Skołowany pilot, czyli ja, do końca pobytu w centrum zastanawia się, czy ten samochód jest otwarty, czy zamknięty.

Atrakcja nr 2 to pieniążek, który trzeba włożyć do dziurki, żeby dostać wózek (Pitu po licznych nieudanych próbach już wie, że kamyczki, zapałki, guziki i klocki wpychane do dziurki w ogóle nie działają).

Atrakcja nr 3 - z Pitu w wózku wjeżdżamy do centrum. Pitu niby nie jest zainteresowany, ale niechbym tylko spróbował nie skręcić w stronę mrugających światełkami samochodzików. Być w centrum handlowym i nie być w samochodzikach to przecież gorzej niż być w Egipcie i nie zrobić sobie zdjęcia pod piramidami. Pitu obchodzi więc wszystkie samochodziki. Na szczęście nie muszę do każdego wrzucać po 2 zł. Pitu wystarczy, że w każdym posiedzi po dwa razy. Dwukrotne obejście każdego samochodzika (w sumie 20 minut) to tradycja i nawet sobie nie wyobrażam, że mógłbym ją zmienić.

Atrakcja nr 4 to soczek w supermarkecie. Pitu ma swój ulubiony i wie dobrze, na której stoi półce. Żąda, żeby go przelać do buteleczki, i wypija na miejscu. W czasie, kiedy Pitu pije, ja mam 10 minut na zrobienie zakupów. Po 10 minutach Pitu czuje, że zbliżamy się do atrakcji nr 5 - buły i oliwek. No dobra, może to dziwne, ale Pitu zawsze domaga się buły w jedną rękę i czarnych oliwek do drugiej. Oczywiście oliwki muszą być jego ulubionej firmy, której tu nie wymienię. Wspominałem chyba, że jest rygorystyczny.

Kiedy Pitu zajada, ja mam następne 10 minut na resztę zakupów, nim dojedziemy do atrakcji nr 6 - stoiska z zabawkami. Najedzony Pitu schodzi z wózka i spędzamy tam następne pół godziny, puszczając do siebie samochody. Zaczynamy od tych małych, a kończymy na ciężarówkach.

Potem atrakcja numer 7 - przejazd przed ścianą telewizorów. Tu Pitu przez 3 minuty tańczy, potem załadunek jedzenia dla kotów. A wreszcie atrakcja numer 8.

- No jasne, palnąłem się w głowę.

Poszedłem wolnym krokiem do stoiska muzycznego - numeru ósmego. Pitu oczywiście tam był. Pomachał mi ręką, kiwając się w takt muzyki z wielkimi słuchawkami na uszach.

Tradycja to jednak wielka rzecz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.