Dzieci z pierwszego małżeństwa

W bliskich związkach między ludźmi często dochodzi do konfliktów i napięć. Oto jedna z takich sytuacji. Mąż interesuje się córką z pierwszego małżeństwa, a żona ma mu to za złe. O komentarz poprosiliśmy psychoterapeutkę.

Nasz syn potrzebuje ojca

Roberta poznałam cztery lata temu i z miejsca mnie oczarował. Przystojny, elegancki, w rozmowie swobodny. Może dlatego, że o dobrych parę lat starszy od moich kolegów rówieśników? Ja też wpadłam mu w oko. Zaczęliśmy się spotykać i gadać, gadać, gadać. O wszystkim, co mnie interesowało, no i oczywiście o nas. I wtedy okazało się, że mój (bo tak już o nim myślałam) wspaniały mężczyzna był już raz żonaty i ma ośmioletnią córkę. Wyznał mi to z niejaką obawą, ale i ulgą, bo od tamtej pory dwa, trzy razy w miesiącu mówił mi wprost: "Dziś nie mogę, dziś spotykam się z Martą", a ja jakoś przechodziłam nad tym do porządku. Ale od pewnego czasu sytuacja się zmieniła. Rok temu się pobraliśmy i mamy synka. Piotruś skończył pięć miesięcy, świetnie się rozwija, jest pogodny. Robert niby jest małym oczarowany, ale spędza z nim naprawdę krótkie chwile - z pracy wraca późno, dopiero na kąpiel, a w weekendy... No właśnie. Co drugi tydzień spotyka się z córką. Jak dawniej, jak gdyby nic się nie zmieniło! Idą sobie do kina, na lody albo jadą za miasto. A przecież Piotruś też potrzebuje ojca!

Kiedy próbowałam o tym z Robertem rozmawiać, usłyszałam, że Marta jest z nim bardzo związana i że nie powinna odczuć, że coś przez brata traci. I że jej sytuacja nie może z tego powodu ulec pogorszeniu (Robert prócz alimentów płaci też za angielski Marty). A mnie coś kłuje w środku. Bo po takim dniu ze swoją córką Robert nie ma już czasu na kino ze mną albo chociaż na długi spacer ze swoją nową rodziną... (Agnieszka)

Córka nie powinna odczuć mego braku

Moje pierwsze małżeństwo rozpadło się po kilku latach w dość dramatycznych okolicznościach (żona zakochała się w innym panu, który zresztą potem ją rzucił). I przed rozwodem, i potem bardzo starałem się, by to wszystko jak najmniej dotknęło moją córkę Martę, choć nie wiem, czy to mi się udało. Spotykałem się z nią i nadal spotykam regularnie, płacę alimenty, staram się myśleć o jej przyszłości, bo moja była żona wciąż jest strasznie nieodpowiedzialna. Zależy mi, żeby Marta czuła, że ma ojca, nawet jeśli z nią nie mieszkam.

Wydawało mi się, że nie zdecyduję się już na żaden stały związek, ale parę lat temu poznałem Agnieszkę i zakochałem się. Agnieszka jest czuła, energiczna, ale nie zwariowana. Gdy okazało się, że będziemy mieli dziecko, pobraliśmy się. Piotruś ma już pięć miesięcy.

Wszystko byłoby dobrze, ale od jakiegoś czasu Agnieszka robi mi wyrzuty o moje kontakty z Martą - jakby była o mnie zazdrosna! Myślę, że nie chodzi o pieniądze, bo dobrze zarabiam (co wiąże się także z tym, że dość długo pracuję). Przecież na co dzień jestem z Agnieszką i Piotrusiem, a Marta powinna mieć ojca przynajmniej od czasu do czasu. Dlaczego Agnieszce tak trudno to zrozumieć? (Robert)

Komentarz psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej

Rywale mimo woli. Agnieszka nie docenia ojcowskiego oddania męża, on zaś nie próbuje włączyć córki w nową rodzinę. W rezultacie u wszystkich nasila się obcość i zazdrość.

Według psychologii ewolucyjnej najsilniejszym, choć niekoniecznie świadomym, pragnieniem człowieka jest przekazanie potomności własnych genów. Dlatego, gdy śmiertelność była większa, mężczyzna dążył do płodzenia jak największej liczby dzieci, choćby z różnymi partnerkami. Kobieta z kolei próbowała zdobyć dla siebie mężczyznę, który zapewni jej i dzieciom największe szanse przetrwania, a jego potomstwo z innych związków uważała za zagrożenie.

Dziś sytuacja jest inna, lecz wygląda na to, że odwieczne reakcje mogą mocno tkwić w podświadomości. Robert dba o dwójkę dzieci, ale trzyma je z dala od siebie, tak jakby będąc razem, mogły coś sobie wzajemnie zabrać. Agnieszka traktuje przyrodnią siostrę swojego synka jak rywalkę obniżającą jego szanse życiowe.

Tymczasem w dzisiejszych czasach siostra czy brat, nawet przyrodni, może korzystnie wpłynąć na życie rodzeństwa. Nie odbiera już mu przecież ostatniego kęsa strawy ani cieplejszego miejsca do spania, za to zwiększa siłę rodzinnego klanu, otwiera na innych. Nie dzieje się to automatycznie - to rodzice nadają więzi między dziećmi pozytywne lub negatywne znaczenie.

Robert chce, żeby jego córka miała ojca przynajmniej od czasu do czasu, bo na co dzień on przecież i tak jest ze swoją nową rodziną. Być może właśnie chodzi o to "na co dzień". Dla Marty tata planuje atrakcyjne weekendy, a z Agnieszką i jej synkiem po prostu "jest", wraca zmęczony z pracy i nie w głowie mu szczególne wysiłki. Tak jakby sądził, że jeśli już jest, to jakość tej obecności nie jest taka ważna, a że z córką "nie jest", musi jej to wynagrodzić większą uwagą. I paradoksalnie w końcu może się okazać, że lepiej jest go mieć jako tatę - a może i męża? - dochodzącego niż codziennego.

Robert nie próbuje włączyć córki w swoją nową rodzinę, co zapewne na poziomie organizacji uprościłoby sprawę - część weekendu Marty byłaby wspólnym dniem całej czwórki. Przecież niemowlę jest dla ośmioletniej dziewczynki bardzo atrakcyjne. Niewykluczone, że ojciec czuje się winny: pisze, że nie zamierzał decydować się na żaden stały związek, a jednak to zrobił. Nie chce więc, by Marta uczestniczyła w nowym związku, woli zachować oddzielny układ ojciec - córka. Albo nieświadomie obawia się, że nowa żona może zachowywać się wrogo wobec córeczki, a ona z kolei może być agresywna wobec małego braciszka, trzyma więc ich z dala od siebie. W rezultacie u wszystkich nasila się obcość i zazdrość.

Agnieszkę z kolei, jak pisze, "aż coś kłuje w środku". Oczekiwała, że po narodzinach Piotrusia sytuacja się zmieni i jej dziecko będzie miało absolutne pierwszeństwo - jeśli nie wyłączność - w prawach do ojcowskich uczuć. Tak się nie stało, więc czuje, że jej synek zostaje pozbawiony pełni należnych mu w jej matczynym przekonaniu praw na rzecz innego dziecka - rywala. Nie docenia ojcowskiego oddania męża, nie widzi w całej sytuacji pożytków dla małego Piotrusia.

Wydaje się, że oboje ulegają bardzo pierwotnym emocjom, jakby wciąż żyli w czasach, gdy każde następne dziecko jest zagrożeniem dla poprzedniego. W rezultacie potencjał miłości, wspólnoty i wsparcia zostaje zastąpiony relacjami opartymi na wrogości i rywalizacji, a dzieci są w to wciągane wbrew swojej woli i potrzebom.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.