Zabawa z dzieckiem

Ledwo otwieram drzwi, a tu już Franek: - Tata, tata - rzuca mi się na szyję. A potem: - Pobawisz się? Pobawisz?! - Synku

Czekał. Wiem, że czekał. Ale jestem taki zmęczony. Niewyspany.

Czas, gdy byłem na urlopie wychowawczym, odszedł już w niepamięć. Teraz jestem człowiekiem pracy. To znaczy pracuję non stop. Od rana do wieczora. I ciągle się śpieszę. A mimo to nie zdążam. Co powoduje ogromną frustrację. No i teraz też, niby wszedłem do domu, a cały czas myślę tylko o tym, że czekam na telefon. No, bo ktoś miał zadzwonić, nie zadzwonił i teraz ja tak wiszę.

Stres!

Od kilkunastu tygodni stres to moje drugie imię. "Dzień dobry, nazywam się Tomasz Stres Kwaśniewski".

- Pobawisz się?

- Synku - chciałbym powiedzieć. - Wszystko mnie boli. Plecy, szyja, brzuch. W ogóle cały jestem spięty. A w głowie dym. Gonitwa. Oj, moja biedna głowa!

Chciałbym się więc położyć. Marzę o tym. Zamknąć oczy. Nie musieć mówić. Słuchać. Myśleć. W ogóle nic nie musieć. Choćby przez chwileczkę. Zwłaszcza że za godzinę, góra dwie, znowu muszę pędzić. Do mojej drugiej pracy. Rozumiesz, syneczku?

- Pobawisz się?

- Synku - otwieram usta. Ale nic nie mówię.

Jestem dla niego ważny. Widzę to, czuję, wiem. Jestem więc zżerany przez nieustające poczucie winy. Bo powinienem mu poświęcać zdecydowanie więcej czasu. Zdecydowanie więcej czasu powinienem poświęcać też Tosi. Żonie. Sobie. Bo o siebie też kompletnie już nie dbam. Kurczę, najdziwniejsze jest to, że czuję się również winny wobec pracodawców. Czyli krwiopijców. Bo przecież mógłbym im dać więcej. Jeszcze więcej.

- A w co chciałbyś się bawić? - mówię wreszcie.

- W pegazy. To znaczy ty będziesz pegazem i ja będę pegazem. Będziemy latać.

- O rety! - myślę. - Jak z tym wszystkim, co noszę w głowie, w ciele, mam zostać pegazem?

- Dobra - mówię. - Tylko skorzystam z toalety, umyję ręce, napiję się wody.

Uśmiech rozświetla Franiowi buzię. A ja znikam za drzwiami. A potem chlustam zimną wodą na twarz i jestem gotowy. Gotowy do przemian.

- W pegazy, powiadasz?

- No wiesz, w pegazy. Te konie ze skrzydłami.

No to ogromnym wysiłkiem woli przemieniam się w pegaza. Czyli wyrzucam z głowy te wszystkie okropne myśli o pracy. O tym, co powinienem, i co mnie jeszcze czeka. Te zobowiązania. Lęki. Frustracje. Ignoruję też sygnały płynące z mojego brzucha, pleców, barków i głowy. Zaczynam rżeć. Rozwijam skrzydła. Zrywam się do lotu. Razem z moim synkiem. I nagle czuję się lekki. Frunę. A tamto gdzieś zostaje.

Jestem pegazem!

Dziękuję ci synku! Lecimy!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.