Być ojcem (pamiętnik nagrodzony konkursie magazynu Dziecko)

Jest piątek, 29 listopada 2013 roku. Parę minut po drugiej. Po opustoszałych ulicach miasta hula zimowy wiatr. Zza szpitalnych żaluzji widać światła Lublina pogrążonego w głębokim śnie, który tej nocy nie będzie mi dany. Pół godziny temu po wielogodzinnej podróży na świat przyszedł mój synek Tymoteusz. Siedzę na poduszce ułożonej w kąciku odseparowanym parawanem od reszty szpitalnego świata. Kołyszę w ramionach kruchą istotkę, na którą tak długo czekałem. W myślach tworzę już listę rzeczy, których będę chciał Tymka nauczyć. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że to mój synek wystąpi w roli nauczyciela. Oto siedem lekcji, jakie marketer może odebrać od swojego siedmiomiesięcznego synka.

Tymek nie jest już małą i kruchą istotką, ale pełnym życia, radosnym dzieckiem. W przerwach między kolejnymi psotami mój synek znalazł jednak chwilkę, by nauczyć tatę kilku niezmiernie ważnych rzeczy.

Dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie, że Tymek przez 7 miesięcy swojego życia pozwolił mi zrozumieć wiele kwestii, których znaczenia nie mogłem pojąć przez 8 lat marketingowania. Korpo, agencja, "freelanserka" - niby mam to wszystko zaliczone, ale żadne z tych miejsc nie wbiło mi skutecznie do głowy tego, co udało się mojemu synkowi.

Czego jako marketer nauczyłem się od mojego synka?

1. Ciekawość świata jest najważniejsza.

Małe dzieci są jak podróżnicy z epoki Wielkich Odkryć Geograficznych. Każdego dnia odkrywają nowe lądy i rozwiązują zagadki tego świata. Mój synek nie jest pod tym względem wyjątkiem. Interesuje go praktycznie wszystko, co jest w zasięgu jego wzroku, od pilota TV poprzez plastikową butelkę aż po deskę do krojenia. Kupowanie zabawek dla niego nie ma chyba większego sensu, ponieważ i tak poświęca im tylko ułamek swojej uwagi.

Jaki z tego wniosek? Otóż taki, że marketer powinien być człowiekiem renesansu. Nie może ograniczać się tylko i wyłącznie do obracania się w tematyce branżowej. Literatura specjalistyczna, konferencje eksperckie, tematyczne social media - to ważne, ale zamykanie się w obrębie tego grajdołka to poważny błąd. Co gorsza - błąd, który przez wiele lat z uporem maniaka popełniałem. Odstawiałem na bok kulturę, literaturę piękną i szereg innych rzeczy, które wydawały mi się stratą czasu. Stawiałem tylko na rozwój kompetencji, zapominając o tym, że dobry marketer to człowiek o szerokich horyzontach. Dopiero mój synek uświadomił mi, że to droga donikąd.

2. Testy i badania prowadzimy na okrągło.

Zdarzyło wam się kiedyś obserwować, jak dzieci poznają świat? To po części łączy się z ciekawością, ale celowo postanowiłem omówić to spostrzeżenie w oddzielnym punkcie. Otóż małe dzieci poznają świat za pomocą dotyku i smaku. Każdą rzecz, jaka wpadnie im w ręce, muszą przetestować, dotykając jej i wkładając ją do buzi (ostatni przysmak to liście drzew oraz rączka od rowerka stacjonarnego). Nieważne, ile razy wcześniej miały już kontakt z danym przedmiotem. Za każdym razem procedura powtarza się od nowa. Tak jakby chciały być na 100 procent pewne, że nic nie zmieniło się od czasu ostatniego "testu".

Tak samo powinno być w marketingu, nie tylko w tym internetowym, gdzie testowanie jest o wiele łatwiejsze niż w realu. Marketer nie powinien zadowalać się tylko badaniami zapisanymi w planie projektu. Testy powinien prowadzić każdego dnia. Zapytanie klienta o opinię, sprawdzenie statystyk czy też prosty "test korytarzowy" nie zajmą przecież dużo czasu, a mogą okazać się źródłem bezcennego insightu.

3. Nigdy nie wolno się poddawać.

Lekcja o znaczeniu nie tylko marketingowym, ale wręcz ogólnoludzkim. Obserwowałem kiedyś, jak mój synek przez dobre 15 minut usiłował przewrócić się na brzuszek. Łatwo nie było, ponieważ leżał w zagłębieniu tapczanu. W jaki sposób sobie poradził? Po prostu próbował raz za razem zmienić swoją pozycję. Nie płakał, nie załamywał się, nie prosił o pomoc, nie narzekał na niesprawiedliwość swojego losu, nie skarżył się, że inne dzieci mają łatwiej. Po prostu walczył do momentu, aż mu się udało.

Patrząc na mojego synka, podziwiałem jego nieustępliwość. On zdawał się instynktownie rozumieć, że problemy nie istnieją, są tylko wyzwania. Szkoda, że jako dorośli tak często o tym zapominamy.

4. Jedzenie i spanie mają kolosalną przyszłość.

Życie synka regulują dwie podstawowe czynności. Obydwie mają dla niego kluczowe znaczenie. Jakakolwiek zmiana rytuału nie wchodzi w grę i wywołuje natychmiastowy protest. Nie ma w tym żadnej wielkiej filozofii. Właściwie sprowadza się do prostej prawdy - "kiedy Tymek jest głodny, to je, a kiedy jest zmęczony, to śpi".

Szkoda, że tata Tymka przez długie lata nie doceniał znaczenia snu i posiłku. Jedzenie byle czego, do tego w strasznym pośpiechu lub zapominanie o głodzie. Zarywanie nocy, bo to przecież projekt, który trzeba skończyć na rano. Marketingowa normalka, której efekty są przeważnie opłakane. Olewanie jedzenia to prosta droga do wrzodów żołądka. Praca po nocach to syndrom wiecznego zmęczenia, co koniec końców odbije się na jakości pracy. To jest naukowo sprawdzone - większość ludzi pracuje w nocy cztery razy wolniej niż w dzień.

5. Nie można poznać świata, wpatrując się w ekran kompa i smartfonu.

Zawsze przypomina mi o tym mój synek, który jest wielkim miłośnikiem spacerów i obserwowania dużych skupisk ludzkich (w ostateczności może być plac zabaw). Gdy więc dzień jest słoneczny, mogę zapomnieć o wysiadywaniu przed kompem, ponieważ mój synek wyraża dezaprobatę dla takich praktyk. Zwykle w formie przeraźliwych krzyków, którym zapewne terroryzuje również sąsiadów (na szczęście jeszcze nie było skarg).

Szkoda tylko, że dopiero Tymek uzmysłowił mi, jak wiele czasu straciłem, gapiąc się przez ostatnie lata w ekran kompa i smartfonu. Życie, wbrew temu, co głosił stary slogan reklamowy Nokii (tej z czasów świetności), wcale nie toczy się on-line. Prawdziwe życie toczy się tu i teraz, wokół Ciebie. I jest klasycznie off-linowe.

6. Narzędzia wpływu dopasowujemy do grup docelowych.

Wniosek zaczerpnięty z obserwacji poczynań mojego małego domowego Manipulatora. Tymek uwielbia noszenie na rękach. Pewnie nic w tym dziwnego. Kto by się nie nudził, leżąc przez większą część dnia na plecach i gapiąc się w sufit. Mój sprytny synek nie pozostaje jednak bezczynny w oczekiwaniu na osobę, która łaskawie weźmie go na ręce. Potrafi zadziwiająco skutecznie zmusić niechętnych "nosicieli" do współpracy.

Robi to jednak w bardzo różny sposób. Kobietom oferuje przeważnie swój uwodzicielski uśmiech połączony z anielskim spojrzeniem wyrażającym niemą prośbę. Nie znalazła się jeszcze taka, która by mu odmówiła. Na Tatę ma zupełnie inną metodą. Najpierw stęka, następnie wciąga powietrze w płucka, przez co jego buzia nabiera krwistoczerwonego koloru, a na końcu wyciąga rączki. Klasyczny szantaż, któremu zawsze ulegam.

Cóż, Tymek w mig zrozumiał, że narzędzia komunikacji dopasowujemy do grup docelowych, a nie odwrotnie.

7. Uśmiech ułatwia życie.

Będąc całe życie poważnym introwertykiem, nie doceniałem znaczenia uśmiechu. To, w jaki sposób można otwierać nim prawie każde drzwi, pokazał mi dopiero mój wiecznie roześmiany synek. Jego uśmiech potrafi roztopić lód w każdym sercu. Staram się o tym pamiętać na co dzień.

Autor prowadzi bloga: www.jaceklipski.pl

Więcej o:
Copyright © Agora SA