Moje dziecko mnie złości

Dlaczego dzieci nas irytują? Czy możemy im to okazywać? Co robić, żeby złość nie wymknęła się nam spod kontroli? Z tymi pytaniami zwróciliśmy się do Jolanty Zmarzlik z Centrum Dziecka i Rodziny Fundacji Dzieci Niczyje

Czy możemy porozmawiać o złości?

W naszej kulturze przyjęło się, że złość jest czymś brzydkim, że to uczucie, którego nie tylko nie wolno ujawniać, ale nawet przeżywać. A przecież złość jest takim samym uczuciem, jak każde inne - naszym własnym. Rzecz w tym, jak ją wyrażamy, czy nie zatracamy się w złości, czy nie przechodzi ona w nadmierną agresję słowną lub fizyczną. Jeśli chodzi o samo uczucie, to trzeba je akceptować, i w sobie, i w innych. Jest ono ważnym sygnałem, że wokół nas dzieje się coś, z czym trudno nam się pogodzić. To nas mobilizuje do zmiany sytuacji, tak jak gorączka do walki z chorobą.

A jeżeli złoszczą nas dzieci? Co mamy robić?

Jeżeli złoszczą nas dzieci, to co prawda one naszą złość wywołały, ale ponieważ to jest nasze własne uczucie, to my jesteśmy za nie odpowiedzialni, nikt inny.

Bardzo często matki mówią: "Patrz, jak mamusię zdenerwowałeś, przez ciebie mamusia płacze". Matka, która, nie panując nad swoją irytacją, uderzyła dziecko i czuje się z tego powodu winna, usiłuje tę winę przerzucić na dziecko, mówiąc: "To przez ciebie mamusia tak się zdenerwowała, że aż musiała cię zbić. Widzisz, co zrobiłeś mamusi?".

Takie rozgrzeszanie się kosztem dziecka pozostawia w nim głębokie urazy psychiczne. Dziecko rośnie wtedy w przekonaniu, że jest odpowiedzialne za emocje swoich rodziców. Stąd tylko krok do poczucia winy za świat dorosłych w ogóle, np. za kryzysy małżeńskie rodziców.

Za całe zło tego świata?

Tak, to po pierwsze. A po drugie - taki człowiek boi się własnej złości. Kiedy słyszy od małego, że brzydko się złościć, że mamusia nie będzie kochać takiego złośnika, uczy się, że nie ma prawa czuć tego, co czuje. A dziecko odczuwa złość od urodzenia. To jedno z uczuć pierwotnych, tak jak głód czy radość. Jeżeli rodzice wbiją mu do głowy, że złości się nie okazuje, będzie miało trudności w kontaktach z otoczeniem - z przyjaciółmi, z mężem czy żoną, z własnymi dziećmi. Bo czuje złość, która stopniowo narasta, gotuje się w nim jak w szybkowarze, ale nie może się się do niej przyznać.

Nawet przed sobą?

Zamienia ją na inne uczucia, przez co wprowadza ludzi w błąd. Taka osoba jest, powiedzmy, wyraźnie zirytowana, ale kiedy spytamy wprost: "Czy jesteś zła?", odpowiada: nie, jest mi smutno, albo: boli mnie głowa. Ale w końcu najczęściej dochodzi do wybuchu i to nieadekwatnego do sytuacji. Np. dziecko huśta się na krześle". Matkę to złości, ale mówi anielskim głosem: "Maciusiu, nie huśtaj się na krześle. Maciuś dalej. Matka powtarza tym samym tonem: "Maciusiu..." tłumiąc narastającą złość (wie, że okazywanie złości jest niedobre). Bez efektu. W końcu zrywa się z miejsca, szarpie Maciusia i wybucha: "Tyle razy ci mówiłam szczeniaku, żebyś nie huśtał się na krześle!". Dziecko ryczy, matka jest zdenerwowana, a że ma tendencję do tłumienia złości, więc mówi: "Widzisz, Maciusiu, mamusia tak się przez ciebie zdenerwowała". Albo: "Wiesz dlaczego mamusia cię zbiła? Bo byłeś niedobry". A dziecko nie wie, dlaczego, bo wciąż nie uslyszało wyraźnie i wprost, że matce jego zachowanie się nie podoba.

Dlatego, że matka mówiła słodkim głosem i przez to nie brzmiało to dla dziecka przekonująco?

Tak. Dziecko nie widzi związku między swoim zachowaniem a zachowaniem matki. Z jego punktu widzenia matka po prostu wpadła w szał bez widocznego powodu. Ponieważ nie poinformowała go dostatecznie wyraźnie, że przekracza jakieś ustalone przez nią normy.

Ale to znaczy, że podniesienie głosu wtedy, kiedy czujemy złość jest rzeczą dopuszczalną?

Są pewne etapy kontrolowania własnej złości. Najpierw musimy określić jej powód i przyznać się do niej przed sobą. Ale i nie popadać w złość przesadną. Niektórzy mają stale podwyższony poziom irytacji. Zwykle dlatego, że w ich środowisku irytacja jest tłem wszystkich kontaktów, że nawet codzienne informacje przekazuje się rozdrażnionym tonem. U człowieka z takim "pogotowiem złości" łatwo dochodzi do jej niekontrolowanego narastania. Ludzie skłonni do irytacji muszą się mieć na baczności, żeby nie przekraczać granicy między złością a agresją. O ile złość to uczucie, do którego mamy prawo i z którym musimy sobie jakoś radzić, o tyle agresja jest zachowaniem, do którego nikt nam prawa nie daje. Szczególnie agresja wobec własnego dziecka.

No więc czuję złość i wiem, co mnie złości. Co dalej?

Biorę za nią odpowiedzialność. Świat nie jest przecież wymyślony mnie na złość. Różne rzeczy po prostu się dzieją, np. tramwaj nie nadjeżdża. Jeżeli moja zdolność znoszenia przeciwności jest niewielka i zdaję sobie z tego sprawę, myślę: mogłabym się mniej złościć, gdyby moje życie było mniej skomplikowane, gdybym nie musiała się ciągle spieszyć, gdyby było więcej pieniędzy, gdybym nie musiała chodzić do pracy. .. Ale czy to realne? Jeżeli czegoś nie mogę w swym życiu zmienić, to mam do wyboru: wytrzymać albo zwariować. A wytrzymać, to znaczy zapanować nad swoją złością. Przede wszystkim powiedzieć sobie: tak, jestem zła, ale czy mam prawo pomnażać tę złość, przenosząc ją na innych?

Wróćmy do dzieci. Jak nie dać się ponieść własnej irytacji?

Jeśli chodzi o kontakty z dzieckiem, to trzeba wyraźnie zakreślić granice, których mu przekraczać nie wolno. Każda rodzina wypracowuje to sobie sama. Jedna matka toleruje więcej, inna mniej. Dzieci też mają silniejszą lub słabszą osobowość. I tak to się między dzieckiem a matką dociera - albo ona ustąpi troszkę, albo ono, aż osiągną jakąś równowagę, która zadowoli obie strony. W ten naturalny proces nie należy ingerować, chyba że rodzice sami przekraczają granice, których przekraczać nie wolno, krzywdząc dziecko.

Rozważmy to na przykładach. Powiedzmy, że trzymiesięczne niemowlę płacze od kilku godzin i matka nie może już tego znieść.

Jeżeli niemowlę płacze, to znaczy, że coś mu dolega i zadaniem matki jest poszukanie przyczyny, a nie skupianie się na własnej złości. Starsze dziecko może mieć potrzeby nie akceptowane przez dorosłych albo wyrażać je w sposób niedopuszczalny, na przykład z ciekawości wkładać palce do kontaktu albo robić coś, co zagraża innym. Potrzeby niemowlęcia są natomiast potrzebami fizjologicznymi. Trzeba po prostu jego potrzebę zaspokoić: jeśli głodne - nakarmić, jeśli ma potrzebę kontaktu - przytulić itd. Tu matka nie ma nic dziecku do przekazania, nie musi mu wyjaśniać, że przekracza jakieś granice.

Ale przecież każda matka próbuje znaleźć przyczynę płaczu i dopiero, gdy jej się to nie udaje, gdy jest bezradna, wpada w złość i ta złość jest jej autentycznym uczuciem. Jak ma sobie radzić?

Jeżeli matka czuje, że za chwilę wyjdzie z siebie i zrobi coś złego, to niech zostawi płaczące dziecko. Jeśli to możliwe, niech ją ktoś na chwilę zastąpi. Jeżeli nie - trudno. Lepiej jest odejść od dziecka i zrobić kilka ćwiczeń. Weź dziesięć głębokich oddechów - w tym tkwi głęboka mądrość. Złość powoduje bowiem przyspieszenie oddechu, napięcie mięśni, wzrost ciśnienia krwi. Te reakcje fizjologiczne można wygasić, np. poprzez ćwiczenia oddechowe z unoszeniem ramion i rozluźnianiem mięśni. Dobrze robi też wykonanie jakiejś czynności nie związanej z całą sytuacją.

Przysłowiowe wyszorowanie podłogi?

Tak, to musi być czynność, która nie wymaga precyzyjnego myślenia, a jednak zaprząta naszą uwagę. Choćby składanie pieluszek.

Jeśli chodzi o starsze dziecko, które przekracza granice naszej tolerancji, trzeba mu powiedzieć, że nie podoba nam się to, co robi. Szarpanie dziecka, wrzaski i klapsy to już kulminacja czegoś, co narasta stopniowo. W tym stadium dziecko jest już tak pobudzone, że niewiele do niego dociera. Dlatego nie powinniśmy do tego dopuścić, lecz od razu jasno powiedzieć: "Nie podoba mi się to, co robisz". Albo: "Masz zrobić to, co ja chcę". Najpierw w formie informacji, której dziecko często nie przyjmuje do wiadomości. Powtarzamy ją więc tonem stanowczym. Należy przy tym unikać wyrażeń: znowu to samo, no tak, jak zwykle.

Dlaczego?

Dziecko dowiaduje się w ten sposób, czym może zdenerwować matkę. Jeżeli matka mówi "znowu", to znaczy, że na to właśnie zachowanie zwraca szczególną uwagę. A dziecku może właśnie o to chodzi. Zwłaszcza wtedy, gdy brak mu ciepła. I robi to, co zwykle denerwuje matkę, na zasadzie: lepiej, żebyś na mnie krzyczała, niż żebyś mnie w ogóle nie zauważała. Tę metodę przenosi potem na innych, np. w szkole wierci się, kręci, hałasuje.

Rozumiem. A co robić, jeżeli podniesiony ton nie wystarczy?

Musimy powiedzieć dziecku, co je spotka, jeżeli nie przerwie swego zachowania. Najczęściej rodzice mówią: "Bo ci przyleję", ale tego nie polecam nikomu.

To znaczy, musimy czymś dziecku zagrozić?

Tak, przy czym zawsze nasza groźba musi być realna i do natychmiastowego wykonania. Nie spełniają tego warunku groźby w rodzaju: "Jeśli się natychmiast nie uspokoisz, mamusia przestanie cię kochać". Bo wtedy są dwie możliwości - albo dziecko żyje w ciągłym strachu, że może utracić miłość matki, albo matka staje się niewiarygodna. Taka sytuacja powoduje u dziecka utratę poczucia bezpieczeństwa, ponieważ ciągłe zagrożenie utratą miłości sprawia, że ono już czuje się niekochane.

I uczy się, że bezpieczniej jest nie kochać, niż kochać?

Naturalnie. Możemy natomiast użyć innej groźby. Na przykład: "Jeżeli nie przestaniesz kopać brata, odejdziesz od stołu". I rzeczywiście wprowadzić ją w czyn. Nie może być żadnego odstępstwa od umowy. Żadnego: "No dobrze, ale żeby mi to było ostatni raz". Dziecko musi wiedzieć, że rodzice nie rzucają słów na wiatr. Nieraz musimy sobie przy tym radzić z przykrymi emocjami. Nie tylko ze złością, ale także z uczuciem żalu nad własnym dzieckiem. ("Powiedziałam, że jak nie przestanie się huśtać na krześle, wyłączę dobranockę. Puścił to mimo uszu, więc wyłączyłam, ale zaczął płakać i obiecywać, że będzie grzeczny, więc znowu włączyłam"). Dziecko rzeczywiście cierpi, ale teraz trzeba mu uświadomić, że to jest konsekwencja jego własnego zachowania, a nie naszego odgrywania się na nim, jakiegoś: "Dobrze ci tak, teraz sobie rycz". To, że nie ogląda telewizji, to nie rewanż matki. Ona niezmiennie je kocha, ale nie godzi się na takie to a takie zachowanie. Nieliczenie się z tym pociąga za sobą takie właśnie konsekwencje.

A co robić z młodszymi dziećmi, z którymi trudno się w ten sposób porozumieć? Na przykład z półtorarocznym, które jest już bardzo sprawne, a zupełnie nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństw. Rodzice często reagują wtedy pojedynczym klapsem odstraszającym...

Nigdy bym tej metody nie polecała. Jeżeli dziecko jest kochane, szanowane, akceptowane, jest kimś ważnym dla swoich rodziców, to jednorazowy klaps nie zburzy jego świata, nie wywoła żadnych głębszych urazów. Jednak dawanie publicznego przyzwolenia na ten pojedynczy klaps jest bardzo ryzykowne, dlatego, że człowiek za każdym razem myśli: to właśnie jest ten jedyny raz. Poza tym małe dziecko dostanie klapsa, przestraszy się, przerwie niepożądane zachowanie, ale za drugim razem efekt może być słabszy i może trzeba będzie dać dwa klapsy...

Znowu więc możemy się posunąć za daleko?

Właśnie. Dlatego nigdy nie polecałabym tej metody, ale równocześnie chciałabym zdjąć poczucie winy z ojca czy matki, którzy myślą, np. kiedy mają kłopoty z licealistą: "To dlatego, że kiedy miał dwa lata, nie zapanowałam nad sobą i trzepnęłam go raz czy drugi". To nie tak. Takie pojedyncze zdarzenie, kiedy ogólnie panuje klimat miłości i porozumienia, nie mogło mieć takiego wpływu.

A jaki sposób byłby dobry?

Skutecznym sposobem, które nie rani dziecka, jest przytrzymanie. Nawet kiedy w ataku złości bije matkę, pluje, rzuca się na ziemię. Można użyć wtedy przemocy, ale nie szarpać, tylko wziąć na ręce i otulić ramionami. Nie ze złości, tylko żeby przerwać to, co robi. A kiedy awanturuje się w sklepie, żeby mu kupić kolejnego lizaka, zamiast ustępować czy szarpać, żeby "oprzytomniało", najlepiej wziąć je pod pachę i wynieść. Zmienić sytuację.

No dobrze, ale jeśli przytrzymamy dziecko, obezwładnimy je, to uniemożliwiamy mu wyładowanie złości, którą ono przecież faktycznie przeżywa. Czy to nie szkodzi?

Nie, bo nie jesteśmy agresywni, nie tłumimy jego agresji własną agresją - nie szarpiemy go, nie wrzeszczymy, tylko reagujemy obojętnością na to, że ono się złości. Dziecko dowiaduje się wtedy, że cały ten cyrk w gruncie rzeczy na nic się zdał. Matka ani nie kupiła lizaka, ani nawet się nie rozłościła, czyli nie tędy droga, w ten sposób nie da się zapanować nad otoczeniem.

Wróćmy jeszcze do tego sformułowania: Jestem na ciebie wściekła za to, że... Dlaczego to takie ważne?

Dajemy w ten sposób dziecku szansę. To nie ono zasługuje na potępienie, tylko to, co zrobiło. To drugi powód, dla którego należy unikać zwrotów: zawsze, bez przerwy, znowu to samo. Stwarzamy szansę na poprawę naszych wzajemnych stosunków. Przecież człowiek nie jest w stanie całkiem się odmienić. Jeżeli stale słyszy, że jest do niczego, nie ma na czym budować. No bo skąd czerpać zasoby do poprawy? To dotyczy także dorosłych, ale dziecko dopiero kształtuje sobie swój własny wizerunek, więc skutki takiego przekreślania go w całości mogą być znacznie poważniejsze.

Bardzo Pani dziękuję za rozmowę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA