To my, przedszkolaki

Ostatnio chodzimy ze Stasiem do klubu malucha. Zauważyłam, że dwulatki w naszej grupie tylko od czasu do czasu robią to, co akurat robić należy. Za to my, dorośli, w roli przedszkolaków świetnie się sprawdzamy.

Zimno. A w życiu matki dwulatka zimno to coś jakby fatum. Deszcz stanowi kataklizm. Zima bez śniegu to horror, śnieg też jest okropny, bo prędzej czy później zamieni się w błoto. Dwulatek na dworze marznie i chce do domu. W domu natomiast się nudzi i chce na dwór. A potrzeby i pragnienia dwulatka mają w sobie coś z rozkazów bezwzględnego monarchy. Znudzony dwulatek nie skarży się i nie sprzeciwia. Nie traci nawet czasu na marudzenie. Dwulatek zrobi ci z życia piekło.

Obił mi się kiedyś o uszy termin "dziecięca megalomania". Pomyślałam, że to jakaś psychoanalityczna ściema, bo przecież dzieci są taaakie słodkie. Teraz wiem, że coś jest na rzeczy. Moje dziecko nie przypuszcza, że jest centrum wszechświata - ono jest o tym głęboko przekonane. Sądziłam też, że "bunt dwulatka" to mit. Aż zobaczyłam, jak nasz słodki aniołek z wściekłością rzuca się na podłogę w centrum handlowym, wydając z siebie dźwięk przypominający wycie okrętowej syreny. Dlaczego? Bo nie pozwoliłam mu się pobawić taką wielką czerwoną wiertarką.

Sądzicie, że to moja wina i moje dziecko jest wyjątkowo rozpuszczone? Jest najzupełniej przeciętne. Natomiast moją winą jest niedostępność wielkich wiertarek, plucha, mróz oraz to, że zima trwa i trwa. Dziecięca megalomania jako faza rozwojowa ma ten rozczulający rys, że maluch przypisuje matce wszechmoc oraz wszechwiedzę. "Mamo, daj!" - to zdanie zawiera w sobie absolutną pewność, że mama może wszystko i że nam (czyli dwulatkowi, który to mądre zdanie wypowiada) wszystko się należy.

W życiu dwulatka nie istnieje miejsce pośrednie między domem (gdzie nudno) a dworem (gdzie zimno), czyli przedszkole. W zimie nie funkcjonują też place zabaw. Na szczęście jednak są - przynajmniej w mojej dzielnicy - kluby malucha, a w nich zajęcia przed-przedszkolne. Trwają od godziny do trzech, odbywają się parę razy w tygodniu, a kosztują tyle, co dwie kawy. Na megalomanię i narcyzm dwulatka wpływa takie przed-przedszkole jak balsam. Król świata dowiaduje się, że do tej roli aspirują też inni. W dodatku istnieje ktoś, kto nie jest mamą ani tatą, a ma niewyobrażalną moc i autorytet, a do tego worek kasztanów, maszynę do robienia baniek i inne cuda. Ktoś, czyli pani przedszkolanka.

Przed-przedszkole spodoba wam się, szczególnie jeśli lubicie humor Monty Pythona. Oto dorośli ludzie - w większości babcie, czasem mamy, od czasu do czasu jakiś tata - grzecznie chodzą "jak kaczuszki", pokazują, gdzie mają noski, podskakują z kawałkami gazety na głowie, po czym siedzą na malusich krzesełkach, wbijając patyczki w kulki z ciastoliny. Teoretycznie towarzyszymy w tych czynnościach naszym maluchom. Jednak w miarę przytomny obserwator szybko się zorientuje, że jest odwrotnie.

Dwulatki w naszej grupie tylko od czasu do czasu robią to, co akurat robić należy. Wojtuś najbardziej lubi prychać i charkać (to znak, że jest tu najważniejszy, a poza tym prychanie jest fajne). Nina zasadniczo cały czas chce wyjść, a nieśmiały Piotruś stara się być niewidzialny i nie schodzi z rąk tatusia. Prymuską wydawała mi się Róża, póki nie dała mi w głowę grzechotką, łypiąc przy tym wyzywająco. Mój Staś ma dobre chęci, ale jest zwykle o dwie rundy spóźniony - pokazuje, gdzie ma nosek, gdy inni już dawno tańczą z gazetami na głowach.

Za to my, dorośli, świetnie się w roli przedszkolaków sprawdzamy. Słuchamy pani. Pragniemy jej akceptacji. Rywalizujemy o jej względy. Pani zaś przemawia do nas głosem słodkim jak cukierek. Ma też w zanadrzu groźne spojrzenie, od którego ciarki chodzą po plecach. Rzuciła je raz, gdy prychałam sobie w kącie z Wojtusiem. Wojtuś panią zignorował, ale ja wspominam ze zgrozą chwile niełaski. Uwielbiam być przedszkolakiem. Dużo lepiej mi to idzie teraz, niż kiedy byłam nim naprawdę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA