Matczyna złość jest zrozumiała? "Dziecko jest po prostu człowiekiem i to naprawdę nie zawsze idealnym" [WYWIAD]

"To nie jest tak, że przestaję kochać dziecko, jestem złą matką i krzywdzę je, skoro się złoszczę" - mówi Agnieszka Iwaszkiewicz, psychoterapeutka, w rozmowie z Karoliną Stępniewską. Skąd bierze się złość na dziecko, jak sobie z nią radzić i czy łatwiej jest kochać małe dzieci?

Karolina Stępniewska: - Kiedy pisałam o matczynej złości , spodziewałam się wielu reakcji typu: "wyrodne matki, zabrać im dzieci!". Okazało się jednak, że opowieści moich bohaterek trafiły w czuły punkt innych matek. Dowiedziałam się, że mówienie o złości na dzieci jest potrzebne. Dlaczego tak jest?

Agnieszka Iwaszkiewicz*: - Panuje taka iluzja, że matka musi być bezkompromisowo nakierowana na dziecko i nie może przeżywać w stosunku do niego żadnych innych uczuć oprócz idyllicznie pozytywnych - miłości, troskliwości, wyrozumiałości, tolerancji, uwielbienia, zachwytu, cierpliwości. Dziecko nie powinno matki rozczarowywać, złościć, wzbudzać w niej agresji, dostarczać uczuć obojętności, wycofania, chęci przerwania chociaż na chwilę kontaktu.

Celowo nazwałam to iluzją. Bo to, co się dzieje w matkach z artykułu, to konfrontacja z tą iluzją, która zakłada, że macierzyństwo jest "uświęcone" i w związku z tym musi podlegać innym, nadludzkim, prawom. Może bardzo byśmy chciały, jako kobiety, żeby tak było, może nam się wydaje, że jesteśmy do tego zdolne czy wręcz predestynowane, ale tak nie jest.

Skąd ta iluzja?

- Źródeł można szukać w różnych obszarach. Częściowo w kulturowym, bo po długim czasie wychowywania w myśl zasady "dzieci i ryby głosu nie mają", kiedy dzieci były traktowane przedmiotowo, a nie podmiotowo, nastąpiło wychylenie wahadła w drugą stronę. Dziecko staje się bardzo ważne. Dochodzi do tego szeroka wiedza o tym, że to, co przeżywa się w dzieciństwie niesie się potem przez cale życie. Rodzicielstwo zdobywa zatem bardzo ważną funkcję.

Do tego dodajmy, też kulturowe, postrzeganie roli kobiety, dla której macierzyństwo ma być podstawową rolą społeczną. Z niej też jest bardzo mocno rozliczana przez społeczeństwo, przez bliskich w rodzinie, przez siebie samą. Część odpowiedzialności może spoczywać w biologii, gdzie samica-matka jest wyposażona w cały zestaw cech i funkcji związanych z pielęgnacją potomstwa, jako rozsadnika genów. I tak ten idealistyczny obraz macierzyństwa zaczął coraz bardziej ewoluować w kierunku, z którego ma wynikać, że m.in. matka nie powinna się zezłościć, czyli nie przeżywać do dziecka uczuć trudnych, czy choćby ambiwalentnych.

Ten artykuł obala tabu, ale też i te matki same je obalają, złoszcząc się i chcąc o tym mówić publicznie. Ta złość obnaża iluzję tego wyłącznie cudownego macierzyństwa. Ono oczywiście ma te wszystkie pozytywne i przyjemne cechy, które wymieniłam, natomiast ma też tę drugą część - zresztą jak każda relacja z drugim człowiekiem.

Moje rozmówczynie wspominały o tym, że czytały wiele poradników, jak budować prawidłową więź z dzieckiem itp. To też pokazuje, że potrzeba tej idyllicznej relacji jest bardzo silna.

- To na pewno wskazuje na chęć wybudowania więzi z dzieckiem. I to jest słuszne. Natomiast za tym może kryć się zapotrzebowanie i wymaganie: ta więź ma właśnie tak wyglądać, nie inaczej. Ma spełniać oczekiwania moje wobec siebie i społeczeństwa.

One chciały bardzo świadomie tę więź budować. I teraz co? Pojawiają się złość i krzyk, rozczarowanie i irytacja. Jak się z tym zmierzyć?

- Trzeba się najpierw zmierzyć z kolejną iluzją, która zakłada, że skoro dziecko jest upragnione i zaplanowane, kobieta ma zdolność do kochania, fajnego partnera, a w domu nauczono ją, jak kochać, to nie ma prawa do złości na nie.

A ma?

- Tak. Relacja z drugim człowiekiem mieści w sobie całe spektrum przeżyć. I tu pojawia się kolejne tabu - że złość zepsuje relację.

Matki rzeczywiście boją się, że coś psują podnosząc głos i odczuwając złość.

- Boją się, że złość, nawet konstruktywnie wyrażona - albo niech będzie wyrażona histerycznie - zerwie lub zepsuje relację. Ale uczucia matki to nie jest zerwanie więzi! To nie jest tak, że przestaję kochać dziecko, jestem złą matką i krzywdzę je, skoro się złoszczę. Oczywiście trzeba podkreślić, że mówimy o złości, nie o agresji. Warto to rozróżnić: złość to uczucie, agresja to zachowanie.

Najlepiej by było, gdyby matki chciały i umiały konstruktywnie pozbywać się złości. Ale też nie czarujmy się, ta złość czasami bywa szalona, tak jak w tej sytuacji, o której mówi jedna z bohaterek artykułu: nie może znieść pisków i histerii dziecka, tego, że jak się oddali, to dziecko wali w drzwi...

Myślę, że to kolejne tabu rodzicielstwa: przecież dzieci są wyłącznie słodkie, nie zmieniają się, to takie śliczne, pachnące bobaski. Cokolwiek by nie zrobiły i jakkolwiek by się nie zachowały, to matka ma uznać takie zachowanie za uprawnione i odpowiedzialność za te zachowania wziąć na siebie. A dzieci bywają różne: czasem słodkie, a czasem irytujące.

Jedna z mam, z którymi rozmawiałam, powiedziała nawet, że ona czasem nie lubi swojego dziecka.

- A czy zawsze lubi swojego męża albo swoją mamę? Nie. Czym innym jest kochanie, a czym innym reakcja na pewne cechy danej osoby. Dziecka też.

Ale to momentalnie wtłacza w poczucie winy.

- Tak, bo z jednej strony mamy presję społeczną i własną: dziecko trzeba kochać i w tej miłości nie może się coś nie udawać, być trudne lub zadziwiać czy rozczarować... Matka ma w głowie typ relacji, która ma się toczyć tak, jak to sobie wymyśliła i nagle przychodzi dziecko, które ma swój konkretny temperament i doświadczenia. I to oczekiwanie burzy.

Rozczarowanie czy zdziwienie rodziców, że coś nie idzie tak, jak sobie wyobrażali, zdarza się dlatego, że tam jest drugi człowiek. Na to trzeba się nastawić: muszę uwzględnić to, że dziecko to pewna indywidualność, której na początku nie widać, bo w pierwszym okresie życia dzieci są mniej więcej do siebie podobne. Potem dziecko zaczyna się indywidualizować, zaczyna być "jakieś", inne od reszty dzieci. Ma swój pakiet emocji, sposób ich wyrażania, a że nie potrafi ich jeszcze dobrze komunikować, to np. rzuca się na podłogę i płacze.

Myślę, że dla dorosłych ta intensywność okazywania emocji jest trudna. I hałas. Gdy słyszę, że dziecko wpada w histerię 6 raz w ciągu dnia, to myślę sobie, że to bardzo wyczerpujące.

- Tak. Tu dochodzi jeszcze bezradność, bo kiedy dziecko było niemowlęciem, to na płacz mogło pomóc np. przystawienie do piersi i kobieta dostawała potwierdzenie, że jest dobrą mamą, bo utuliła i uspokoiła swoje dziecko. Później bywa trudno.

Kobiety oczekują nadal potwierdzenia, które nie nadchodzi. To może też wyzwalać złość u matek na siebie same. Nie ma we mnie przyzwolenia na agresję, chociaż jestem w stanie zrozumieć i czasem usprawiedliwić niektóre jej przejawy.

Kiedy mówimy o agresji, a kiedy jeszcze o złości?

- Szarpnięcie dziecka czy klapsy to już agresja. Najlepiej i najbardziej idealnie byłoby, gdyby się umiało z tą agresją poradzić i takich zachowania wyeliminować. I kobiety o tym mówią: wezmę głęboki oddech, policzę, wyjdę do innego pokoju, ochłonę i dopiero potem podejmę konstruktywne działania.

Ale z drugiej strony nie wymagajmy od tych kobiet niemożliwego. To nie jest dziwne, że one podniosą głos, czy nawet zagrożą czymś, co jest manipulacyjne - mam na myśli groźby typu "oddam cię na policję, do poprawczaka, wyjadę", jak te wymienione w artykule. Choć trzeba wyraźnie powiedzieć, że takie groźby mają też w sobie bardzo dużo agresji, bo wzbudzają w dzieciach oczywisty niepokój. I to on sprawi, że natychmiast wykonają jakieś polecenie. Ale zrobią to z lęku, a nie ze zrozumienia sytuacji.

To na pewno jest bardzo niedobry sposób reagowania, chociaż mówiąc to mam też uczucie, że ja ten sposób rozumiem - to sposób poradzenia sobie szybko z własnymi emocjami i próba opanowania zachowania dziecka.

Czyli wracamy do bezsilności?

- Oczywiście. Nie można założyć, że dzieci zawsze mają fajne zachowania. I przecież jakaś realność też musi je obowiązywać, czyli np. jak się spieszymy do przedszkola to zakładamy buty szybciej itd. Oczywiście są na to sposoby, np. nastawienie budzika piętnaście minut wcześniej i uwzględnienie potrzeb "guzdrały". To pomoże i dziecku, i matce.

Ale to nie jest zawsze możliwe, przecież nie możemy oczekiwać, że całe życie matki będzie nakierowane na dziecko. Matka ma też całą sferę swoich własnych dorosłych okoliczności, które powodują, że raz jest w lepszym, raz w gorszym nastroju. I z tym nastrojem obcuje z dzieckiem. Raz ma dużo czasu i dobrze przespaną noc, a raz nie.

Jak się zachować, kiedy puszczą nam nerwy i nakrzyczymy na dziecko?

- Samo dziecko i relacja mogą wywoływać w nas złość i warto tylko pracować nad tym, żeby nie używać agresji. Jeśli już nam puszczą nerwy, to na tyle na ile to jest możliwe, po całym zajściu należy siadać i rozmawiać z dzieckiem. Po pierwsze przeprosić, po drugie uznać, że miało prawo się rozpłakać, zareagować lękiem, być przerażone itd. Używajmy języka odpowiedniego dla wieku dziecka.

To jest możliwe powiedzieć: "Przesadziłam, przepraszam, kiedy tak się zachowujesz to ja się naprawdę bardzo złoszczę, czasem nie umiem sobie z tym poradzić. Robię ci jakaś przykrość, wiem o tym. Powiedz mi, jak ty się teraz czujesz'. To ważne, aby dać prawo dziecku do wyrażenia swoich uczuć w tej sprawie. Wysłuchać i wsłuchać się w nie. Trzeba spróbować tę sytuację omówić, bo to jest uczące: uczy dziecko tego, że w relacjach bywa różnie i trzeba umieć przywracać je do na normalne tory.

A jeśli takie ataki złości zdarzają się coraz częściej? Czy taka rozmowa będzie nadal konstruktywna, jeśli będzie odbywać się co drugi dzień albo codziennie?

- Pewnie nie zawsze będzie skuteczna w każdej sytuacji. Ale to nie znaczy, że w dłuższym planie nie będzie konstruktywna. Przejście przez całą akcję - od złości do przeproszenia lub ustalenia dlaczego się mama zezłościła - stanowi naukę dla obu stron. Dziecko czuje się właśnie ważne i poważnie potraktowane.

Natomiast jeśli tego jest za dużo i matki nie są w stanie wyciągnąć wniosków ze swoich zachowań, to rzeczywiście nie jest to już konstruktywne. Trzeba szukać przyczyny poza dzieckiem, próbować ją skanalizować i poprawić sobie coś w życiu. Należałoby wtedy sprawdzić, skąd się bierze taki nadmiar złości.

Co więc robić, jeśli czujemy, że złość wymyka się nam spod kontroli?

- Są różne kursy i warsztaty dla rodziców, książki... Może rozmowa z partnerem? Warto też porozmawiać z innymi matkami.

Ale mamy najczęściej wstydzą się przyznać do tego, że dziecko wzbudza ich gniew.

- Trzeba zacząć przekłuwać ten balonik i podkreślać, że dziecko jest po prostu człowiekiem i to naprawdę nie zawsze idealnym.

Czyli nie trzeba od razu iść do psychoterapeuty?

- Nie, można zacząć od mniejszego kalibru niż od razu psychoterapia.

Jedna z mam powiedziała, że czyta wszystko na ten temat, a mimo tego nie udaje jej się przetrwać nawet tygodnia bez zezłoszczenia się na dziecko. Co w takiej sytuacji?

- Gratulacje dla takiej mamy, bo to znaczy, że chce pracować nad sobą. Ale może warto się też przyjrzeć temu, jakie zachowania dziecka wywołują we mnie taką wściekłość i brak opanowania. Co to dziecko robi takiego, że ja nie mogę wytrzymać? Czy reaguję tak na wszystkie niesubordynacje, czy tylko na jakieś szczególne? Może denerwuje mnie to, że dziecko jest nadpobudliwe albo zbyt powolne, a może dzieje się to zawsze rano itd.

Można sobie spróbować odpowiedzieć samemu, niekoniecznie od razu iść na psychoterapię. Myślę, że to byłoby nadmierne medykalizowanie każdego naszego życiowego problemu.

Niektóre matki przyznają się jednak do stosowania środków na uspokojenie. Ja pamiętam czasy, kiedy - gdy moje dzieci były malutkie - popijałam kawę melisą, żeby zwalczyć i niewyspanie, i zdenerwowanie...

- Jeśli mówimy o środkach typu "light", które działają trochę jak placebo, czy o melisie, o czymś, co działa delikatnie uspokajająco, to też nie widzę w tym nic szczególnie złego. Przecież w innych sytuacjach zdarza nam się tak pobudzić, że sięgamy po coś, co nas wyciszy.

Mamy, które przestają panować nad swoją złością, boją się najbardziej tego, że swoim krzykiem i zachowaniem skrzywdzą dziecko.

- Może to wywołać u dziecka zachowania agresywne lub lękowe, to prawda. A nawet te i te: pod spodem lęk, na wierzchu agresja. Jednak - może to mój nadmierny optymizm - myślę sobie, że matki, które w ogóle zaczynają myśleć na ten temat, nie skrzywdzą swoich dzieci.

Takie coś mogą zrobić matki, które uważają, że przemoc jest naturalną metodą wychowawczą: dostanie klapsa, bo mnie rozzłościło, bo mnie bito, to i ja będę biła, karała, wymyślała najrozmaitsze tortury, bo tego dziecka się tak naprawdę nie kocham, bo ono jest przypadkiem, bo nie lubię jego ojca - bo generalnie jest frustratką.

Nie można włożyć do jednego worka matek, które maja dystans, zastanawiają się, próbują coś naprawić w sobie w relacji z dzieckiem, z takimi matkami, które są bezrefleksyjnie agresywne. A takie matki też bywają, tyle że nie o nich tu jest mowa.

Dlaczego łatwiej kochać małe dzieci niż duże? Kilka mam wspominało, że gdy ich dzieci były małe, nigdy nie zdarzyło im się na nie podnieść głosu.

- Małe dziecko jest bardzo zależne, a łatwiej jest kochać osobę podatną na nasze wpływy, niż osobę niezależną. Nasze dzieci - także ku naszej radości i zgodnie z tym, co dla nich chcemy - stają się niezależne, a to wiąże się z tym, że nagle mamy do czynienia z kimś innym, niż ja, kimś, z kim nie mam tej silnej symbiozy jak na początku. Ten właśnie proces musimy uznać i zaakceptować.

Z drugiej strony dzieci są i tak od nas przez wiele lat zależne, więc łatwo uczynić z nich kozły ofiarne. Myślę o sytuacjach, w których odreagowujemy na nich różne frustracje, inne, niezwiązane z nimi, sytuacje. Słabszy obrywa.

I co wtedy?

- To niedobrze, ale to nie znaczy, że to nie jest naturalne. Nie stanie się nic strasznego, jeśli taka rzecz wydarza się incydentalnie.

I zapytajmy jeszcze: gdzie są ojcowie? Pomoc partnera z jego innym spojrzeniem na sytuację bywa nieoceniona. On może przejąć dziecko i też mu tłumaczyć, co się dzieje. Lub wesprzeć partnerkę. Warto zwrócić się do własnej matki, teściowej, innej kobiety, wpuścić trochę powietrza w relację z dzieckiem.

Kobiety są przeciążone, m.in. naporem, że mają łączyć macierzyństwo z pracą, własnymi ambicjami, własną niezależnością, chęcią przezywania życia atrakcyjnie i w pełni. Bycie matką nie jest jedyną funkcją w życiu, ale jest ona tak wyeksponowana, że jak się coś nie udaje, to traktujemy to jako życiową klęskę na całej linii i myślimy: "Jestem złą matką", czyli może złym człowiekiem.

Nie ma jednej wspaniałej metody, złotego środka, który wszystko uzdrowi. Nie wymyślimy go. Każda sytuacja ma swoje niuanse. Psychoterapia oczywiście tak, kiedy wszystkie inne metody zawodzą. Na początek może pogadać z innymi kobietami. Zbierzmy się, przeczytajmy jakąś książkę lub artykuł na ten temat i umówmy się, że będziemy tylko o tym rozmawiać. Powiedzmy naszym partnerom, co nam dolega. Otwórzmy się na nasze matki, na teściowe. Nie zawsze chcą młodym matkom zaszkodzić.

Można więc powiedzieć głośno: "moje dziecko mnie złości"?

- Można. Moje dziecko mnie złości, bywa, że go nie lubię, naraża mnie na bardzo trudne uczucia, które bardzo ciężko przeżywam. To nie jest równoznaczne z tym, że nie kocham mojego dziecka albo rozmyślnie je krzywdzę.

Jeśli daję sobie etykietę "złej matki" to nie przysparza niczego dobrego w moim umyśle. Lepiej myśleć, że jestem matką, która od czasu do czasu ma zachowania, które są nieprzyjemne i które nie powinny się powtarzać.

* Agnieszka Iwaszkiewicz - psychoterapeutka z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie

Więcej o:
Copyright © Agora SA