Gdy pieniądze dzielą

Mąż i żona nie potrafią porozumieć się co do gospodarowania pieniędzmi.

Głupio mi prosić o pieniądze

Moi rodzice mieli dość swobodny stosunek do pieniędzy. Obydwoje pracowali i choć nie powodziło nam się wspaniale, nie robili z pieniędzy problemu. Kiedy były, to je wydawali, a kiedy nie było, zaciskali pasa. W domu było pudełko, do którego wkładali swoje pensje i z którego brali kasę na zakupy. I jakoś to szło. Chciałam, żeby w moim małżeństwie było podobnie - ze wspólnym kontem zamiast pudełka. Wydawało mi się, że skoro zgadzamy się w sprawach w życiu najważniejszych, to i w kwestii wydatków zawsze jakoś się dogadamy.

Jesteśmy ze sobą już cztery lata, mamy dwuletniego synka. Oboje pracujemy - ja zarabiam trochę mniej, bo pracuję tylko na pół etatu, ale jak synek podrośnie, to wrócę na swoje poprzednie (kierownicze) stanowisko. Mąż ma osobne konto i uważa, że tak jest lepiej. Prowadzi jakieś swoje inwestycje na giełdzie, twierdzi, że dzięki temu ma większą kontrolę nad naszymi pieniędzmi. Trudno mi się z tym pogodzić, bo to tak, jakby mi nie ufał i wykluczał z jakiejś ważnej dziedziny życia. Głupio mi, kiedy muszę go prosić o pieniądze, bo nie mam dostępu do jego konta - czuję się upokorzona. (Agata)

Muszę mieć kontrolę nad wydatkami

Od pewnego czasu dochodzi między nami do napięć na tle stosunku do pieniędzy. Żona ma mi za złe, że nie chcę, żebyśmy mieli wspólne konto. Zupełnie tego nie rozumiem. Wiedziała przecież, że od dawna interesuję się rynkami finansowymi, zastanawiam się nawet, czy się nie przekwalifikować na doradcę finansowego - to nowy, przyszłościowy zawód. To naturalne, że mam swoje własne konto, ona też przecież ma swoje. Prowadzę rozległe interesy i muszę wiedzieć, jakim kapitałem dysponuję. O najważniejszych wydatkach zawsze decydujemy wspólnie - kiedy tylko żona potrzebuje na coś pieniędzy, zawsze (no, prawie zawsze) je dostaje.

Nawet w małżeństwie każdy musi mieć jakąś swoją prywatną przestrzeń - dla mnie są nią właśnie sprawy finansowe. Chciałbym zabezpieczyć byt mojej rodziny na przyszłość i dlatego kontrola wydatków jest dla mnie taka ważna. (Janusz)

Komentarz Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, psychoterapeutki z warszawskiego Laboratorium Psychoedukacji

Czyje to pieniądze? Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to najpewniej chodzi o pieniądze. Ta obiegowa prawda nie dotyczy jednak małżeństwa.

Agata ma trudności z zaakceptowaniem faktu, że mąż część dochodów arbitralnie przeznacza na zabezpieczające rodzinę inwestycje. Nie, żeby mu nie ufała, ale czuje się wykluczona z ważnego aspektu życia rodzinnego. Mąż z kolei sprawy finansowe zamyślił traktować jako prywatną przestrzeń i nie widzi powodu, by dzielić się z żoną tym intymnym obszarem.

Nie jest to więc spór o pieniądze, ale o aneksję części wspólnoty przez jednego z małżonków przy wymuszonej akceptacji drugiego. Januszowi chodzi o zapewnienie sobie odrębności - nie chce on, by wszystkie jego sprawy znalazły się w postulowanym przez żonę "wspólnym pudełku". Ale pieniądze - podobnie jak seks - słabo się nadają na jednostkowy obszar wolności w małżeństwie, bo znacząco wpływają na dobrostan związku. Czy nie byłoby zaskakujące, gdyby mąż mówił żonie np. : "Kochanie, nie dopytuj tak wciąż o moje wspólne delegacje z szefową serwisu - daj mi zachować jakiś obszar intymności, przecież życie seksualne to bardzo prywatna sprawa"?

Są różne modele traktowania kwestii finansowych w związku. O pieniądzach może decydować jedno, oboje, możliwy też jest tu podział zadań (żona zarządza lokatami, mąż poważnymi wydatkami). Jeśli małżeństwo jest w tak fortunnej sytuacji, że może pozwolić sobie na inwestycje giełdowe, wydaje się zasadne, by najpierw oboje ustalili, które się tym zajmie, jaką część dochodów jednej lub obu stron na to przeznaczą, ile zostanie na życie i kto tym będzie na bieżąco zarządzał. Dlaczego Agata i Janusz nie są w stanie tego zrobić? Może wiąże się to z innym jeszcze znaczeniem pieniędzy w ich związku - otóż u nich o pieniądze trzeba prosić. Konkretnie - Agata prosi o nie Janusza i jego zdaniem "zawsze lub prawie zawsze" je dostaje. Ale dlaczego właściwie ona prosi, a on może je dać lub nie? Nie jest to przecież relacja ojciec - córka, gdy życzliwy tata spełnia kaprys małej dziewczynki.

Żona zarabia mniej, bo opiekuje się - wspólnym przecież - dzieckiem. Powinna mieć prawo do współdecydowania o przeznaczeniu pieniędzy zarobionych przez męża, zwolnionego od domowo-rodzicielskich zadań. A jednak ona jest gotowa prosić, a on łaskawie udzielać jej przychylności. Ona w inwestycje ma się nie mieszać, za to on jest ostateczną instancją w sprawach domowych wydatków.

Co oznaczają tu pieniądze? Dla Janusza kontrolę, odrębność i bezpieczeństwo. Dla Agaty wspólnotę, bliskość, porozumienie. W oczekiwaniu pełnej jedności ("wspólne pudełko") zrezygnowała ona z części swojego wpływu, a teraz czuje się upokorzona i czeka na dopuszczenie do poważnych decyzji. Jednak pozostając bierna, utwierdza męża w przekonaniu o swojej niedojrzałości. Gdy przestanie prosić, a zacznie rozmawiać, może w oczach Janusza stać się wiarygodną partnerką w sprawach finansowych. Pytanie tylko, czy Agata rzeczywiście tego chce? W końcu gra w tatę i córeczkę też ma swoje uroki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.