Jas, Julka i ich mama o "Dziecku"

?Dziecko? jest ze mną od stu miesięcy - prawie tak długo jak Julka.

- Mamo, Lucek depcze po Panu Kuleczce! - skarżyła Julka.

- Mamo, pocytaj o małpach - domagał się Jaś.

Rozejrzałam się z trudem odrywając od artykułu o tym, co robić, kiedy dzieci nas złoszczą. Siedzieliśmy na podłodze, przeglądając i czytając stare numery "Dziecka".

Średnio dwa razy w roku zabierałam się za porządki w archiwum. Dzielenie pisma na roczniki, a potem układanie po kolei numerami było ulubionym zajęciem Julki. I całe szczęście, bo gdybym miała robić to sama, musiałabym wyłączyć się z życia co najmniej na tydzień.

Segregatory ze starymi numerami "Dziecka" wciągały mnie jak narkotyk. Zawsze znajdowałam coś szalenie ciekawego, coś, co natychmiast musiałam przeczytać i zamiast układać, pogrążałam się

w lekturze.

Te same teksty czytałam zupełnie inaczej wtedy, kiedy Julka była malutka, inaczej, kiedy urodził się Jaś, i inaczej, kiedy Julka poszła do szkoły, a Jaś (naprawdę nie wiem kiedy) stał się całkiem dużym chłopczykiem. Grzebałam w segregatorach nie tylko gdy potrzebny był mi konkretny artykuł - gdy robiło się zimno i dni były krótsze przeglądałam zimowe numery w poszukiwaniu przedświątecznych inspiracji, w wiosennych numerach znajdowałam przepisy na ogródkowe eksperymenty i wielkanocne mazurki. Latem szukałam pomysłów na plażowe zabawy i ciekawe wyprawy, a jesienią przypominałam sobie, w co się bawić z przeziębionym, uwięzionym w łóżku maluchem albo czytałam o tym, jak rozmawiać z dziećmi o listopadowych wizytach na cmentarzu.

- Mamo, czy to ja? - pytała Julka, machając mi przed nosem prehistorycznym numerem "Dziecka" z opatuloną w niebieski ręcznik czarnooką buźką

na okładce.

- Jasne! I tu w środku to też ty.

- To z gołą pupą? Ale fajne - zainteresował się Jaś. - A ja? Cemu ja nie jestem na gazecie? - spytał z rozczarowaną miną.

- Jesteś - wyjaśniła Julka, grzebiąc w stercie z 2000 roku. - O tu - pokazała Jasiowi podobną buźkę, tyle że w czerwonym ręczniku.

- O! - rozpromienił się Jaś, przesuwając rączką po okładce. - Jaki miałem gładziutki naskójek. Zobac, mamo.

- Rzeczywiście - pomacałam okładkę i nie doceniwszy fantazji mojego syna, szybko wróciłam do tekstu o tym, jak znaleźć czas dla siebie, kiedy ma się małe dzieci, w jednym z pierwszych numerów "Dziecka".

Do tych numerów miałam szczególny

sentyment.

W 1995 roku byłam zupełnie niedoświadczoną, ale pełną dobrych chęci mamą malutkiej Julki i próbowałam odnaleźć się w tej nowej roli. Wiedziałam, czego nie chcę, mniej więcej wiedziałam, czego chcę, ale nie czułam się zbyt pewnie.

Do tej pory pamiętam uczucie olśnienia, kiedy wpadł mi w ręce zerowy numer "Dziecka". To właśnie to! - cieszyłam się. Ktoś ubierał w słowa dokładnie to, co czułam. Pismo uspokajało, radziło.

"Dziecko" nauczyło mnie poważnego traktowania własnego dziecka, prawdziwego, głębokiego kontaktu, nieufności do szybkich i pozornie skutecznych rozwiązań, niechęci do łatwizny i zaufania do własnej intuicji. Rzucałam się na każdy numer i zaczynałam czytać jeszcze przy kiosku.

Czytałam,

pchając wózek w drodze do parku (raz wpadłam w bardzo głęboką kałużę) i kończyłam czytać na parkowej ławce. Wyrastały mi skrzydła - chciało mi się robić z Julką mnóstwo rzeczy - bawić się, opowiadać, czytać, malować, zbierać liście, pokazywać świat z zupełnie innej perspektywy niż brudna, osiedlowa piaskownica, którą omijałam szerokim łukiem w drodze na pachnące trawą łąki, gdzie godzinami oglądałyśmy żuki, trawy, kwiatki i pasące się krowy...

- Naprawdę miałam się nazywać Anielka? - oderwała mnie od wspomnień Julka, z zapałem studiująca odcinek starego cyklu

o sobie.

Zna to wszystko na pamięć. Kiedy była malutka, ciągle domagała się czytania o sobie, a nawet była przekonana, że o jej przygodach pisze cała prasa. "Znajdź coś o mnie" - rzucała nonszalancko, wręczając mi jakąś gazetę.

Jasia zupełnie nie interesowały teksty o nim. Jaś kochał Pana Kuleczkę i rubrykę "Przyjemne i pożyteczne". Uwielbiał, gdy czytałam mu o czasie, kosmosie, jeziorach i rycerzach. Egzemplarze "Dziecka" z jego ulubionymi historiami mamy w dwóch egzemplarzach - jeden komplet stoi w biblioteczce Jasia.

Julka chętnie buszowała w starych numerach w poszukiwaniu felietonów o Kubie i Antosiu, swoich szkolnych kolegach i często czytała je Jasiowi, który z zapałem komentował:

- I dobze mu nas Kuba powiedział, pjawda?

Ostatnio Julka z zainteresowaniem oglądała w starych numerach "Dziecka" zdjęcia kobiet w ciąży, dzidziusiów w brzuchu, fotoreportaże z porodu. Czytała artykuły

o ciąży

i zadawała mnóstwo pytań, jednak traktowała temat rzeczowo i z dystansem. Za to Jaś oglądał zdjęcia w "Dziecku" wielce podekscytowany.

- Napjawdę byłem u ciebie w bzusku? Ojej! I nózki mi tez tak wisiały, jak kangujkowi? - dopytywał się olśniony. - A temu dzidziusiowi na zdjęciu gdzie wisą nózki?

Długo zastanawialiśmy się, o co chodzi z tymi nóżkami, aż mąż przypomniał sobie, że kilka dni wcześniej Jaś widział w zoo zwisające z torby mamy kangurzycy łapki małego kangurka. Próbowaliśmy tłumaczyć, ale Jaś był uparty.

- Powiedz im w tej gazecie, że tu nie ma nózek na zdjęciach. Cy oni nie wiedzą, ze cały dzidziuś miałby za ciasno? - tłumaczył, ale szybko dawał się udobruchać

Panem Kuleczką.

I Julka, i Jaś uwielbiali Pana Kuleczkę. Nad łóżkiem Julki wisiał Pan Kuleczka, kaczka Katastrofa i pies Pypeć, a nad łóżeczkiem Jasia dwa Pypcie i Pan Kuleczka.

Na widok "Dziecka" Jaś piszczał :

- Pocytajmy i popatsmy na Pana Kuleckę!

Teraz też zaczynał domagać się czytania, ale Julka właśnie zameldowała:

- Skończyłam! Zobacz, jak ładnie.

Podziwiałam i podziwiałam. Dziewięćdziesiąt dziewięć numerów! Niesamowite! Przecież tak niedawno miałam w ręku pierwszy!

- Teraz będzie numer... numer sto... - zaczęła Julka.

- Numej, numej! Ale śmiesnie! - zachichotał Jaś.

- ... i włożymy go tutaj - pokazała Julka. - Mamo, setny numer to jak setne urodziny!

- Staje ujodziny - pokiwał główką Jaś. - Ale wsystkiego najlepsego - rozpromienił się - I powiedz im o tych nózkach!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.