Misja: ojcostwo

Zwycięstwo Polski nad Niemcami w piłkę nożną zapamiętam do końca życia. Dzień później urodził się mój syn, Tymon.

Wspomnienia związane z najważniejszymi momentami w moim życiu są raczej wyblakłe. Pamiętam lepiej nastrój niż kolory czy zapachy. W przypadku porodu pamiętam wszystko ostro i precyzyjnie. Bez problemu odtwarzam sobie, jak na nagrywarce cyfrowej, rozmowę z położną i lekarzem, dźwięk aparatu KTG.

- A pani mąż? Co robi? - zapytał lekarz dyżurny Dagmarę, moją żonę.

- Jest montażystą.

- Znaczy monterem?

- Montażystą, wie pan, w telewizji.

- Aaaaa. Filmowiec znaczy.

Po czym wpisał w rubrykę "Zawód ojca" słowo "Filmowiec". Wcześniej dość brutalnie sprawdził wielką, robotniczą dłonią opakowaną w silikonową rękawiczkę, czy to na pewno już czas, aby rodzić.

Pamiętam, jak stanąłem w drzwiach i podsłuchiwałem rozmowę sprzątaczek z lekarzami na temat meczu. W telewizji puszczali powtórki bramek, a na stole z duraleksowych szklanek parowała kawa. W pewnym momencie ktoś krzyknął: "Do roboty!" i pięć sekund później Daga była za drzwiami sali operacyjnej.

CZAS SIĘ ZATRZYMAŁ

Ktoś rzucił we mnie niebieskim uniformem i nagle poczułem się jak na slowmotion w filmie kręconym pod wodą. Wydawać by się mogło, że minęły godziny, zanim pozwolono mi wejść na salę. Gdy już wszedłem, zmienił się gatunek filmowy: z psychologicznego dramatu, typowo polskiego, ze złymi myślami, do roztańczonej komedii rodem z Bollywood. Przekroczyłem próg i wszystko zawirowało. Dwie osoby z różnymi wektorami poruszania się mignęły mi przed oczami, ktoś krzyknął: "To tu, proszę usiąść" i wskazał obrotowy zydel pamiętający poprzednią epokę. Instrumentariuszka podkręciła radio. Zaczynało się "You were always in my mind" w wykonaniu Pet Shop Boys. Najgroźniejszy facet na sali, ten ze skalpelem, zaczął rytmicznie podrygiwać głową. Daga trzęsła się jak galareta.

- To przez znieczulenie - powiedział.

Posadziłem tyłek na obrotowym krzesełku, złapałem lodowatą dłoń żony i nachyliłem się do niej mówiąc, że skoro puszczają Pet Shop Boys, to wszystko na pewno się uda. Uśmiechnęła się przez szczękające zęby.

SKOK TYMKA

Zajrzałem za zieloną kotarkę, za którą dominował kolor ciemnej czerwieni. Nie jestem chojrakiem, ale spodobało mi się. Opowieści o mdleniu facetów na widok rozbebeszonej żony są mocno naciągane. Tymek wyskoczył jak z trampoliny, ciągnąc za sobą ogonek z pępowiny. Był żółto-czerwony, śmieszny taki, kokoniasty. Ktoś mi podał specjalne nożyczki, pielęgniarka skinęła głową i wskazała miejsce cięcia. Pestka, pomyślałem. Gdyby tylko nożyczki były naostrzone albo pępowina trochę cieńsza. Po dwóch ciachnięciach udało się. Tymek został zawinięty w szpitalny rożek i dostał obrączkę, jego tymczasowy dowód osobisty. Daga zezowała na nas uśmiechnięta, ale wciąż rozdygotana. Piosenka się skończyła. Musieliśmy z Tymonem opuścić salę.

Siedziałem pod pykającą jarzeniówką. Tymon puszczał ustami bąbelki. Pyk. Pyk. Pyk. Otworzył oczy. Wystawił język. Krzyknął. Zostaliśmy sami.

Zszywanie Dagi trwało w nieskończoność. Po kilku minutach wyjechała. Nie czuła tego, że się do nas uśmiecha. To był najstraszniejszy i zarazem najcudowniejszy dzień, który przeżyłem. Strach, podniecenie, szczęście. Czułem, jak mój mózg przetwarza te gigabajty informacji.

PIERWSZE URODZINY

Polska przegrywa rewanż z Niemcami 3:1. Na talerzu gramofonu obraca się placek Pet Shop Boys, słuchamy "Always on my mind", a Daga prosi mnie, abym napisał coś dla Tymka na jego pierwsze urodziny.

Nigdy nie miałem problemu z wyrażaniem myśli, z zapisywaniem kolejnych stron. A teraz? Siadam trzeci raz do tego tekstu i mam problem. Po pierwsze, dlatego że takie teksty z reguły ocierają się o sentymentalizm. Po drugie, dlatego że to jednak bardzo osobiste i czasem takie rzeczy warto zapamiętać po swojemu, gdzieś tam w głowie, nie na kartce. Do napisania tego przekonuje mnie jednak myśl, że Tymek będzie kiedyś czytał i może, kiedy przeczyta to, co właśnie piszę, zrobi mu się milej. Wspomni swojego starego i powie, że był równym gościem, czy jakiś podobny frazes. Może.

OJCIEC NA PÓŁ ETATU

Pierwsza rzecz, do której tak trudno się przyznać - jestem ojcem na pół etatu. Godzina rano, cztery godziny wieczorem plus weekendy - to jakiś żart. To jak wyrok w sprawie o opiekę nad dzieckiem. I gdy sobie wyobrażam, że siedzę w pracy przy monitorach, w pokoju bez okien, a tam w domu moje dziecko zaczyna gadać, chodzić, poznawać świat, to cisną mi się na usta bardzo złe słowa. No, ale nie jest aż tak źle. Jest przecież z Dagą. Ja pracuję jedynie osiem godzin, dojeżdżam do domu 30 minut, a w pracy nie mam zablokowanego Facebooka. To oznacza, że kilka razy dziennie dostaję powiadomienie na messengerze. To znak, że Daga wysłała filmik. Średnia długość filmiku to 15 sekund, przez co nie czuję, że zawalam robotę, a człowiekowi od razu milej się robi w tej kanciapie. Filmiki są bardzo różne. Od grania szczoteczką do zębów na perkusji, którą udaje stół i krzesełko, po karmienie, ciąganie Cinka za ogon czy bawienie się najciekawszą zabawką na świecie, czyli sznurkami od spodni. Te krótkie filmiki powodują, że tak dużo mnie nie omija. I choć po powrocie do domu widzę, że nauczył się czegoś, czego nie dostałem na messengerze, to jakoś nie czuję się pominięty. Widzę, że wyciąga ręce i uśmiecha się, gdy tylko mnie zauważy. A to dla mnie bardzo ważne.

SYN FILOZOF

Jasne, nachodzi mnie czasem myśl: kupię sobie konsolę, popykam w FIFĘ, wydoję do tego cztery browary i walnę w kimę. Ale... Jak sobie przypomnę, ile czasu zmarnowałem na siedzeniu przed kompem, to mi się płakać chce, nie mówiąc o czterech browarach, po których nie wstałbym do pracy.

No więc siadam sobie na naszej puzzlowej macie w kolorze żółto-szarym, biorę domek z Ikei, Tymka sadzam obok siebie i pokazuję mu, że kwadratowy klocek trzeba włożyć w kwadratową dziurę w dachu. Ale on ma lepsze rzeczy do roboty. Chce wejść do wiklinowego koszyka, w którym śpią koty. Chce raczkować tam i z powrotem, najlepiej po zimnej podłodze. Następnie zrobi szpagat, poliże podłogę i zacznie zastanawiać się nad sensem istnienia pewnego paproszka znalezionego na podłodze. Filozof, sceptyk, rozrabiaka. Miałbym to zamienić na urwany film, rzyganie gdzieś po kiblach, siedzenie przed telewizorem?

Chyba właśnie o to chodzi. Żeby nie rezygnować z rzeczy, z których nie chcemy rezygnować, albo inaczej: żeby zrezygnować z rzeczy, bez których można żyć. I żeby za bardzo nie szamotać się z życiem. Ja oczywiście mogę mieć pretensję do życia, że daje mi tylko godzinę rano i cztery wieczorem, ale za chwilę przypominam sobie pokolenie moich rodziców i wiele rozmów, które odbyłem z rówieśnikami. Większość z nich nie pamięta swojego ojca. Pamiętają tylko, że wracał z pracy i że miał samochód. Moja mama powiedziała mi jakiś czas temu, że fajnie się na nas patrzy, kiedy tak razem wszystko robimy. I że w jej czasach byłoby to niemożliwe. Nie wiem, ile w tym prawdy.

DOBRY CZAS

Czy można przygotować się na dziecko? Oczywiście, że nie. Bo jak tu przygotować się do podejmowania decyzji, których nigdy wcześniej się nie podejmowało? Jak przygotować się na pierwsze zakrztuszenie dziecka mlekiem, spadek temperatury ciała do 34 C, a kilka dni później na wzrost do niemal 41 C?

Pocą ci się ręce, starasz się myśleć racjonalnie, coś zrobić, byle szybko. Nigdy nie byłem w tym dobry, Daga mnie w tym wspierała i chwała jej za to. Nauczyłem się. Pierwsze wieczory, kiedy zostawaliśmy sami, były trudne i nerwowe. Ona się resetowała na tai-chi, a mój poziom stresu ratowała grająca melodyjki żaba-zabawka, którą Tymek do tej pory uwielbia. Znaleźliśmy wspólny język. Nauczyłem się go rozbawiać, dowiedziałem się też, że nie należy się zbyt głośno śmiać. Na płacz pomaga przekręcanie klamki od drzwi balkonu, udawanie czkawki i śpiewanie "Jagódek".

ROK ZMIAN

Ten rok dał mi w kość. To był rok największych zmian, stresów, ale też największych radości. Dla mnie definicja ojcostwa jest jasna - to współobecność. Nie poświęcanie się dla zasady, ale czynne uczestniczenie we wszystkich aspektach życia rodzinnego. Od obecności przy porodzie, załatwiania formalności, po nocne wstawanie, karmienie, zostawanie z dzieckiem w domu przy chorobie i wspólne wizyty u lekarza. Fajnie być ojcem, nawet na pół etatu.

Autor wraz z żoną Dagmarą prowadzi bloga: www.mamyomamy.com

Copyright © Agora SA