Życie

Zbiegły się dwie sprawy. Dobrze, że nie dziesięć. Wiecie, jak to jest. Synek woła, że chce mu się kupę, córka chce rysować, do tego pralka piszczy, bo skończyła prać, a na komórce wyświetla się szefowa.

Na szczęście te dwie sprawy nie miały aż takiego charakteru. Właśnie czytałem sobie "Macierzyństwo non-fiction" Joanny Woźniczko-Czeczott. Rzecz świetnie napisaną, wręcz brawurowo, ale nie będę się nad tym rozwodził. Kto chce, niech kupi, przeczyta - moim zdaniem warto. Przytoczę tylko dwie myśli, które mi utkwiły. Pierwsza podoba mi się bardzo, a druga jest właśnie tą, która mi się zbiegła.

Ta pierwsza myśl jest taka: ciąża to rzeczywiście błogosławiony stan, a to z grubsza dlatego, że wtedy świat przed kobietą przeważnie na kolanach.

Druga myśl jest taka, że istnieje Klan.

Klan dzieciatych, który ma swój język, nomenklaturę, legendę i zmowę milczenia. Mówienia zresztą też.

Klan próbuje cię wciągnąć, mamiąc i oszukując. A robi tak dlatego, że członkowie Klanu, wiedząc, jak przesrane mają - często dosłownie, bo przecież pieluszki, te sprawy - odczuwają satysfakcję, gdy kolejni ludzie też podobnie mają.

Ci z Klanu mówią więc, jak to fajnie mieć dzieci, jakie to rozwijające, satysfakcjonujące, że to, co wcześniej, to nie było życie, że teraz dopiero, że nie wyobrażają sobie.

Coś w tym jest, trudno się z tym nie zgodzić, choć od razu się zdystansuję i powiem, że zazdroszczę tym, co nie muszą, nie chcą mieć dzieci, dają bez nich radę, bo ja mam tak, że gdyby nie dzieci, to prawdopodobnie bym nie żył. Pisałem już o tym zresztą, nie będę się więc powtarzał, no, ale tak, zazdroszczę, bo oni wolni, zresztą, po co te wielkie słowa, po prostu mają czas na kino, imprezy, podróże, seks, sen, dobre jedzenie, rozmowy i spotkania z ludźmi. Poza tym na dokonania, ryzykowanie, zmienianie świata.

Byłem akurat na zakupach, rajstopki córce kupowałem, czarne ze srebrną nitką, i tak chodząc, szukając, bo to wcale nie jest taka prosta sprawa, o tym wszystkim co wyżej sobie rozmyślałem. I nagle słyszę: "Cześć", rozglądam się i widzę kolegę swojego serdecznego, alkoholika i hazardzistę. Siedzi sobie na ławce, jak zwykle ogromny, umięśniony, po prostu byk taki, ale nie po siłowni, tylko życie go tak wykuło, bo z zawodu jest robotnikiem.

No więc siedzi ogolony, zadbany, na ręku ma niemowlaka i karmi go butelką. Buteleczką raczej.

No, ja cię kręcę!

A potem jest moje cześć, co słychać, bo nie widzieliśmy się chyba z rok. A wtedy to z nim było jednak nie tak fajnie. No więc, on mówi: jest, jak widzisz, mały się urodził, Kubuś, już trzy miesiące, zdrowy, wesoły, zobacz, jak się do ciebie śmieje, chyba cię polubił.

Mam też pracę, to znaczy założyłem firmę, firemkę, bywa różnie, no wiesz, ale teraz, odkąd jest mały, sprawa jest poważna, nie można już tak, jak kiedyś, odpowiedzialność, te sprawy.

No zobacz, jak się śmieje.

W ogóle mnóstwo radości daje. Zresztą popatrz.

Lubię go tak podnosić, zobacz, o właśnie tak, śpiewamy sobie wtedy, mamy ulubioną piosenkę (nuci!) i tańczymy.

A tak najbezpieczniej to on się czuje, jak go na ręku kładę.

I on to wszystko mówi, a ja tak patrzę na niego i nawet nie chodzi oto, co mówi, ale oto, co widzę, a widzę, jak tego małego trzyma, jak go odbija, jak się nim zajmuje i mam wrażenie, że w tym jest czułość, uważność, odpowiedzialność i generalnie jakiś taki nowy, specyficzny i bardzo fajny ton. Taki, w którym słychać, że jednak warto żyć.

I w zasadzie nic więcej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA