Kłótnia

To był sobotni poranek. Leżałem jeszcze w łóżku i nagle usłyszałem, że dzieci się bawią w dom...

Bardzo to ciekawe posłuchać, popatrzeć, jak dzieci się bawią w dom. Bo to zawsze jest jakaś opowieść o miejscu, w którym żyją. Prawda? A jeszcze jak przy tym udają rodziców...

Ta sobotnia zabawa szła mniej więcej tak:

- Ja jestem mamą, a ty będziesz tatą - zadysponowała Tosia.

- Dobra - zgodził się Franek.

- A to będą nasze dzieci - powiedziała Tosia i jak się domyśliłem, wskazała swoje dwie ulubione lale. Jedna jest dzidziusiem i nazywa się Gabrysia. Druga jest już dziewczynką, taką mniej więcej w wieku przedszkolnym, a nazywa się Marianka.

- Zajmij się Marianką - powiedziała Tosia.

- Ja jestem na urlopie - odpowiedział Franek.

- To ja mam się zajmować Gabrysią i Marianką?! - Tosia podniosła głos.

- Tak, bo ja jestem na urlopie.

- Nie będę się zajmować Gabrysią i Marianką!

- Ale ja jestem na urlopie, k...a!

- No to co? K...a!

- P...ę!

- Nie, to ja p...ę!

- Co ma p...ę do wiatraka? - krzyknął Franio. I wtedy wkroczyłem ja. Bo sytuacja zrobiła się podbramkowa. To znaczy zaczęła zmierzać w stronę bijatyki.

Nie, my, rodzice Tosi i Franka, się nie bijemy. Natomiast jeśli chodzi o całą resztę, to cóż, ta odegrana przez dzieciaki scenka nie była daleka od oryginału.

Czy byłem nią zawstydzony? Raczej rozbawiony. Bo sam używam tak zwanych brzydkich słów, bardzo mi się one podobają, bo są soczyste, melodyjne, pełne ekspresji, no i musiałem przyznać, że dzieciaki świetnie ich użyły, to znaczy dokładnie tak jak trzeba. Może poza tym ostatnim wypowiedzianym przez Franka zdaniem, choć i ono, dla odmiany, przyznacie chyba, jest frapujące.

Oczywiście kiedyś zrobiłem im miniwykład na temat tego, że nie należy używać brzydkich słów. A zrobiłem to w sumie po to, by podkreślić ich wagę, dać do zrozumienia, że to nie są takie zwyczajne słowa, które sobie można od tak, na przykład w sklepie, nucić.

Pamiętam też, że przy okazji doszło do bardzo zabawnej sceny, a mianowicie Tosia poprosiła, bym wyliczył im wszystkie brzydkie słowa, jakie znam. Chwilę się zawahałem, a potem, ku zgrozie mojej małżonki, wyliczyłem.

No, a jeśli chodzi o same kłótnie, to ja uważam, że nie ma nic złego w tym, gdy dzieci widzą, jak rodzice się kłócą. Bo kłótnia jest przecież częścią życia. Nie uważam też, że przy okazji kłótni trzeba się jakoś nadmiernie miarkować. Zresztą tak to już z kłótnią jest, że traci się kontrolę.

Myślę, że to dobrze, gdy dzieci widzą, jak dorosły traci nad sobą kontrolę - oczywiście jeśli to nie polega na tym, że staje się niebezpieczny. Tak samo jak dobrze, gdy widzą, że popełnia błędy, robi jakieś głupstwa. Oczywiście pod warunkiem, że potrafi się potem do tego przyznać, się z tego zaśmiać, o tym opowiedzieć.

No dobra, fajnie byłoby kłócić się w elegantszy, delikatniejszy, bardziej subtelny sposób, ale to jest już wyższa szkoła jazdy i mam nadzieję, że powoli się tego uczę. A wraz ze mną dzieci. Bo przecież to śledzą. Najważniejsze jednak w tym wszystkim wydaje się to, by dzieci, które widzą, jak rodzice się kłócą, widziały też to, jak się godzą.

Kłócą się, a potem się godzą!

Więcej o:
Copyright © Agora SA