Bez ojców

Rozmowa z Davidem Blankenhornem, socjologiem, absolwentem Uniwersytetu Harvarda, autorem książki "Fatherless America" ("Ameryka bez ojców").

Czy naprawdę jest aż tak źle?

Dziś wieczór 40 procent amerykańskich dzieci położy się spać w domu, w którym nie mieszka ich tata. Brak ojców to jeden z naszych najbardziej palących problemów. Jesteśmy świadkami eksperymentu bez precedensu w historii: niemal połowa dzieci chowa się bez ojca. Jedynej historycznej analogii można się doszukać w czasach II wojny światowej, kiedy wielu ojców służyło w wojsku, a u was, w Polsce, wielu zginęło. Śmierć jest jednak czym innym niż dzisiejsza nieobecność.

Jest czymś - mimo wszystko - naturalnym... Skąd bierze się dzisiejsza nieobecność?

Choć podaje się wyjaśnienia ekonomiczne, polityczne i kulturowe, moim zdaniem, zasadniczą przyczyną jest zmiana hierarchii wartości i postaw - w stronę skrajnego indywidualizmu. "Najpierw ja!" - najważniejsze są moje potrzeby, a więc jeśli nie jestem szczęśliwy w małżeństwie, odchodzę. Inne wartości: przywiązanie do dziecka, kawał wspólnego życia - pozostają w cieniu.

Media, popularne seriale, filmy z Hollywood raczej pokazują małżeństwo jako coś bez większego znaczenia. U nas wciąż wygląda to nieco inaczej, ale importując kulturę, możemy przejąć także tego rodzaju podejście.

To bardzo destrukcyjne podejście. Reklamy też działają niszcząco. Sprowadzają życie do konsumpcji, satysfakcji seksualnej, braku odpowiedzialności. Choćby taka reklama w nowojorskim metrze - zdjęcie rozwścieczonej pary i napis: "Potrzebny ci rozwód? Zadzwoń..."

Rozwód dotyczy obu stron. Pan skupia się na ojcach.

Negowanie tradycyjnych wartości doprowadziło do osłabienia macierzyństwa i do zniszczenia ojcostwa. Matki mogą sobie gorzej radzić, ale są. Ojcowie odchodzą.

Ale wszędzie dzieckiem zajmuje się przede wszystkim matka. Po co więc jest ojciec?

Dawniej, mówiąc o rodzicielstwie, myśleliśmy raczej o macierzyństwie. I ocenialiśmy ojców według tych samych kryteriów co matki. Tymczasem ojcowie nigdy nie są równie dobrymi matkami jak matki. A to nie tak chwycą dziecko, a to źle je przewiną, a to jeszcze co innego. W takich porównaniach zawsze wypadali gorzej i czuli się skazani na porażkę. Tymczasem (co podpowiada zdrowy rozsądek, a potwierdzają badania, przeprowadzone w ostatnich dziesięcioleciach) ojcowie i matki się różnią. Szczęśliwe dziecko, które ma i mamę, i tatę!

Co takiego ważnego dają ojcowie?

Po pierwsze: zapewniają utrzymanie. Jeśli zapytamy amerykańskiego ojca, jakie jest jego podstawowe zadanie w rodzinie, odpowie: ciężka praca, żeby ją utrzymać. Zadawałem to pytanie setkom ojców. Ta sprawa zawsze była na pierwszym miejscu. Źle się dzieje, gdy zarabianie pieniędzy, które powinno być środkiem do celu, staje się samym celem. Ale póki pozostaje środkiem, to dobrze!

Po drugie: obrona, zapewnienie bezpieczeństwa dziecku i rodzinie. Doraźnie, ale także z myślą o przyszłości. Mamy raczej skupiają się na emocjonalnym, fizycznym i psychicznym stanie dziecka w danym momencie: "Czy zjadłaś śniadanie?", "Jak ci się spało?", "Czy coś cię gnębi?", "Czemu nic nie mówisz?". Ojcowie często starają się przygotować dziecko do czegoś, co nastąpi w przyszłości: "Posłuchaj, bo to ci się może w życiu przydać...". Uczą pewnego rodzaju twardości, czujności, uświadamiają przyszłe problemy.

Tam, gdzie matki są skłonne chronić dzieci...

Tak. I to też jest naturalne. Trzecią domeną ojca, po zapewnianiu utrzymania i obrony, jest przekaz kulturowy - nauka, ale nie tyle w sensie szkolnym, ile nauka wartości, zasad życia w społeczeństwie. O ile matki uczą raczej dyscypliny domowej, o tyle ojcowie skupiają się na przekazywaniu reguł życia obowiązujących na zewnątrz - poza domem. Można mówić tu o przekazywaniu wiary, religii, czy szerzej - właśnie wartości.

Czwarta sfera to codzienna opieka - te wszystkie "umyj zęby", "odrób lekcje". Kiedyś ojcowie mało się w nią angażowali. Teraz odgrywają znacznie większą rolę. Myślę, że to dobrze. Dzięki temu matki mają więcej czasu, mogą pracować. Dla dzieci jest to również dobre, bo ojcowie mają tu swoje własne podejście i metody.

Kiedy dziecko jest malutkie, ta codzienna opieka, którą wymienia Pan na czwartym miejscu, wielu nowoczesnym ojcom wydaje się najważniejsza.

Pozostałe trzy sfery są co najmniej równie istotne. Jeśli się o nich zapomina, trudno się skupić na tym, co ojcowie naprawdę mogą i powinni robić.

Zawsze zresztą matka opiekowała się noworodkiem, a ojciec opiekował się matką. Ona jest zmęczona, więc trzeba zadbać o jej dobre samopoczucie. Oczywiście także wstawać w nocy i pomagać, ale myślę, że głównie chodzi o wsparcie kobiety, a nie próby zostania drugą matką. Wiele rozwodów po urodzeniu pierwszego dziecka następuje właśnie dlatego, że ojcowie źle rozumieją swoją rolę w tym okresie. Starają się sprostać jakimś normom opieki nad dzieckiem, co może nie jest złym pomysłem, ale znacznie lepszym byłoby skupienie się na matce. Czasem stosunki między małżonkami się pogarszają, bo ona nie zwraca na niego uwagi tak jak dawniej, dziecko jest teraz dla niej najważniejsze. On się wścieka. Chce być takim dzieckiem. Ma ochotę zwiać. To bardzo trudne, ale właśnie wtedy powinien się skupić na niej.

Mówi Pan, że kobieta i mężczyzna wzajemnie się uzupełniają.

Samo macierzyństwo nie wystarcza. Samo ojcostwo nie wystarcza. Dopiero razem tworzą całość i dzięki temu rozwój małego dziecka jest pełny. Matka skłonna jest kochać i akceptować niemowlę bezwarunkowo. Nawet człowiek dorosły patrzy na matkę jak na źródło akceptacji, opieki. W chorobie, na łożu śmierci wzywa się matkę. Natomiast w miłości ojcowskiej jest pewien element dystansu. Dlatego niektórzy naukowcy nazywają ojca "pierwszą obcą osobą w życiu dziecka".

Przed narodzinami matka i dziecko stanowią jedność. A my jesteśmy...

...właśnie obcy. Ojciec to pierwsza osoba, która nie jest "mną i moją matką". Jeden z amerykańskich uczonych nazywa to paradoksalnie "bliskością przez dystans". Nawet w zabawie z małym dzieckiem - siłując się na niby i przewracając - ojcowie zachowują dystans, natomiast matki raczej przytulają malucha. W stosunkach dziecko - ojciec jest element napięcia, pewnego rodzaju tarcia. W przyszłości może to być dla dziecka źródłem siły, dzięki niemu nabiera pewności siebie, uczy się podejmować ryzyko i radzić sobie w trudnych sytuacjach.

Niektóre samotne matki starają się naśladować mężczyzn.

Czasem muszą to robić. Ale nie wymagajmy od matek, by były jednocześnie matkami i ojcami. Próby stania się ojcem osłabią zdolność do bycia matką. W rodzinie istnieje specjalizacja zadań, która zanika, gdy wszystko spada na jedną osobę. Samotne matki są wyczerpane, podlegają silnym napięciom, żyją w poczuciu izolacji. Gdy tracą męża, tracą także jego rodzinę, niektórych wspólnych przyjaciół. Część energii zużywają więc na zbudowanie nowej prywatności.

W Polsce rodzina byłego męża niekiedy nadal utrzymuje kontakt z matką i pomaga jej i dziecku.

W Stanach to się raczej nie zdarza. Zapewne dlatego, że poszliśmy drogą indywidualizmu dalej niż wy. U nas samotna matka często próbuje znaleźć jakąś wspólnotę, stowarzyszenie samopomocy, zwraca się do własnej rodziny, może własnego ojca. Szuka kogoś, kto mógłby obdarzyć dziecko szczególną uwagą.

I być wzorcem mężczyzny...

Dobrego, mocnego mężczyzny. Wspólnota religijna, wiara może odegrać ważną rolę - zapewnić nadprzyrodzony model ojcostwa, który wzbogaca dziecko. Ale nie jest w stanie zastąpić mu ojca. Najlepiej byłoby, gdyby nie było tak wielu samotnych matek. Bo cóż w tym dobrego, że matki same wychowują dzieci, a ojcowie odchodzą, są nieszczęśliwi, objadają się pizzą, popadają w konflikt z prawem. I nie ma prostego sposobu, by to naprawić.

Amerykańscy ojcowie pracują więcej niż nasi. Czy można być dobrym ojcem, pracując po dziesięć i więcej godzin na dobę?

Sam miałem podobne doświadczenie, gdy moja książka zdobyła pewną popularność. Jeździłem z odczytami, występowałem w telewizji. Aż kiedyś żona mi powiedziała: "Takim z ciebie rodzinny facet! Po całym kraju opowiadasz, jak ważni są ojcowie. A tymczasem... w ogóle nie ma cię w domu!". Miała rację, więc trochę przyhamowałem. Poza tym wszędzie tam, gdzie się dało, zacząłem brać ze sobą syna. Myślę, że wszyscy ojcowie powinni stale zadawać sobie pytanie, czy zachowują właściwe proporcje, czy nie ignorują rodziny kosztem pracy. Jeśli ktoś jest wziętym prawnikiem, może się zdarzyć, że pracuje przez okrągły tydzień po 14-15 godzin dziennie i w ogóle nie widzi swoich dzieci. Moim zdaniem, robi wtedy krzywdę wszystkim - także sobie.

To kwestia hierarchii wartości.

Trzeba zadać sobie pytanie, jaki jest mój ostateczny cel. Jeśli przyjmę, że sukces w pracy, to podporządkuję temu wszystkie inne wartości. Jeśli zaś chodzi mi o budowanie rodziny, to praca automatycznie zostanie podporządkowana temu celowi.

Cele i środki...

Tak, a w kategoriach religijnych - co czcisz.

Jakich masz idoli.

Tak. I nie można dopuścić, by praca stała się takim idolem.

Jaka jest rola żony w takiej sytuacji? Może przecież popychać męża, by więcej pracował i zarabiał, nawet nie zdając sobie sprawy, że tymczasem traci go jako męża i ojca swoich dzieci.

W Stanach to raczej sami mężczyźni dążą w tym kierunku. Niektórzy nie mają wyboru, ale większość ma. U nas często się słyszy: "Nie mam wyboru. Jeśli chcę zachować odpowiedni poziom życia, muszę dużo pracować". Ale to nieprawda, zwłaszcza jeśli mówiąc "odpowiedni poziom życia", ma się na myśli dorobienie się przed 35. rokiem życia domu z basenem i trzech samochodów. Matki mogą przypuszczać, że dadzą sobie same radę na "froncie domowym", jeśli ojciec zapewni rodzinie utrzymanie. Sądzę jednak, że tak nie jest.

De facto zwiększają w ten sposób liczbę dzieci chowanych bez ojców, choć teoretycznie dziecko wciąż ma oboje rodziców.

Ale taka sytuacja często prowadzi do rozwodu, bo tych dwoje ludzi żyje kompletnie oddzielnym życiem. Jeśli chcemy, by ojcowie pozostali w rodzinach, musimy sprawić, by uwierzyli, że mają co rodzinie ofiarować. Bo choć macierzyństwo jest czymś wspaniałym, o pierwszorzędnym znaczeniu, to nie może zastąpić ojcostwa.

A zatem - ojcowie, uwierzcie w siebie! Dziękuję za rozmowę.

Dziecko 9/1999

Więcej o:
Copyright © Agora SA