- W życiu! - wzruszyłem ramionami. - Wybij to sobie z głowy.
- Mmmm - zabuczał groźnie Pitulek.
- Jak myślisz, że się przestraszę, to jesteś w błędzie - ostrzegłem.
- Yyyy - ryknął Pitu na dobre rozeźlony.
- Trudno synu, jeśli musisz, to twoja sprawa - rozłożyłem ręce.
Pitu jeszcze raz spojrzał, czy się nie poddaję, nadął się, zrobił się odpowiednio siny i wydał z siebie wrzask. Rozsiadłem się na kanapie i zachęcająco pokiwałem głową. Pitu teatralnie postąpił kilka kroków przed siebie, zachwiał się i kątem oka spojrzał, czy patrzę.
- Widzę, widzę - zamachałem zachęcająco.
Pitu zachybotał się i malowniczo runął na podłogę, nie przestając zalewać się łzami. Leżąc, bardzo udatnie wykonywał konwulsyjne ruchy i zaczynał się dławić.
- Uuuu - ryczał - zerkając od czasu do czasu, czy przedstawienie odnosi pożądany efekt.
- Brawo! - Monika zaczęła klaskać w ręce. - Było super.
Pitu przestał ryczeć i rozejrzał się niepewnie. Czy zrobiłem coś nie tak? - mówiła jego mina. Płakałem za mało przekonująco?
- Byłeś świetny - pospieszyłem z wyjaśnieniem. Buzia Pitulka rozjaśniła się w nieśmiałym uśmiechu. - Och, to nic wielkiego - mówiła jego mina. - Cóż, mam pewne zdolności aktorskie, to prawda, nic na to nie poradzę.
Rozmowa, którą przeprowadziłem z Pitulkiem, stojąc nad zmywarką i usiłując włożyć do niej noże i widelce (podczas gdy Pitu usiłował je wszystkie wyjąć), była tylko jedną z wielu podobnych rozmów, które prowadzaliśmy z Pitulkiem dzień w dzień. Pitu w wieku 14 miesięcy strasznie się rozgadał. Wstawał rano i jeszcze zanim zdążyłem wyjąć go z łóżka, zasypywał mnie potokiem słów, z których, niestety, nic nie rozumiałem. Przyjąłem, że opowiada, co mu się śniło, lub też roztacza przede mną wizję dzisiejszego dnia (ta zresztą od jakiegoś miesiąca była co dzień ta sama). - Uuuu, buaaa, eti eti, ee, buba mu aaaa - mówi Pitu. Na wypadek, gdybyśmy nie zrozumieli, łapie w jedną rękę łopatkę, w drugą wiaderko i jeszcze w piżamce ustawia się przed drzwiami wyjściowymi, zachęcająco wykrzykując: - uaa, uaaaa i kopiąc w drzwi. - No chodźcie wreszcie do tej piaskownicy! Ile jeszcze mam czekać?!
Trudniej poszło nam z "au". - Popatrz, jaki duży "hau" - wskazywaliśmy Pitu w piaskownicy przechodzącego wilczura.
- Au - Pitu bezbłędnie rozpoznał ratlerka spacerującego ze starszą panią.
- Brawo - ucieszyłem się.
- Au - Pitu wskazał na kota.
- Nie, nie, to "miau", a to "hau" - pospieszyłem z wyjaśnieniem.
- Au - upierał się Pitu, pokazując na kota Ptiszona.
- Niech będzie - machnąłem zrezygnowany ręką.
Do szczęścia brakowało tylko jednego - nazywania rodziców.
Wczoraj Pitu wrzasnął rano: Mamii, tatooo.
- Nauczył się - cieszyła się Monika. - Mój syn - powtarzałem wzruszony.
Wzięliśmy Pitu na ręce, mimo że się wyrywał.
- Tatoo - wołał, pokazując na szafkę. Otworzyłem szafkę, a Pitu szczupakiem chwycił biszkopta i uciekł.
- Tatoo, tatoo - przemawiał czule do biszkopta. Potem zażądał "mamy". Nie wiem, dlaczego, ale mami to szynka z indyka. No cóż, każdy ma taką mamę i tatę, jakich sobie wybierze.
e - daj
ee - daj, bo się wkurzę.
mmm - jeśli mi tego zaraz nie dasz, to zacznę wrzeszczeć i padać na ziemię
yyy - teraz to ci pokażę, pożałujesz, że mi nie dałeś!
uuuu - patrzcie, umieram, musicie mi to natychmiast dać