Jest coś takiego w nadchodzących świętach czego nie lubię ponad wszystko. Coś co powoduje wyższość świąt Wielkanocy nad Bożym Narodzeniem. Te święta wymagają wysiłku kupienia czegoś bliskim.
Po prostu kupujesz i dziecko się cieszy. Oczywiście, jako samiec, obarczony jestem błędem genetycznym, który powoduje, że dziecku kupuję to, co sam chciałbym dostać. Jednak tutaj z pomocą przychodzi "list do Mikołaja". Łatwo go wymusić na małoletnich (dopóki wierzą w brodacza, ja akurat mam to szczęście). Swoją drogą kolejka elektryczna czy zdalnie sterowany pojazd jest nadal w modzie i uważam, że każdy powinien mieć coś takiego w domu. Pamiętam, jak kupiłem dziecku samochód zdalnie sterowany. Młoda nie miała jeszcze roku, ale auto się sprawdziło. Raczkowała za samochodem i nie musiałem się podnosić z kanapy.
Wychowani w czasach nagich haków i octu na półkach nie oczekują zbyt wiele od Mikołaja. Książka, kaseta video (czysta, bo nagrane ciężko kupić) czy paczka skarpet zwykle całkowicie zaspokaja ich potrzeby. W ostateczności można kupić loko-suszarkę i wałki dla mamusi oraz tzw. uniwersalny prezent męski (w postaci butelki) dla tatusia (by nie musiał patrzeć na loki mamusi).
Na prezent muszę kupić coś dla matki mojego dziecka. Biegając między domem, przedszkolem, a pracą, jedyne czego nam potrzeba, to chwila czasu a to akurat tanie nie jest (i z reguły "na półce z niedostępnym towarem"). Gdy pytam wprost: "Kochanie, co byś chciała na święta?", możliwe odpowiedzi są dwie: "Tyle lat się znamy, a ty nadal nie wiesz?" lub "Chciałabym wyjechać do..." i tu pojawia się nazwa abstrakcyjnego miejsca na świecie, w którym jedyne co będzie mnie rozgrzewać to wspomnienie ceny, bo jakoś zawsze wybiera miejsca, gdzie latem jest zimno, a w zimie przy kichnięciu gil zamarza.
Oczywiście, że nie wiem, co byś chciała dostać! Gdybym wiedział, to bym nie pytał (jestem facetem = jestem prosty). Liczba spędzonych ze sobą lat wbrew pozorom nie pomaga rozwiązać tego problemu. Wręcz przeszkadza. Po 5 latach wspólnego prowadzenia gospodarstwa domowego mam wiedzę tylko w temacie: braków mieszkaniowych, finansowych i ubraniowych, wiem, czego brakuje dziecku i w zasadzie przestałem dbać o swoje potrzeby. Nie mam głowy do zastanawiania się, czego brakuje drugiemu dorosłemu osobnikowi w domu, a może nawet uważam, że niczego mu nie brakuje.
Co ciekawsze, jakby się zastanowić to odpowiedz pewnie wynika z tego, że sama nie wie co mi kupić, bo moje potrzeby i marzenia tak samo zostały pogrzebane kilka lat temu i sprowadzone do podstaw egzystencji w postaci: kanapy, piwa, telewizora i toalety.
Odpowiedz numer dwa powoduje już tylko irytację i stwierdzenie, że gdyby nie dziecko, to pewnie już dawno bym te miejsca zwiedził!
Święta przypominają mi, że kiedyś coś lubiłem oraz że już nie pamiętam, co lubiła ona. I tak stoję przed witryną i myślę sobie, że najchętniej, to bym jej kupił nową konsolę. Starej nie używa "bo przestarzała" (tak mi się przynamniej wydaje).