Autorka 'o kruszków': "Zawodowo funkcjonuję jako rysująca matka, a nie rysowniczka, która ma dzieci" [WYWIAD + RYSUNKI]

Prowadzi inny blog o macierzyństwie: rysunkowy, nieprzesłodzony, celnie puentujący rodzicielską rzeczywistość. Kruszka, autorka "o kruszków", opowiada Karolinie Stępniewskiej o swoim blogu, marzeniach i o tym, jak powstają jej rysunki. "Nie znoszę rzeczy, które są rozwlekłe" - mówi.

Kruszka, czyli rysowniczka Katarzyna Pac-Raszewska, na blogu "o kruszki" opisuje i puentuje swoje macierzyńskie obserwacje za pomocą rysunków i zwięzłych komentarzy. Bez szczególnej promocji udało jej się zdobyć wielu wiernych fanów, a jej blogowe rysunki były wyświetlane w warszawskim metrze. Zorganizowała dwie wystawy "okruszkowych" prac, znalazła się w internetowej antologii "Macierzyństwo bez lukru", pisał o niej miesięcznik "Dziecko".

Jest taki rysunek na Twoim blogu, że miałaś straszny sen, w którym przyśniło Ci się macierzyństwo bez internetu...

Ależ to był koszmar...

Sama się często zastanawiam, jak nasze matki zdołały nas wychować bez dostępu do sieci.

Pojęcia nie mam! O tym właśnie był rysunek. Nawet na wystawie "o kruszków" sporo matek ze starszego pokolenia podchodziło do mnie i mówiły: "O widzę, że narysowałaś tutaj o nas" (śmiech). W tym rysunku jest i to, że ja wiem, że to możliwe i że one dały radę, ale i to, że doceniam, że jest internet, bo jest niezwykle ważny dla matek.

A po co on właściwie matkom?

Przydaje się, żeby nie dać się oderwać od normalnego życia, nie dać się zamknąć w czterech ścianach - dziewczyny komunikują się ze sobą za pośrednictwem forów, blogów, różnych miejsc spotkań na Facebooku, mogą normalnie zrobić zakupy i nie muszą koncentrować się tylko na przyziemnej stronie życia. No i mogą nie zwariować, porozmawiać ze sobą o różnych sprawach. Tak to przynajmniej wyglądało w moim przypadku.

Teraz już powoli wracam do ludzi, ale kiedy moje dzieci były bardzo małe, to bez internetu byłoby fatalnie. Robiłam tak zakupy, na które nie miałam czasu, bo ciężko było na nie pojechać z maluchem. W internecie jest łatwiej, szybciej i człowiek oszczędza energię, którą może spożytkować w inny sposób. Poza tym na Facebooku odświeżyłam znajomości, które wcześniej były kompletnie "fikcyjne", np. ze znajomymi z podstawówki - okazało się, że jesteśmy z koleżankami w podobnej sytuacji i nagle wypłynęło mnóstwo wspólnych tematów. No i jeszcze oczywiście był blog.

No właśnie, jak to się zaczęło?

Terapeutycznie. W 7. miesiącu ciąży zostałam spacyfikowana przez doktora: zagrożenie przedwczesnym porodem, przerażenie. Miałam przykaz poruszania się wyłącznie od kanapy do łazienki i to było wszystko, co mi było wolno. Wiadomo, że normalny człowiek w takich warunkach zaczyna się bardzo, ale to bardzo nudzić. Wykombinowałam więc, że narysuję coś o własnej sytuacji. A później stwierdziłam, że głupio byłoby rysować tylko do szuflady i zaczęłam wklejać obrazki na blog. Najpierw oglądali sami znajomi, a później popłynęło na Facebook. To chyba było tak, że link trafił do mojej koleżanki z podstawówki, która wrzuciła go na forum i nagle okazało się, że oglądających i komentujących jest dużo, dużo więcej niż jeszcze tydzień wcześniej. I od tego czasu tak się to rozkręca.

Jakie to uczucie? Ucieszyłaś się?

No oczywiście! To super, że dużo osób się przy tym śmieje i że nie rysuję do szuflady, bo publiczność jest konieczna, żeby dawać energię. No i fajne, że nie tylko ja jestem w tej samej sytuacji, że nie tylko ja nie śpię albo się wściekam. Wiesz, to nie jest blog, który umiał się super wylansować, nie potrafiłam się tym zająć. Natomiast samą siłą rozpędu zyskał wierne grono, które powraca, a to świadczy o tym, że jestem w stanie opisać nie tylko siebie, ale i dużą grupę osób. To bardzo satysfakcjonujące.

Potrafisz zwięźle i precyzyjnie spuentować rzeczywistość matek - to godne podziwu.

Najpierw obmyślam, jak rysunek ma wyglądać, jak ma być skadrowany i wymyślam tekst... Im szybciej to zostanie wrzucone na tablet, tym lepiej. Rysuję więc, oglądam w całości i myślę sobie: "O nie, przegadane, tniemy!". I wycinam zazwyczaj bardzo dużą część rysunku, chyba że był dobrze przemyślany wcześniej. Nie znoszę rzeczy, które są rozwlekłe, dlatego bardzo muszę się pilnować zanim coś wypuszczę. To samo dotyczy tekstu - potrafię go czytać wiele razy, zmieniać, wyrzucać słowa.

Na moich studiach podsumowywano to tak: "O nie, nie, nie pokazuj mi tego, ja ci tu nic nie powiem, bo dla grafika najpiękniejsza jest biała kartka".

Kończyłaś grafikę na ASP, prawda?

Tak. I tam mnie tak właśnie nauczyli. Inna sprawa, że człowieka dopada też nuda. Znudziły mi się na przykład czarno-białe rysunki i w którymś momencie zaczął pojawiać się na nich kolor. Teraz jest właściwie na każdym rysunku, chociaż tak naprawdę to i tak najbardziej lubię czarno-białe obrazki... Czasem oczywiście zrobię jakąś pstrokaciznę, ale to zamierzony efekt.

Czyli tak naprawdę musisz pilnować się podwójnie, bo i w sferze wizualnej, i werbalnej.

Tak. Interesuje mnie minimalistyczny efekt zarówno jeśli chodzi o obraz, jak i o słowo. Poza tym myślę o odbiorcy: o takiej matce, która ma tylko chwilę, bo akurat zasnęło jej dziecko, nastawiła więc zupę i siada przed komputerem... No gdzie ona będzie czytać jakieś moje wynurzenia czy skomplikowaną fabułę wielu dymków komiksowych?

Mówiłaś, że blogowanie okazało się formą terapii, gdy dostałaś przykaz leżenia, ale też w opisie na Facebooku napisałaś, że blogi to Twój wentyl bezpieczeństwa. Co teraz odreagowujesz najczęściej?

Potrzebuję kontaktu z dorosłymi ludźmi. Fajnie, żeby to nie był tylko mój biedny małżonek, który musi wysłuchiwać po powrocie z pracy, że się dużo działo. Czasem dobrze, żeby to był ktoś spoza naszego kociołka. A jeszcze jak się okaże, że jest to kobieta, która mówi "mnie też się to zdarza", to jest to dobre wsparcie. Niewątpliwie wyrzucenie z siebie czegoś i otrzymanie sygnału, że nie jestem z tym sama, jest ważne. Nawet wspólne obśmianie sytuacji w stylu "robię wszystko, żebyśmy żywe dotrwały do wieczora, a tu jeszcze rozlewa się nocnik" jest pomocne.

Miałaś już dwie wystawy rysunków z blogu. W warszawskiej klubokawiarni Kicia Kocia Twoje prace można oglądać jeszcze do końca wakacji.

Tak, zapraszam! Pomyślałam, że trzeba z tymi rysunkami wyjść do innej publiczności, takiej, która nie klika i nie ma okazji ich obejrzeć na blogu. Znalazłam miejsce, zaczęłam wszystko planować, segregować prace i w tym momencie dostałam telefon z otwierającego się nowego Centrum Aktywności Lokalnej, że w zasadzie to oni by mnie jeszcze zaprosili... Było trochę zawirowania z terminami, ale się udało. Było świetnie, do Centrum na Grochowie przyszło mnóstwo ludzi, którzy chcieli zobaczyć nowe miejsce w sąsiedztwie, a niekoniecznie moja wystawę, a później się okazało, że oglądają rysunki, śmieją się, ktoś mnie zaczepił... Dużo się działo.

A teraz co? Szykujesz coś nowego?

Na razie nie, robię przerwę, bo trochę przedawkowałam z blogiem. Z tego względu ostatnio opublikowałam dwa rysunki przez dwa miesiące. Musiałam trochę komercyjnie zadziałać, a poza tym nie lubię pracować na siłę: jak nie mam pomysłu, to nie rysuję. Jeśli ma się to odbyć takim kosztem, że opublikuję gniot, to lepiej takich rzeczy nie robić wcale. Zdarzyło się to kilka razy, są na blogu rysunki, z których nie jestem zadowolona - przechorowałam je i już tak nie robię.

Pracujesz zawodowo?

Powoli wracam do pracy. Ponieważ feedback od czytelników blogu jest pozytywny i całość wygląda poważnie jako prezentacja moich umiejętności, staram się pójść bardziej w rysowanie niż projektowanie.

Wcześniej zajmowałaś się projektowaniem?

Tak, druków, czasem rzeczy do internetu, sporadycznie rysowaniem. A właśnie na rysowaniu chciałabym się skupić, bo jest najprzyjemniejsze.

Czy widzisz, żeby blog w tym pomagał?

Mam nadzieję, że tak właśnie jest. To taka wizytówka. Nie muszę od zera opowiadać o tym, co potrafię, tylko mogę w portfolio wysłać też rysunki z blogu.

To teraz czas na propozycje z prasy?

Byłoby świetnie (śmiech).

Ustaliłyśmy już, że internet ułatwia życie matkom, a jak to wygląda z perspektywy społeczności blogerskiej? Czy jest coś takiego jak wspólnota matek-blogerek?

Jest i to silna. Naprawdę bardzo się zdziwiłam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że dzięki blogom mam koleżanki w różnych miejscach Polski. Nagle odzywa się np. koleżanka z sąsiedniego blogu i pyta, czy mogłabym narysować jej nagłówek. Zgodziłam się, wykonałam swoją pracę, a trzy tygodnie później pan listonosz przynosi kopertę, z której wypadają piękne pluszowe dinozaury dla moich córek. I czy to nie jest satysfakcja? Nie widziałyśmy się z dziewczyną na oczy, a teraz to moja koleżanka!

Poza tym dziewczyny umieszczały u siebie link do wystawy, a jedna z nich wysmażyła tak entuzjastyczną recenzję, że odlot po prostu. Z całą pewnością istnieje wspólnota blogerek. Nie weszłam tam od razu, trochę to trwało, ale z całą stanowczością mam poczucie, że dzięki blogowi mam koleżanki. I jest to bardzo zaskakujące, bo nigdy nie spodziewałam się, że takiego obrotu spraw. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona do społeczności internetowej zanim do niej z przymusu trafiłam. W pewnym momencie okazało się, że jest to moja główna droga komunikacji zarówno z nowymi, jak i starymi znajomymi. Życie towarzyskie w internecie jest może uboższe od tego normalnego, ale jeśli masz do wyboru nic albo Facebook to robisz wszystko, żeby się nie czuć całkiem wykolegowanym przez dzieci. Bo jeszcze pojawiłaby się ta brzydka myśl: "ale żeście mnie, bachory jedne, pozbawiły życia" (śmiech). Tak nie może być.

A Twoje córki wiedzą, że są bohaterkami blogu? Mają 3 lata i roczek, prawda?

Tak. Julia ma 3 lata, a Emilka roczek. Wiedzą o tym i czasem pokazuję im rysunki. Emilka jest jeszcze za mała, żeby je komentować, ale Julka od razu wie, kto jest gdzie narysowany. Oglądają, a Julia komentuje to, co widzi. Nie ocenia, chociaż ostatnio domagała się dorysowania taty, więc był to już jakiś rodzaj postulatu!

Jak widzisz przyszłość swojego blogu? Wyobrażasz sobie kontynuowanie go, kiedy dziewczyny będą już nastolatkami?

Chciałabym go robić tak długo, jak długo będę miała pomysły. Traktuję to na luzie - czasami wrzucę dwa rysunki w tygodniu, a czasem jeden na miesiąc. Jeśli się okaże, że temat się wyprał to odpuszczę. Trochę jestem już zmęczona rysowaniem w kółko o dzieciach, bo wśród znajomych czy w kontaktach zawodowych, które wynikły przy wystawie, funkcjonuję jako rysująca matka, a nie rysowniczka, która ma dzieci. Chciałabym zmienić tę sytuację, bo w takich kontaktach lepiej być postrzeganym z perspektywy profesjonalnej, a nie rodzinnej. To trochę zamykające, ale może czas zająć się bardziej tym drugim blogiem, bo przecież prowadzę też inne o kruszki? Celowo wrzuciłam obydwa blogi na jeden fanpage.

O czym jest Twój drugi blog?

O pogodzie i niepełnosprawnych między innymi. Są tam różne rzeczy, które robiłam na zamówienie i inne prace, które chciałam pokazać.

To ja Ci życzę mnóstwa inspiracji. Bo niby nie musisz wrzucać jednego rysunku tygodniowo, ale ludzie cieszą się widząc, że na "o kruszkach" pojawiło się coś nowego...

No właśnie, muszę pamiętać o tym, żeby zapisywać pomysły. To ważne, bo jestem roztargniona, m.in. przez to, że śpię mniej niż ustawa przewiduje. Teraz sypiam mniej, bo po nocach realizuję zamówienia, ale przez ostatnie trzy lata nie wysypiałam się dlatego, że dzieci ciągle czegoś ode mnie w nocy chciały. Tak więc jeśli nie zapiszę pomysłu, to przez to moje roztargnienie później myślę sobie: "Miałam pomysł, ale gdzie on jest? O co chodziło?".

Zapisuj koniecznie. Kiedy wybierałaś rysunki na wystawy, pewnie przypominałaś sobie wydarzenia, które bez blogu by ci umknęły?

Tak, to na pewno jest rodzaj kroniki i to innej niż gdybym miała same zdjęcia wyklejone w albumie. Te też mam, ale robię to rzadziej, bo trudniej mi się zdyscyplinować, zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach z jednego wyjazdu przywozimy 500 zdjęć... Siadam raz na dwa lata, wybieram zdjęcia do albumów i wywołuję je. Te wspomnienia wyglądają inaczej niż te narysowane, chociaż rysunki to też jakiś rodzaj przetworzonej pamięci. Ale inny, nie wszyscy taki mają.

Twoje córki będą miały fajny zapis dzieciństwa.

Tak myślę. Na pewno nie chciałabym urządzić im kawału na osiemnaste urodziny i pokazać np. rysunku na nocniczku. Mam nadzieję, że nie rysuję żenujących dla nich rzeczy. Może będzie też tak, o ile blog gdzieś nie przepadnie w otchłani serwerów, że będzie to dla nich informacja, że w macierzyństwie nie jest tak słodko? Moja mama nigdy nie opowiadała nam, że było cukierkowo, ale czas naszego wczesnego dzieciństwa przedstawiała bardzo dobrze, nie mówiła o cięższych aspektach. Nie twierdzę, że je ukrywała czy lukrowała, tyle że nie mówiła o nich. Pewnie łatwiej wspominać rzeczy miłe, dlatego moja mama opowiada, że było fajnie, że była zawsze zmobilizowana: spacery, wspólne czytanie i czas rozwoju. Taki przekaz jest bardzo mocny w moim domu, a ten mroczniejszy aspekt, mniej chodliwy, nie był nigdy specjalnie rozreklamowany (śmiech). A może moje córki wywnioskują coś więcej z moich rysunków?

Blogowanie w służbie córkom, nie tylko jako autoterapia?

Może będzie z tego po prostu więcej pożytku...

Katarzyna Pac-Raszewska, znana jako kruszka, absolwentka grafiki na warszawskiej ASP, rysowniczka, mama dwóch córek i autorka dwóch blogów rysunkowych, które znajdziecie tutaj i tutaj.

Więcej o:
Copyright © Agora SA