Nie każda kobieta jest stworzona do macierzyństwa, tak jak nie każda jest stworzona do tego, żeby pisać książki, być rybakiem dalekomorskim czy siedzieć na traktorze. Kiedyś nie było wyboru rodzina była jedyną możliwą formą życia, a w rodzinie role męska i żeńska były wyraźnie określone. Do roli żeńskiej należało rodzenie i wychowanie dzieci. Teraz można decydować inaczej.
U człowieka nic nie jest z natury. No, przepraszam, laktacja jest z natury. Reszta jest z kultury, z pewnych schematów z przyzwyczajenia. Prawdopodobnie większość kobiet lubi dzieci, a zwłaszcza swoje dzieci, nie jest to jednak zasada absolutna. Mam wrażenie, że właśnie takie absolutyzowanie sprowokowało tych, którzy głoszą, że nic takiego jak instynkt macierzyński nie istnieje, z czym się zgadzam, i tych, którzy głoszą, że kobiety powinny się od dzieci uwolnić, z czym się nie zgadzam. Wiele kobiet zwyczajnie chce mieć dzieci i nie wolno im tego zabraniać. Tymczasem zabrania im tego antydziecinny charakter naszych instytucji.
Przeciwko macierzyństwu. Mam na myśli nastawienie pracodawców, którzy dziewczynę szukającą pracy pytają na początek, czy nie jest w ciąży, kobiecie po urlopie macierzyńskim zabierają etat "w wyniku reorganizacji", przez sztywny czas pracy nie pozwalają matce dopasować się do potrzeb dziecka, nie mówiąc już o przygotowaniu jakiegoś pomieszczenia, w którym można by karmić oseska. Brakuje żłóbków, przedszkola są drogie. Do tego dochodzą ambicje: kiedy dziecko trochę podrośnie, to nie idzie do świetlicy (bo nie ma świetlicy), tylko jest wożone (albo i niewożone) z angielskiego na pływanie, z pływania na rysunki, z rysunków na tenis... kompletne szaleństwo. Rodzice od rana do nocy zarabiają na dziecko, zamiast z nim porozmawiać.
To może być pułapka. Wobec opinii, że macierzyństwo to główny cel życia kobiety, te z nas, które czują inaczej, są nieszczęśliwe, zmuszając się do czegoś, co im nie odpowiada. Fakt, że jestem bezrobotna, nie uczyni mnie automatycznie dobra matką, ponieważ wówczas zajmuję się dzieckiem nie dlatego, że chcę, tylko dlatego, że musze. W związku z tym uciekam - skoro nie mogę ciałem, to duchem - w depresję, w alkoholizm.
Pozwalam sobie w to wszystko nie wierzyć. W człowieku niczego nie da się tłumaczyć naturalnie. Przecież człowiek wymyślił polski system podatkowy i ciasto francuskie! Nie ma nic bardziej nienaturalnego niż ciasto francuskie. My nie działamy instynktownie. Gros naszych decyzji jest uwarunkowanych przez kulturę. A jeśli chodzi o instynkt macierzyński, to zgadzam się z Elisabeth Badinter, autorką francuskiej "Historii miłości macierzyńskiej", która pokazuje (choć przejaskrawiając), jak wiele było niechlubnych wyjątków od tego, co uchodzi za naturalne. A skoro było ich tyle, to trudno mówić o instynkcie.
A niech Pani sobie przypomni opisy Dickensa i jego współczesnych! Albo "czarną pedagogikę" niemiecką propagującą kary cielesne. Dzieciństwo jako wyróżniony etap życia jest w ogóle dość świeżym pomysłem. Nie było go w średniowieczu, nie było go w czasach antycznych, pojawiło się mniej więcej w XVII wieku.
W owym czasie pojawiają się przedstawienia dzieci w malarstwie, stroje dziecięce, klasy szkolne wyodrębnione według wieku; dzieciom zaczyna się stawiać nagrobki. W XVIII wieku mamy już roztkliwianie się nad dzieckiem, idealizowanie go - to oczywiście Rousseau. Potem jest romantyczna wizja dziecka, jeszcze bardziej uduchowionego. No a później Freud ze swoją tezą, że wszystko, co najważniejsze, dzieje się z nami do piątego roku życia, więc należy na to dziecko chuchać i dmuchać, bo jeśli się je uszkodzi emocjonalnie, to przepadło, a winna będzie oczywiście matka.
O miłości macierzyńskiej możemy mówić, pod warunkiem że zdefiniujemy, co to takiego. Czym innym jest gotowość do opieki nad niemowlęciem, a czym innym miłość 80-letniej matki do 60-letniego syna. Tymczasem terminem "instynkt macierzyński" obejmuje się właściwie wszystkie reakcje matki wobec dziecka. Jeśli gdzieś mamy ślad instynktu - choć wolałabym tego pojęcia nie używać, bo go nie rozumiem - to w stosunku do niemowlęcia z jeszcze niezasklepioną czaszką; można przyjąć, że ono się jeszcze na jakiejś pępowinie trzyma.
...To jest to, co się wydziela, kiedy zobaczymy dziecko?
Wie pani, są takie kobiety, którym się nie robi! Przecież liczba dzieci odrzuconych jest przerażająca... Gdyby to był instynkt... Czynnością instynktowną, naturalną jest oddychanie. Nie ma ludzi, którzy by z własnej woli przestali oddychać.
Świadczy o tym choćby wielość możliwości, jakie dziś otwarły się przed kobietami. Kiedyś różnice między stanami w Europie były bardzo ostre i nieprzekraczalne. Emancypacja warstwy chłopskiej zajęła co najmniej kilka wieków, ale się powiodła i otworzyła przed dawnymi poddanymi wszystkie zamknięte wcześniej drogi. A teraz przyszedł czas na wyzwolenie innej warstwy uciśnionej, czyli kobiet. Jeśli dziś chcemy zachować rodzinę w dotychczasowym kształcie, to oboje rodzice muszą w niej pełnić funkcje opiekuńcze. Taka jest cena indywidualizmu. Póki rodzina była liczna, zgromadzona wokół komina albo wokół krowy, która też była rodzajem grzejnika, póty podział obowiązków wyglądał inaczej. Dziś konieczne jest partnerstwo i coraz ważniejsza robi się więź emocjonalna.
W każdym razie taka gospodarka trwała od czasów, kiedy człowiek porzucił koczowniczy tryb życia, do czasów powstania cywilizacji przemysłowej, a więc przez jakieś kilkadziesiąt tysięcy lat. Tylko dziwnym trafem były to czasy bez dzieciństwa. Nikt nie uważał wtedy dziecka za odrębny byt, któremu przysługują szczególne prawa.
Współczesna cywilizacja szatkuje człowieka. Dawniej dziecka widziało w rodzicach nie tylko matkę i ojca, ale ludzi - przy pracy, w stosunkach z innymi.
To właśnie się zmieniło wraz z rewolucją przemysłową. W zakładzie rzemieślniczym bądź w rodzinie chłopskiej dziecko widzi, czym zajmują się rodzice. Ale jeżeli ojciec jest maklerem giełdowym, to dziecko co najwyżej wie, że ojciec ma czerwone szelki.
Tak. Jak śpiewali Starsi Panowie, jeżeli kochać, to nie indywidualnie. Decydowanie się na samotne z założenia macierzyństwo ("nie chcę się z nikim wiązać, zrobię sobie dziecko") nie wydaje się rozsądne. Ale to się oczywiście zdarza, i to coraz częściej. A to dlatego, że w dzisiejszym świecie nie tylko kobiece role się pogmatwały. Męskie jeszcze bardziej.
Młodych, starych i wszystkich, a zwłaszcza matek z dziećmi chorymi. Mężczyźni rzekomo tego nie wytrzymują... Dziś w ogóle nie bardzo wiadomo, co to znaczy być mężczyzną. W większości znanych mi listów i pamiętników nie zostawia się na nich suchej nitki. Kultura nie spiera ojców, a ojcowie nie umieją sobie z tym radzić. Łatwo jest występować w roli pana i prawodawcy, kiedy taka rola obowiązuje. Ale z chwilą gdy się rozpłynęła - co grać? Rolę dobrego tatusia, który będzie dziecku przygotowywał zupki? Są tacy, którzy umieją temu sprostać, a są tacy, którzy uciekają. W rezultacie coraz więcej dzieci, coraz więcej chłopców jest wychowywanych przez samotne matki.
Trzydzieści lat temu Adrienne Rich w "Zroddzonych z kobiety" zauważyła, że dziecko wychowywane tylko przez matkę - samotną lub osamotnioną, bo ojciec cały dzień jest poza domem - nie tylko nie ma męskiego wzorca, ale w matce spotyka pierwszą osobę, która ogranicza jego wolność. Jeśli to dziecko jest chłopcem, to siłą rzeczy wyrasta w buncie przeciw kobiecie. I kiedy dorośnie, nie potrafi być odpowiedzialnym mężem i ojcem.
Dziękuję za rozmowę.