Współczesna żona marynarza - historie matek, których partnerzy są zawsze w pracy

"Ogólnie nie było go w tym miesiącu 22 dni w domu", "Wyjeżdża w poniedziałki, wraca w piątki po południu", "Córka coraz rzadziej czeka na tatę" - kobiety o wychowywaniu dzieci i codziennym życiu w cieniu nieobecnego męża. 7 kobiet, 7 historii, 7 różnych postaw. Ten artykuł jest częścią cyklu "Zdani na siebie" - o sytuacji współczesnych rodziców w obliczu trudności, którym muszą stawiać czoła.

Magda ma wśród znajomych opinię superbohaterki i Matki Roku. Dwóch synów, najstarszy ma 5 lat, młodszy właśnie rozpoczął naukę w przedszkolu. Ona zajmuje się dziećmi, jej mąż badaniami społecznymi. On prowadzi szkolenia, jeździ na konferencje. Ona pracuje głównie w domu, jest tłumaczem. Oblicza, że czas, który zajmuje jej praca zawodowa wypełniłby 3/4 etatu, często tłumaczy nocami. Ten układ wypracowali, gdy Magda zaszła w drugą ciążę: - Mieliśmy już malutkie dziecko, opiekunkę, kredyt, a ja miałam własną działalność, nie mogłam iść na płatny urlop i okazało się, że utrzymanie rodziny musi przejść w znaczącym stopniu na niego - wyjaśnia. Wtedy jej mąż zaczął dużo pracować, brać liczne dodatkowe zlecenia: - No i tak się potem zrobiło, że złapał wiatr w żagle zawodowo i chcieli go wszędzie. Jego ciągnęło na zewnątrz, a mnie do domu - opowiada. Planowo w ciągu dwóch tygodni nie ma go w domu przez 4 dni, ale często dochodzą dodatkowe wyjazdy. W tym miesiącu nie było go przez 22 dni: - To było dużo nawet dla nas - przyznaje Magda.

Mężowie Iwony i Sylwii pracują poza miejscem zamieszkania, wyjeżdżają w poniedziałek rano, wracają w piątek po południu lub wieczorem. Mąż Moniki jest marynarzem: 6 tygodni na morzu, 6 w domu. Kiedy jest na miejscu, jest bardzo zaangażowanym ojcem i mężem. Mąż mieszkającej w Niemczech Ani to pracoholik: - Jest zbyt dobry - nie zostawi rozgrzebanej pracy, jest też zbyt uległy - nie sprzeciwi się szefowi - Ania pozwala sobie na złośliwość. - W rezultacie wychodzi z domu o 8.00 i wraca po 20.00, dziś wrócił o 21:30. Do tego sporo podróżuje służbowo - dodaje. Pracoholikiem jest też mąż Ewy, chociaż ona uważa, że większym problemem jest jego dyspozycyjność. Jest informatykiem w firmie z branży samochodowej, często musi zostawać po godzinach. - Ostatni rok był najgorszy, bo firma wdrażała nowy system, więc codziennie wychodził z pracy około 1-2 w nocy, pracował we wszystkie weekendy i większość świąt - wylicza Ewa. Mąż Izy ma własną firmę i pracuje po 12 godzin na dobę. 7 kobiet i siedem różnych sposobów na życie, jeden wspólny mianownik: przez większość czasu są zdane tylko na siebie i na swoją zaradność.

Zobacz wideo

Ewa: "On ciężko pracuje i musi kiedyś się zresetować. A ja?"

Mieszkają na drugim końcu miasta, więc kiedy mąż Ewy musi pojechać do pracy na 15 minut, zajmuje mu to z dojazdami 3 godziny. Awarie w firmie zdarzają się często. Oprócz zaszłego roku, kiedy nie było go właściwie wcale, często musi pracować w weekendy i po godzinach. Mają 2,5-letnią córkę. - Nie mam rodziców, cały dom jest tylko na mojej głowie - opowiada Ewa. - Sama robię wszystkie zakupy. Nie mam prawa jazdy, córki też nie mam z kim zostawić, więc wszystkie zakupy robimy razem. Wózek z zakupami i Basią jest czasem tak ciężki, że nie mam siły go pchać. Mogłabym robić zakupy częściej, ale jak idziemy do sklepu, to już zazwyczaj nie mamy czasu na plac zabaw, więc staram się robić zakupy raz, góra dwa razy w tygodniu. W domu już widać, że brakuje faceta. Ja nie ze wszystkim daję sobie radę sama - np. przydałoby się malowanie przedpokoju i pokoju Basi. Malować mogę sama, ale przydałaby się pomoc przy przestawieniu mebli i dowiezieniu ciężkich wiader z farbą.

Kiedy niedawno koleżanka Ewy skarżyła się na Facebooku, że tęskni za dzieckiem, którego nie widziała od 4 dni, bo wyjechała na "panieńskie", ona pomyślała sobie: "żeby tak ktoś został z moją córką na 4 godziny": - Mogłabym wtedy w końcu zrobić cytologię (robiłam na początku ciąży) i pójść w końcu do endokrynologa (przerwałam leczenie niedoczynności tarczycy tuż po porodzie, bo nie miałam jak umówić się do lekarza). Bacha boi się lekarzy i dostaje histerii, jak mi się lekarz każe rozebrać, nie wspominając o badaniu - tłumaczy. Miesiąc temu pojechali całą rodziną na urlop. - Mąż odpoczywał i się relaksował, bo ciężko pracuje i musi kiedyś się zresetować. A ja? Zanim wyjechaliśmy musiałam zorganizować cały wyjazd, znaleźć nocleg, zaplanować wycieczki. Przed wyjazdem spakować siebie, dziecko i męża. Pamiętać o paszportach dla wszystkich, ładowarce do telefonu męża, książce dla niego do czytania, itp., itd. Na wyjeździe ja gotowałam, sprzątałam, ustalałam porządek dnia, zajmowałam się dzieckiem. Po powrocie do domu czekało mnie rozpakowywanie walizek i góry prania...

Sylwia : "Jestem tym strasznie zmęczona"

Ona pracuje zawodowo na cały etat, ma bardzo odpowiedzialna pracę i - jak sama przyznaje - zarabia pewnie 3 razy więcej niż jej mąż, który pracuje poza miejscem zamieszkania i nie uczestniczy w życiu rodziny od poniedziałku rana do piątkowego popołudnia. Sylwia nie jest szczęśliwa w takim układzie, podkreśla, że mimo iż kocha swoje dziecko bez pamięci, uważa, że bycie samotną mamą nie jest łatwe: - Niestety mam poczucie, że wychowuję nasze dziecko całkiem sama. To ja muszę decydować o zatrudnieniu lub zwolnieniu niani, wykonaniu dodatkowych szczepień, wyborze przedszkola, zakupie fotelika, konieczności kupna nowych butów czy kombinezonu.... dosłownie o wszystkim. Jestem tym strasznie zmęczona i mam do niego o to żal. Kiedy już jest w domu, zaliczamy ciągłe spięcia. Ja oczekuję, że po 5 dniach nieobecności odciąży mnie w opiece nad dzieckiem, on jest zmęczony - ja nie mam takiego prawa - i oczekuje, że się nim zajmę, poświęcę mu 100 proc. swojej uwagi i będzie miło. Nie jest.

Największym problemem jest brak czasu dla siebie. - Od kilku miesięcy nie mam kiedy wyjść na manicure, do fryzjera czy na zakupy. Prosto z pracy biegnę po dziecko do przedszkola, później wspólna zabawa, czasem zakupy, kąpiel, czytanie i około 21.00 - 21.30 mam chwilę dla siebie. Często zasypiam 15 minut później... Kiedy coś się dzieje - dziecko chore, wymiotujące - to nigdy go nie ma. W weekendy dziecko lepiej śpi, lepiej je i nie choruje. Jak dzwonię i mówię, że mi ciężko to on nie rozumie, bo przy nim dziecko uśmiechnięte, zdrowe i nie marudzi - wzdycha zrezygnowana.

Iwona: "Chciał pomagać, a ciągle robił coś nie tak"

Mąż Iwony pracuje za granicą, wylatuje w poniedziałek rano, wraca do Polski w piątek po południu. Na początku myśleli o przeprowadzce za granicę, żeby być razem, ale doszli do wniosku, że to nie rozwiąże problemu: jego praca polega na kursowaniu między trzema krajami. Iwona zrezygnowała z pracy, jest na urlopie wychowawczym, opiekuje się dwuletnią córką. - Pomagają mi rodzice, mieszkają niedaleko - mówi. - Na początku, kiedy dziecko się urodziło, było trudno, zwłaszcza samotne wieczory i noce, bo w ciągu dnia bywała ze mną mama. Teraz już nieobecność męża nie jest problemem, ma jedynie wymiar emocjonalny, bo chcielibyśmy spędzać więcej czasu razem. Nadrabiamy w weekendy, w soboty załatwiamy nasze sprawy typu zakupy, lekarz, bank, itp., w niedziele organizujemy rodzinne wyjścia. Dla córki fakt, że tata pojawia się raz w tygodniu, jest sprawą całkowicie naturalną. Tak było odkąd pamięta. Mają bardzo dobry kontakt, jest bardziej związana ze mną, ale myślę, że nie jest to kwestia jego nieobecności w domu. Na początku dochodziło między nami do spięć, bo ja cały czas zajmowałam się dzieckiem sama, miałam swoje nawyki i mąż swoim pojawieniem się w weekend zakłócał pewien porządek. Brakowało mu rutyny i doświadczenia, chciał pomagać, a ciągle robił coś nie tak. Ja z kolei byłam przemęczona i sfrustrowana całodobową opieką nad dzieckiem. Na szczęście wszystko się ułożyło, przyzwyczaiłam się, zwłaszcza, że opieka nad dwulatką nie jest tak uciążliwa. Oczywiście tęsknimy, przede wszystkim mąż, bo nie widzi córki przez tydzień. Odliczamy dni do weekendu, rozmawiamy przez Skype'a. Pocieszam się, że żony marynarzy mają gorzej!

Monika: "Jestem marynarzową"

O tym, czy żony marynarzy mają gorzej, najlepiej wie Monika. Sama mówi o sobie per "marynarzowa". Nie skarży się na taki układ, bo jej mąż wypływał już w morze zanim się poznali: - Do takiego życia jestem przyzwyczajona, nie musiałam się dostosowywać do nowej sytuacji. Pracuję zawodowo, starsze dziecko chodzi do przedszkola, młodszym opiekuje się babcia, która też jest z nami, kiedy mąż wypływa - opowiada Monika i dodaje: - Babcia jest u nas od niedawna i wcale nie jestem z tego powodu strasznie szczęśliwa. Mam z mężem codzienny kontakt przez Skype'a, więc dzieci też mają jakiś kontakt z ojcem, ale zdarzało się, że reagowały na jego widok płaczem i nieufnością. Ten stały kontakt jest dobrodziejstwem, ale też przekleństwem, ponieważ mam swój rytm i plan zadań do wykonania, a mąż chciałby, żebym się skoncentrowała na nim. Jestem przyzwyczajona do tego trybu życia, ale czasami mam żal do męża, a w zasadzie do losu chyba, że muszę sama ciągnąć ten wózek. Dzieje się tak w sytuacji, kiedy coś się wali, coś się psuje albo któreś z dzieci choruje.

Ania: "Córka już nie pyta o tatę"

Mąż Ani jest Niemcem, a na dodatek - jak ona sama żartobliwie przyznaje - "bardzo porządnym Niemcem więc naleganie, żeby zostawił robotę, jest bezcelowe". Mają dwójkę dzieci: prawie trzyletnią córkę i trzymiesięcznego syna. Jego w ciągu tygodnia prawie nie ma, wraca z pracy koło 20.00, nierzadko później. Często wyjeżdża służbowo. W weekendy opiekuje się swoim ciężko chorym ojcem, ona z dziećmi raczej tam nie jeździ, bo teść nie lubi dzieci, własnych wnuków też nie. - Tak było od zawsze, przyzwyczaiłyśmy się, że ciągle jesteśmy same... Teraz jest jeszcze syn, ale jemu na razie tata jest obojętny. Na mojej głowie jest w zasadzie wszystko: dzieci na czele, dalej dom, drobne naprawy (jak sama nie zrobię, nie będzie zrobione), codzienne zakupy, lekarze, logopeda, przedszkole, pierdoły dnia codziennego - wylicza Ania. - Ponieważ weekendy też odpadają, de facto cały czas jestem sama. Rodzinę mam tylko w Polsce, 1000 kilometrów stąd.

Ania ma żal do męża, mówi, że dzieci widuje tylko przy sztucznym świetle, brakuje mu cierpliwości. Przywołuje ostatnia sytuację - kiedy wrócił z pracy, ona od dwóch godzin malowała z córką farbami. Dobrze się bawiły. Poprosiła, żeby ją zastąpił i wyszła do kuchni. Po pięciu minutach usłyszała płacz córki, że nie chce się myć. Dobiegał z łazienki. - Nie miał ochoty malować z nią nawet 5 minut! - opowiada wzburzona - I tak jest niestety bardzo często. Mam do niego o to żal - nie ma cierpliwości do dziecka, nie ma czasu dla mnie. Długo tak nie pociągniemy... Zauważyłam też ostatnio, że córka coraz rzadziej czeka wieczorem na tatę - wcześniej czekała, pytała o niego, kazała dzwonić i pytać, kiedy będzie i co będą wtedy robić... Ostatnio już nie.

Iza: "Nie jestem typem nieporadnej, wątłej blondynki"

Mąż Izy pracuje przez pół doby, prowadzi własną firmę. Często wyjeżdża na kilka dni. Ona pracuje zawodowo i podkreśla, że nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej. Ma ściśle ustalony plan dnia i radzi sobie świetnie. Młodszy syn w ciągu dnia jest u niani, starszy w szkole. Odbiera obu, zjadają coś na szybko, potem jest czas na wspólną zabawę. O 20.30 chłopcy są w łóżkach, a ona ma w końcu chwilę dla siebie: - Zawsze mam coś do zrobienia służbowo na komputerze, coś pooglądam, ogarniam szybko kuchnię - wymienia. - Na nic więcej nie mam już ochoty. Muszę przyznać, że jak mąż wróci wcześniej to lekko nam burzy ten wypracowany rytm i wkrada się jakiś chaos. Wtedy z niczym się nie wyrabiam. Chłopcy są z tatą związani, ale przyjmują za normę, że go nie ma nawet rano, kiedy wstają. Spędzamy rodzinnie sobotnie popołudnia i niedziele - obowiązkowo spacery, wycieczki, kino, nie siedzimy w domu.

- Mam lepsze i gorsze okresy, - przyznaje - nasze małżeństwo miewa lepsze i gorsze dni, chociaż kochamy się wciąż i kocham te swoje dzieciaki, wynagradzają mi każdą trudną chwilę. Kiedy akurat mam gorszy czas, to mam żal, że muszę sobie ze wszystkim sama radzić i pretensje do siebie samej, że pokazałam, że potrafię. No cóż, nie jestem typem nieporadnej, wątłej blondynki. A jak mi przejdzie, to godzę się ze wszystkim, rozumiem, że tak musi być. Czasami ja też muszę wyjechać służbowo, co zdarza się rzadko, może 3-4 razy w roku, wtedy okazuje się, że mój mąż może skończyć pracę wcześniej, odebrać dzieci i się nimi zająć. Czasami pomaga mu mama, ale on woli być z dzieciakami sam. I muszę przyznać, że jak jest w domu, to umie zrobić przy dzieciach wszystko.

Magda: "Uważam, że ta sytuacja nie jest wcale taka zła"

Synowie Magdy nieobecność taty uważają za normę. Nie zawsze tak było: - Jak były malutkie, to przeżywali jego powroty - każdy inaczej. Starszy był na niego obrażony, młodszy bardzo ucieszony i nie odklejał się. Teraz bardzo rzadko mówią, że za nim tęsknią - mówi Magda. Nie narzeka, mówi, że ten układ wypracowali razem, a ona - oprócz tego, że też pracuje - może spędzać dużo czasu z dziećmi. To dla niej bardzo ważne. - Radzę sobie dobrze, teraz dzieci są starsze i w zasadzie jest luz, przywykłam. Tragedia zaczyna się, kiedy chorują, bo ja nie mogę wziąć żadnego zwolnienia i wtedy sytuacja wymyka się spod kontroli. Bardzo ważne jest dla mnie, żeby mój mąż doceniał mój wkład w życie naszej rodziny i tak naprawdę w jego karierę. Bo przecież, gdyby on wykonywał połowę rzeczy przy swoich własnych dzieciach, odprowadzał do przedszkola, odbierał, organizował czas po południu, kładł codziennie spać, zwalniał się z pracy, kiedy są chore, to nie byłby dyspozycyjny, nie mógłby jeździć na te swoje konferencje i awansować. Kiedyś miał tendencję do postawy "ja pracuję i zarabiam więcej niż ty, więc już niczego ode mnie nie wymagaj" - to było trudne do zaakceptowania. Teraz to się poprawiło. Uważam, że można jednak być nieobecnym fizycznie, a obecnym duchem - podsumowuje.

Ten artykuł jest częścią cyklu "Zdani na siebie" - o sytuacji współczesnych rodziców w obliczu trudności, którym muszą stawiać czoła.

To także może cię zainteresować:

Więcej o:
Copyright © Agora SA