Blogerka Pepperann: "Cenię sobie blogi spod znaku 'macierzyństwo jest ciężkie', ale nie chciałabym dołączyć do tego nurtu" [WYWIAD]

- Myślę, że w pewnym wieku to będzie po prostu obciach być bohaterką blogu swojej mamy - z autorką "Co słychać u dziewczynek?", Antoniną Kasprzak czyli blogerką Pepperann, rozmawiam o początkach blogowania, o tym, czego nigdy nie napisze i o tym, że internet to tak naprawdę bardzo przyjemne miejsce.

Karolina Stępniewska: Siedziałaś w domu i z nudów zaczęłaś prowadzić blog, co?

Antonina Kasprzak: Raczej widziałam, że wirtualni i realni znajomi byli już znudzeni tym, że ja ciągle tylko o swoich dzieciach, więc pomyślałam sobie: "Będę pisać blog, kto będzie zainteresowany to sobie przeczyta, a ja przestanę tak narzucać się innym".

I kto miał być zainteresowany czytaniem Twojego blogu?

Najpierw myślałam, że koleżanki z forum. I tak to się chyba zaczęło, że brałam udział w dwóch forach rówieśniczych na eDziecku i założyłam blog z myślą o znajomych stamtąd.

Czyli początkowo było to dla nich, a co z rodziną i z przyjaciółmi? Wysłałaś im link do blogu?

Właśnie nie tak od razu. Na początku nie myślałam, że w ogóle będą go czytać...

A czy nie zdziwiło Cię to, że Twój blog właściwie od razu stał się popularny? Przecież jest naprawdę wiele blogów prowadzonych przez matki i większość z nich przechodzi niezauważona. Co sprawiło, że Twój tak szybko znalazł tylu czytelników?

Nie wiem. Nie zastanawiałam się nad tym. Myślę, że może dlatego, że dużo uczestniczę w "forumowym" życiu i nie to, że jakoś specjalnie zachęcałam do czytania mojego blogu, ale miałam jego adres w sygnaturce. Poczta pantoflowa zadziałała.

A potem mój blog znalazły osoby, które miały bardziej znane blogi, m.in. śp. Chustka, i zaczęły go promować u siebie. I tak to poszło. Kobiecymi kanałami internetowymi.

Wystartowałaś też w konkursie na Blog Roku. To było niedługo po tym, jak zaczęłaś pisać, prawda?

Rok później.

I od razu wielki sukces: pierwsza trójka w swojej kategorii, gala rozdania nagród. Jak wspominasz całe to zamieszanie?

Z jednej strony była to fajna zabawa, a z drugiej miałam takie momenty, że zaczęłam myśleć, że może to wcale nie był taki dobry pomysł: nagle na mój blog zaczęła wchodzić cała masa ludzi, których może wcale nie chciałabym tam widzieć. Zaczęłam się zastanawiać, że może muszę bardziej uważać, co piszę i czy może nie powinnam była zmienić dziewczynom imion - żałowałam, bo mogłyby się nazywać Hesia i Mela jak u państwa Dulskich (śmiech).

Zawsze miałam takie poczucie, że mimo tego, że mówi się, że internet jest takim strasznym światem pełnych stalkerów i ludzi, którzy "hejtują" cię z każdej strony, to nie dotyczy to mojego blogu. Raz w życiu zdarzyło mi się skasować nieprzyjazny i wulgarny komentarz, a tak to każdy może zobaczyć, że one są miłe. Jeden czy dwa są w stylu: "Twoje córki są źle wychowane, moje są lepiej" (śmiech).

A jak wyglądało oczekiwanie na wyniki głosowania w konkursie? Duże emocje?

Było nawet dość zabawnie, bo akurat byłam w górach, z utrudnionym dostępem do internetu i codziennie dzwoniłam do męża i prosiłam, żeby sprawdził, jak sobie radzi mój blog, czy nie spadł poza pierwszą dziesiątkę...

To był też ten moment, kiedy o blogu dowiedziało się wielu Twoich znajomych i rodzina, prawda?

Tak. Ale byli też tacy znajomi, którzy wcześniej go znaleźli i pytali mnie, czy jest mój, bo np. nie dokopali się do jakiegoś zdjęcia, więc nie widzieli dziewczynek. Ale wtedy rzeczywiście bardziej się z tym wszystkim otworzyłam.

Jak Twój mąż zapatrywał się na to, że prowadzisz blog?

Hmm. Pewnie wszyscy widzą, że mojego męża nie ma w tym blogu, jak również nie ma w nim całej masy innych ludzi, bo to jest blog o mnie i o moich córkach. Myślę, że mój mąż nie życzyłby sobie, żebym jakoś szczególnie się o nim rozpisywała, a z drugiej strony zdarza mu się spotykać z komentarzami, że jego w ogóle nie ma w życiu naszej rodziny. "Gdzie jest tata w tym blogu?". Nie chciałabym pytać mojego męża, czy mogę coś o nim napisać, więc umówiliśmy się, że nie piszę wcale.

Sugerowałam mu nawet, żeby założył konkurencyjny blog coslychacustarego, ale nie skorzystał z tej propozycji (śmiech).

A oprócz pytania o to, gdzie jest tata, jak Twoi znajomi reagują na to, co piszesz?

Pozytywnie. Mam też znajome, które myślą na przykład, że podtrzymują ze mną kontakt, bo czytają blog (śmiech). Są też tacy, którzy nie czytają, bo ich to nudzi - i bardzo dobrze. Kilka razy spotkałam się też z negatywnymi reakcjami, np. z zarzutami, że sprzedaję swoje życie prywatne. Ale czy ja wiem, czy ja je tak bardzo sprzedaję?

No właśnie, czy piszesz o bardzo intymnych sprawach?

Nie. Staram się pilnować. Na pewno im dzieci starsze, tym bardziej się kontroluję, co wychodzi pewnie na złe blogowi. Nie piszę tam o wszystkim, mam też taką zasadę, że nie piszę o przykrych rzeczach. Nie wspominam też o prawdziwych dramatach moich dzieci, ich miłościach, bo może kiedyś będą to czytać i mam nadzieję, że nie robię im kompletnego obciachu.

To zdecydowanie optymistyczny blog. Nie widzę tam w ogóle podejścia, że macierzyństwo jest orką na ugorze.

Ja bardzo sobie cenię te blogi spod znaku "macierzyństwo jest ciężkie", ale nie chciałabym dołączyć do tego nurtu. Chyba można pisać optymistycznie o macierzyństwie nie popadając w bezmyślny, słodki szczebiot.

Twój blog to nie tylko zbiór krótkich anegdot z życia dziewczynek, ale i recenzji kulturalnych.

Tak, i te też staram się pisać pozytywne.

Tych recenzji jest ostatnio na Twoim blogu coraz więcej. Czy to ma związek z tym właśnie, że dziewczynki są coraz starsze?

Im są starsze, tym bardziej jestem wyczulona na to, co piszę. One wiedzą, że prowadzę blog o nich, tłumaczyłam im, co to jest, ale nie bardzo to rozumieją jeszcze. Myślę, że w pewnym wieku to będzie po prostu obciach być bohaterką blogu swojej mamy (śmiech). Nie wiem, jak to się potoczy dalej.

Coraz częściej mam wewnętrzną blokadę, spowodowaną tym, żeby nie narazić ich intymności. Mogę zapisać zabawny dialog, tak jak niektórzy moi znajomi robią na Facebooku i nie widzę w tym nic złego, ale im dziewczynki są starsze, tym częściej jest tak, że to, co jest dla nich ważne, niekoniecznie powinno być upublicznione. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że każdy może mieć tę granicę gdzie indziej.

Inna blogerka, Zimno, też odchodzi coraz bardziej od codziennych spraw, ale skłania się ku publicystyce, komentowaniu różnych społecznych zjawisk, spraw. Widzisz siebie w tej roli? Bo wiem, i pewnie nie jest to tajemnicą, że jesteś mocno zaangażowana w sprawę sześciolatków i ich pójścia do szkoły.

Na tę kwestię mam akurat podobne poglądy jak Zimno, więc zapraszam na jej blog, żeby sobie poczytać o tym (śmiech).

U Ciebie jednak nie ma na ten temat ani wzmianki.

Myślę, że gdybym miała się zaangażować w jakąś sprawę społeczną czy polityczną, to może na innym blogu? Na pewno nie na tym. Staram się to rozdzielić. To jest wesoły blog o tym, co słychać u moich córek i u mnie, co fajnego ostatnio robiłyśmy, i staram się nie mieszać tego z żadnymi moimi poglądami niezwiązanymi bezpośrednio z tymi sprawami.

Czy to, że prowadzisz blog, sprawia, że czujesz przynależność do społeczności blogerów, określasz się jako blogerkę?

Bardziej czuję wspólnotę ze społecznością forów internetowych. W ogóle znajomości internetowe, które kiedyś były dla mnie czymś bardzo dziwnym, teraz wydają mi się naturalne. Cały ten fenomen forów dla matek i sposób, w jaki one nawiązują ze sobą więzi, to fantastyczny temat.

Za to owszem, kilka razy napisałam gdzieś oficjalnie, że jestem też blogerką, bo dlaczego by nie?

Zaczęłam tę rozmowę od stwierdzenia, że pewnie piszesz blog z nudów, bo panuje przekonanie, że matki siedzą w domach i z tych nudów zaczynają prowadzić blogi. Co o tym sadzisz? Ty na dodatek pracujesz zawodowo z domu, więc już w ogóle pasujesz do stereotypu, że nic nie robisz i masz masę czasu...

(śmiech) Każdy musi mieć jakieś hobby. Jeden się nudzi i gra na konsoli, inny się nudzi i piecze ciastka, a jeszcze inny ma blog.

A dlaczego właściwie ludzie chcą czytać o dzieciach, których nie znają?

Myślę, że wcale tego nie chcą. Chcą czytać o sobie, o innych matkach, o tym, jak one sobie radzą, o tym, co ich może czekać, jak ich dzieci będą starsze albo przypomnieć sobie, co było, jak były młodsze... A poza tym ludzie zawsze lubili czytać "humor zeszytów szkolnych" czy "humor w krótkich majteczkach" - to jest zawsze uroczy temat.

Dzieci są bardzo wdzięczne, mają ciekawe spostrzeżenia i nie ma w tym niczego bardzo odkrywczego.

Jakich rad udzieliłabyś matce myślącej o założeniu własnego blogu?

Jezu, nie wiem. Nie pisać za długo, pisać szczerze... Nie wiem. Myślę, że żeby pisać fajny blog o życiu, musisz to robić po prostu z potrzeby pisania, a nie chęci bycia sławną, wypromowania się, zarobienia przy okazji pieniędzy - bo to raczej słabo wychodzi.

Trzeba sobie przemyśleć, jaki to ma być blog. Ja na przykład określiłam, jaki mój ma nie być, o czym nie będę chciała na nim pisać, żeby miał spójny profil.

Cieszy Cię to, że Twój blog jest czytany?

Oczywiście, że mnie to bardzo cieszy. Jakbym chciała pisać pamiętnik dla siebie, to nie prowadziłabym blogu, a pisała tylko dla siebie. Może też na komputerze, bo już nie umiem chyba pisać ręcznie...

Antonina Kasprzak, znana w internecie jako Pepperann, mama dwóch rezolutnych dziewczynek w wieku przedszkolnym, tłumaczka i blogerka. Jej blog, "Co słychać u dziewczynek?", znajdziecie tutaj.

Więcej o:
Copyright © Agora SA