Szczęśliwe dziecko

O powinnościach rodziców wobec dzieci i dzieci wobec rodziców mówi prof. Jacek Hołówka*

Panie profesorze, dlaczego dzisiaj mówienie o powinnościach wydaje się niestosowne?

Bo to trąci jakimś starodawnym stylem myślenia i fałszem. Kojarzy się z jakimiś idealnymi normami, czymś zbyt poważnym, zbyt wielkim, niedościgłym, nieosiągalnym.

A jak to jest w rodzinie? Czy rodzice mają większe powinności wobec dzieci, czy może jest odwrotnie?

Wydaje mi się, że powinności rodziców wobec dzieci są najważniejsze. Z niektórymi radzimy sobie bez kłopotu, na przykład ze społeczną adaptacją dzieci. W gruncie rzeczy chyba najbardziej nam na tym zależy. Żeby dziecko było ładnie ubrane, żeby nie wypadało w rywalizacji gorzej niż rówieśnicy, żeby dążyło do sukcesu... Ale jest pewien aspekt, o którym się w Polsce notorycznie zapomina. Rodzice mało starają się, by wychować dziecko na człowieka zdrowego emocjonalnie. Nie potrafią być konsekwentni, rzeczowi - z jednej strony traktować dzieci z wyrozumiałością, a z drugiej stawiać im wymagań. Popełniamy cztery rodzaje typowych błędów. Dwa rodzaje dla chłopców, dwa dla dziewczynek.

Czy to znaczy, że Pańskim zdaniem synów trzeba wychowywać inaczej niż córki?

Nie. Wychowywać trzeba tak samo, ale efekt i tak okaże się różny. Wychowanie nie jest lepieniem z gliny. Musi brać pod uwagę naturalne predyspozycje i w większości je rozwijać, a nie wykorzeniać. Chłopcy różnią się od dziewcząt, tak jak mężczyźni od kobiet. Widać to w prostych eksperymentach. Na trzy dni zamyka się pięciu mężczyzn w jednym pokoju. Ledwie udaje im się z sobą wytrzymać. Odwracają się od siebie plecami i wciskają w cztery kąty, albo wszczynają awantury. Kobiety w tej samej sytuacji zachowują się inaczej. Organizują sobie jakieś zajęcia, opowiadają o swoim życiu, sprzątają, przygotowują jedzenie. Warto uczyć młodych mężczyzn, żeby czasem umieli się zachowywać tak, jak młode kobiety.

Dobrze, zacznijmy więc od chłopców. Na czym polegają typowe błędy, które popełniamy w ich wychowaniu?

Zawsze było wiadomo, że chłopcy mają silne nastawienie rywalizacyjne. Ale coś się w ciągu ostatnich lat zmieniło. Jestem wykładowcą i widzę na co dzień, ile studenci mają problemów emocjonalnych. W grupie strasznie się nakręcają. Ktoś chce błyszczeć, nie dopuszcza nikogo do głosu i nie patrzy na to, jak inni się z nim czują. Przerażające wydaje mi się przekonanie, że to jest dopuszczalne i że asertywność polega na wchodzeniu innym na głowę.

Ale przekładając to na powinność, jakby Pan to sformułował?

Wniosek jest taki, że zaniedbuje się dobre maniery. Wiem, że to trywialne. Dobrze jest zabłysnąć, ale niedobrze być człowiekiem, który dominuje innych. To po prostu nieuprzejme. Nie można zwracać uwagę wyłącznie na siebie, nie można forsować swojego punktu widzenia, nie można ciągle ściągać na siebie uwagi innych. To bardzo trudna powinność rodziny - nauczyć dzieci asertywności, pewności siebie, brania spraw w swoje ręce i jasnego ułożenia poglądów, ale bez tłumienia i gniecenia innych ludzi. Trzeba każdego traktować jako człowieka zasługującego na taki sam szacunek, jaki mamy dla siebie. I wiem, że na nauczenie tego w pewnym momencie jest za późno. Dziecko staje się dominującym samcem alfa, a rodzice widzą w nim wielkiego przywódcę, kogoś, kto w przyszłości coś wielkiego osiągnie.

A tymczasem?

To czyste złudzenie. Takie dziecko będzie skazane albo na porażkę, na izolację, bo rówieśnicy nie zechcą tego zaakceptować, albo istotnie stanie się ohydnym tyranem i wtedy będzie źródłem nieszczęścia innych.

Czy nie jest tak, że indywidualny rozwój dziecka stał się najważniejszym drogowskazem dla rodziców, a mniejszą wagę przywiązuje się do tego, żeby mu było miło z innymi?

To się bierze z małych rodzin, z tego, że mamy po jednym, po dwojgu dzieci. I tu zawstydzam panią i siebie. Jeżeli w rodzinie jest czworo dzieci czy pięcioro, to żadna natarczywa ekspansywność nie może się tam utrwalić, bo taki dzieciak będzie przez swoje rodzeństwo hamowany. Ale świat jest przeludniony i wcale bym nie chciał, żeby wszyscy mieli po czworo, pięcioro dzieci.

Mówił Pan o dwóch rodzajach błędów popełnianych wobec chłopców. Jaki jest ten drugi?

Przeciwny błąd polega na tym, że na naszych oczach dziecko ucieka, izoluje się, staje się przesadnym introwertykiem, rezygnuje z kontaktów społecznych, zamyka się w sobie, czyta książki... Zaczyna się dobrze uczyć, co oczywiście jest bardzo dobre, ale jeśli dzieje się tak kosztem tego, że mogłoby zabłyszczeć spontanicznością, to staje się samotnikiem, niezdolnym do nawiązania kontaktów społecznych. To strata olbrzymia i przerażająca. Dlaczego pewni chłopcy wycofują się z rywalizacji? Bo albo nie umieją dominować i boją się konfrontacji z innymi, albo sama myśl, że trzeba walczyć o pozycję w grupie, wydaje im się wstrętna i idiotyczna.

A co Pana niepokoi w postawie wobec dziewczynek?

Dziewczynce mówimy, że ma być opiekunką, pielęgniarką, gosposią, że ze wszystkim ma sobie dobrze radzić i ma być dla wszystkich bardzo usłużna. Nie walczyć, tylko powiedzieć: trudno, taki mi się trafił los i będę z tym szczęśliwa. Rodzice nie potrafią nauczyć dziewczynek samodzielnego rozwiązywania problemów i przeżywania cierpienia. Z potulnej dziewczynki wyrasta potem "dobra żona", która o swoim mężu myśli, co chce, ale nadskakuje mu, okazuje mu przesadną pobłażliwość. Jeśli na takim założeniu zbuduje całe życie, to je zmarnuje, bo człowiek, który z góry sobie mówi "będę na drugim planie", prędzej czy później obudzi się z poczuciem, że coś go ominęło.

Nie wszyscy jednak chcą wychować córki na kury domowe!

No tak, czasem popełniamy inny błąd. Mówimy dziewczynce: "oszczędzimy ci tej roli kuchty i kury domowej, zbuduj sobie silną karierę zawodową, odbierz dobre wykształcenie, rywalizuj z mężczyznami...". I wtedy ona będzie bardzo poobijana przez życie. Przyjmuje rolę osoby, która wyraźnie odbiega od stereotypu, jest więc traktowana z wielką podejrzliwością i ma niewielką szansę na sukces. Albo, nie daj Boże, nauczy się stawiać na swoim i stanie się nieznośną jędzą.

Jakie mogą być skutki tych naszych błędów?

Co mnie naprawdę niepokoi, to tamowanie zdolności do kształtowania uczciwych, ciepłych uczuć między ludźmi. To jest główny błąd wychowawczy popełniany przez rodziców. Zarówno wykoślawiony emocjonalnie chłopiec, jak i wykoślawiona emocjonalnie dziewczyna nie nadają się do roli partnera życiowego. Takie osoby są bezczelne albo płaczliwe, skrycie roszczeniowe albo dokuczliwie wyrachowane - w zależności od tego, który z tych czterech błędów się popełniło. Nie potrafią nawiązać trwałej, otwartej, prawdziwie równoprawnej relacji z inną osobą. A to dlatego, że mają te zupełnie fałszywe reakcje - jeżeli ktoś jest dla nich łagodny, to chcą tę osobę zdominować, albo jeżeli ktoś jest dla nich serdeczny, to chcą tej osobie służyć. Zamiast w jednym i w drugim przypadku nawiązać kontakt partnerski.

Co można na to poradzić?

Pilnować, żeby dzieci nie zatraciły wiary w możliwość zbudowania uczciwych kontaktów z innymi ludźmi. Trzeba im pokazywać, że ich zdanie się liczy, ich pragnienia też się liczą, ale nie wolno im stawiać na swoim i nie zawsze będą wygrywać. Trzeba uczyć zdrowej rywalizacji i oduczać instrumentalnego traktowania innych. Przede wszystkim dziecko musi się pogodzić z tym, że nie zawsze będzie w pierwszym szeregu, że czasem dozna klęski i niepowodzenia. Niech nawet będzie dumne z tego, że czasem przegrywa, jeśli gra była uczciwa i wygrał ten, kto zasłużył na zwycięstwo. Prawdziwa postawa sportowa polega na tym, że przyjmuje się jakieś zasady i akceptuje wynik, nawet jeśli braknie nam talentu, sił czy zdolności, żeby wygrać. Lepiej przegrać w szachy, ale się nagrać, niż w ogóle nie zaczynać i tylko marzyć, że zawsze by się wygrywało. I tak samo z pływaniem, stopniami w szkole itd.

W Pańskiej książce pisze Pan ciekawe rzeczy o powinności ojców wobec dzieci.

Ojciec powinien chłopcom służyć czasem jako aparat treningowy, jako chłopiec do bicia, by dziecko od czasu do czasu mogło wybuchać "słusznym gniewem". To Arystoteles pisał, że człowiek z charakterem to taki, który potrafi wybuchnąć słusznym gniewem. Jeśli człowiek nie potrafi wybuchnąć takim gniewem, to jest pozbawiony charakteru i albo jest zbyt uległy, albo gniewa się bez powodu.

A zatem zdolność do wyrażania negatywnych uczuć także jest potrzebna?

Dziecko powinno poznać dwie postawy - jedną, która stanowi wzór funkcjonowania w małej, życzliwej grupie, i drugą, która będzie potrzebna w sytuacji, gdy dziecko musi sobie radzić z przeciwnościami, stanąć wobec wrogów. To jest bardzo ważny aspekt wychowawczy, że musimy mieć dwie strategie zachowania - na sytuacje wśród przyjaciół i na sytuacje wśród wrogów.

Łagodność wobec łagodnych i stanowczość wobec stanowczych?

Tak. Tego bardzo trudno się nauczyć i to jest wielki problem. Matka najczęściej jest wyrozumiała, łagodna, opiekuńcza, słodka, troskliwa i serdeczna. To dobrze. Gdy dziecko ma kłopot, a ufa matce, to śmiało biegnie do niej po pomoc. Uczy się wtedy, że z matką tworzy taką małą duchową, emocjonalną wspólnotę. Nawet nic nie mówiąc, tylko słuchając z czym sobie dziecko nie radzi, matki uczą je życzliwości i ufności. Ale potem dziecko odkrywa, że w niektórych miejscach, wśród niektórych ludzi nie wolno mu okazać słabości, ani liczyć na zrozumienie. Są takie sytuacje w życiu, kiedy okoliczności będą od nas żądać bardzo wiele, kiedy będziemy osamotnieni, poniżani, zapomniani, kiedy inni będą chcieli przyłapać nas na jakimś błędzie, żeby nas ukarać - emocjonalnie, finansowo, społecznie. Trzeba umieć sobie radzić też we wrogim otoczeniu.

Tego zwykle lepiej uczyli ojcowie.

Tak, ale jeżeli w rodzinie dojdzie do silnej polaryzacji - że matka zawsze jest miła, słodka, kochająca, a ojciec zawsze wymagający i surowy, to strach i groza. Rodzina rozpadnie się na dwie grupy i dzieci będą skołowane. Zaczną napuszczać ojca na matkę i matkę na ojca. Taka rodzina nie potrafi się kochać. Nie potrafi nauczyć się tego, że te dwie role nie łączą się z dwiema konkretnymi osobami, że każdy z nas musi się nauczyć jednego i drugiego, jak być łagodnym i jak być wymagającym.

Czyli matka powinna umieć być i łagodna, i stanowcza.

No tak. Ale ojciec też. Myślę, że to jest trochę tak jak w tańcu, czasem jedno prowadzi, a czasem drugie. W każdym razie ja tak tańczę. A gdy już jedno zaczyna prowadzić, to drugie powinno ustąpić i dać sobą kierować. Nie na zawsze, ale na trochę. Czyli musimy się wszyscy nauczyć elastyczności, a nasze postawy, jeśli chodzi o dyscyplinę, powinny być adekwatne do okoliczności. Wobec tego dobrze by było, gdyby matka co jakiś czas brała dziecko w ryzy i nie bała się, że ono przestanie ją kochać.

A czy są jakieś powinności dzieci wobec rodziców?

Z pewnością. Powiedziałbym, że rodzicom nie powinno być wyraźnie gorzej niż dzieciom.

Ja mam umowę z moimi dziećmi, że skoro ich nie oddałam do domu dziecka, to one mnie nie oddadzą do domu starców...

To jest śmiesznie powiedziane, ale trafne. Powinniśmy wzajemnie na siebie liczyć. Nie możemy być roszczeniowi wobec własnych dzieci, ale nie powinniśmy też być przesadnie ofiarni. Coś nam się od nich należy. Chyba przede wszystkim powinniśmy liczyć na to, że ich sposób życia będzie dla nas nagrodą za to, jak je wychowaliśmy.

Można powiedzieć - ten dług, który zaciągnęliście u nas, spłacicie swoim dzieciom?

To też... dlatego nie możemy od naszych dzieci wymagać zbyt wiele. To wielki błąd, gdy rodzice przyjmują rolę dziecka i liczą na to, że ich własne dzieci staną się dla nich opiekunami. Takie odwrócenie ról powoduje, że ludzie przestają być emocjonalnie niezależni i stawiają sobie niewykonalne wymagania.

Czasem mówi się, że dzieci są świetną inwestycją na starość...

To przerażające, ale bardzo powszechne złudzenie. Dobre angielskie powiedzenie mówi: don't put all your eggs into one basket. Nie stawiaj wszystkiego na jedną kartę. To między innymi znaczy - nie uzależniaj się od dzieci. Do końca życia każdy z nas musi mieć własne zajęcia, jakieś plany, jakieś zamiary. Nie można budować całej swojej przyszłości na dzieciach.

*Jacek Hołówka - profesor i wykładowca w Instytucie Filozofii Uniwesytetu Warszawskiego, autor książki "Etyka w działaniu". Zajmuje się filozofią analityczną i filozofią moralności. Ma dwoje dorosłych dzieci.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.