Inne światy
Małego dziecka nic nie dziwi w innych kulturach. Inaczej jest z rodzicami.
Niespełna roczna Hania jest w romskiej wiosce w Mołdawii. I cóż robi? Próbuje wyjąć Romkom złote zęby z ust. A w czeczeńskich wioskach w Gruzji? Podnosi wdzięcznie rączki do góry i tańczy, ilekroć usłyszy czeczeńskie pieśni. A po tygodniu spędzonym w tureckiej rodzinie? Zaczyna nazywać mnie "anne" (to po turecku "mama").
Przez pół roku naszej podróży wokół Morza Czarnego przejechaliśmy jedenaście krajów, a Hania słyszała poza polskim, niemieckim i angielskim (które ma na co dzień - jesteśmy mieszanym małżeństwem) czternaście innych języków. Przy każdym nowym przyglądała się rozmówcy bardzo uważnie, jakby chciała zapytać: a ty, skąd jesteś?
DZIECKO - DOBRO WSPÓLNE
Wybierając się w podróż z dzieckiem do innego kraju, warto wiedzieć wcześniej, czego można się tam spodziewać, szczególnie jeśli ten kraj różni się kulturowo czy religijnie od naszego. I nie chodzi tutaj o jedzenie, florę bakteryjną ani przepisy drogowe, ale o kulturowo uwarunkowane podejście do dzieci.
Na Kaukazie czy w Turcji dziecko to dobro wspólne. Każdym dzieckiem zajmują się wszyscy wokół. I tak nie ma możliwości, żeby w kawiarni, restauracji czy nawet środkach transportu nie wejść w kontakt z ludźmi właśnie z powodu dziecka (a może - dzięki niemu?).
U nas zaczęło się to już na promie z Soczi do Turcji. Prom odbił od rosyjskiego brzegu, a my nagle mieliśmy wolne ręce, bo nasza Hania, słodka blondyneczka, podbijała serca pasażerów, kierowców ciężarówek i kelnerów. Przechodziła z rąk do rąk, a koniec końców znaleź-liśmy ją na mostku, u kapitana promu na kolanach. Jabłka, banany, podrzucanie do góry - dziecko dla Turka, niezależnie od wieku, to czyste szczęście.
Znajomi pytali: - I dawaliście tak obcym ludziom nosić i przytulać dziecko? Dopóki Hania nie miała nic przeciwko temu i rozdawała uśmiechy - tak. Nauczyliśmy ją tylko łapać za nos tego, kogo miała dosyć, i kiedy chciała uwolnić się z uścisku.
Przez cały nasz pobyt w Turcji nie dało się przejść ulicami miast ani miasteczek, żeby nie otaczał nas wszechobecny szept: "Masha'Allah!". Ten zwrot to popularne "zaklinanie" ślicznych dzieci, ktore ma uchronić od złego.
Ale, co ciekawe, w parze z zajmowaniem się dziećmi idzie swoista nadopiekuńczość. I tak wzbudzaliśmy powszechne zdumienie, dając Hani jeść samej - rączkami czy łyżką (u nich nawet 4-latki karmione są przez mamy, bo po co mają się męczyć, po co mają się brudzić?), dając jej jeść razem z nami (babcie i ciocie z całej rodziny chciały bez przerwy gotować pyszności tylko i specjalnie dla Hani) czy bawiąc się z nią na trawie albo pia-sku (przecież to dziewczynka! Powinna w czyściutkiej sukience siedzieć na krzesełku i pięknie wyglądać).
ZABAWEK EDUKACYJNYCH - BRAK
Pewien problem mieliśmy z zabawkami. Po etapie fascynacji patyczkami i kamieniami chcieliśmy zafundować Hani jakąś tak zwaną zabawkę kreatywną. Ale poza większymi miastami, w Azerbejdżanie, Armenii i Górskim Karabachu znajdywaliśmy tylko plastikowe różowe telefony komórkowe (to dla dziewczynek) czy karabiny i pistolety (dla chłopców). W którymś momencie ucieszył nas widok cymbałków, ale okazało się, że każda płytka wydawała ten sam dźwięk...
GOŚCINA I PODARUNKI
Hania otwierała nam wszystkie drzwi na Kaukazie. Czeczeni, Gruzini i Ormianie są narodami ogromnie gościnnymi, a gdy pojawia się dziecko, to już zupełnie stają na głowie.
Był piękny wieczór, akurat Hani pierwsze urodziny. Znaleźliśmy spokojne miejsce nad rzeką, w azerskich górach. Już zabieraliśmy się do uroczystej kolacji, kiedy z piskiem opon zatrzymał się obok nas samochód. Okazało się, że to Elgun, spotkany trzy dni temu podczas czekania na gruzińsko-azerskiej granicy. Zobaczył nas kilkanaście kilometrów stąd i postanowił dogonić i zabrać do siebie do domu, bo przecież nie może dziecka tak zostawić, bez prawdziwego dachu nad głową. Nie dało się go przekonać, że w specjalnie urządzonym samochodzie śpimy od miesięcy, że pakowanie i jechanie przez kolejną godzinę do jego domu i gotowanie przez jego żonę kolacji specjalnie dla nas to dodatkowy kłopot, że przecież wymieniliśmy na tej granicy dosłownie dwa zdania i nie musi się czuć zobowiązany. Oczywiście skończyło się na dwóch nocach w jego domu. On i żona oddali nam swoją sypialnię, a syn oddał Hani swoje łóżeczko.
Innego dnia kąpaliśmy się we trójkę w gruzińskim strumyku. Nasz samochód stał zaparkowany dość daleko, ale na widoku. W którymś momencie przejechała obok niego stara Wołga. Za chwilę zawróciła. Dwie osoby wyciągnęły z niej wielkiego arbuza i położyły przy naszych kołach.
- To dla dzieciaka! - krzyknęli z oddali i pojechali dalej.
Gdziekolwiek zatrzymaliśmy się na nocleg, a ktoś z okolicy nas zauważył - dostawaliśmy choćby mały prezent dla Hani. A to jeszcze ciepłe mleko prosto od krowy (przynieśli nam je może dziesięcioletni chłopcy), orzechy (których przecież nie mogła pogryźć swoimi czterema zębami) albo czereśnie, które ktoś na prędce pozrywał z drzewa.
TRUDNY POWRÓT
Ciężko było wrócić do "Europy". Unijna granica z Bułgarią naprawdę pokazała różnicę. W kawiarni Hania podbiegła do grupki nastolatków, mówiąc wdzięcznie: "Halooo!". A oni odwrócili głowy i kontynuowali rozmowy. To, co na Kaukazie czy w Turcji jest normalne (dzięki temu, że wielopokoleniowe rodziny żyją pod jednym dachem, nawet nastoletni chłopcy wiedzą, jak bawić się z dziećmi, i lubią to) - nagle się skończyło.
A w pierwszy weekend po powrocie do domu wybraliśmy się na wystawę fotograficzną. Hania krążyła między nogami oglądających i bardzo się dziwiła: czemu oni wszyscy patrzą do góry na te zdjęcia, a nie na mnie? Różnice kulturowe, córeczko.
Autorka z mężem Thomasem i córeczką odbyła półroczną podróż wokół Morza Czarnego. Relację z ich wyprawy znajdziecie na stronie thefamilywithoutborders.com (Rodzina Bez Granic). Teraz planują kolejną podróż - już z dwiema córeczkami.
Przez pół roku naszej podróży wokół Morza Czarnego przejechaliśmy jedenaście krajów, a Hania słyszała poza polskim, niemieckim i angielskim (które ma na co dzień - jesteśmy mieszanym małżeństwem) czternaście innych języków. Przy każdym nowym przyglądała się rozmówcy bardzo uważnie, jakby chciała zapytać: a ty, skąd jesteś?
DZIECKO - DOBRO WSPÓLNE
Wybierając się w podróż z dzieckiem do innego kraju, warto wiedzieć wcześniej, czego można się tam spodziewać, szczególnie jeśli ten kraj różni się kulturowo czy religijnie od naszego. I nie chodzi tutaj o jedzenie, florę bakteryjną ani przepisy drogowe, ale o kulturowo uwarunkowane podejście do dzieci.
Na Kaukazie czy w Turcji dziecko to dobro wspólne. Każdym dzieckiem zajmują się wszyscy wokół. I tak nie ma możliwości, żeby w kawiarni, restauracji czy nawet środkach transportu nie wejść w kontakt z ludźmi właśnie z powodu dziecka (a może - dzięki niemu?).
U nas zaczęło się to już na promie z Soczi do Turcji. Prom odbił od rosyjskiego brzegu, a my nagle mieliśmy wolne ręce, bo nasza Hania, słodka blondyneczka, podbijała serca pasażerów, kierowców ciężarówek i kelnerów. Przechodziła z rąk do rąk, a koniec końców znaleź-liśmy ją na mostku, u kapitana promu na kolanach. Jabłka, banany, podrzucanie do góry - dziecko dla Turka, niezależnie od wieku, to czyste szczęście.
Znajomi pytali: - I dawaliście tak obcym ludziom nosić i przytulać dziecko? Dopóki Hania nie miała nic przeciwko temu i rozdawała uśmiechy - tak. Nauczyliśmy ją tylko łapać za nos tego, kogo miała dosyć, i kiedy chciała uwolnić się z uścisku.
Przez cały nasz pobyt w Turcji nie dało się przejść ulicami miast ani miasteczek, żeby nie otaczał nas wszechobecny szept: "Masha'Allah!". Ten zwrot to popularne "zaklinanie" ślicznych dzieci, ktore ma uchronić od złego.
Ale, co ciekawe, w parze z zajmowaniem się dziećmi idzie swoista nadopiekuńczość. I tak wzbudzaliśmy powszechne zdumienie, dając Hani jeść samej - rączkami czy łyżką (u nich nawet 4-latki karmione są przez mamy, bo po co mają się męczyć, po co mają się brudzić?), dając jej jeść razem z nami (babcie i ciocie z całej rodziny chciały bez przerwy gotować pyszności tylko i specjalnie dla Hani) czy bawiąc się z nią na trawie albo pia-sku (przecież to dziewczynka! Powinna w czyściutkiej sukience siedzieć na krzesełku i pięknie wyglądać).
ZABAWEK EDUKACYJNYCH - BRAK
Pewien problem mieliśmy z zabawkami. Po etapie fascynacji patyczkami i kamieniami chcieliśmy zafundować Hani jakąś tak zwaną zabawkę kreatywną. Ale poza większymi miastami, w Azerbejdżanie, Armenii i Górskim Karabachu znajdywaliśmy tylko plastikowe różowe telefony komórkowe (to dla dziewczynek) czy karabiny i pistolety (dla chłopców). W którymś momencie ucieszył nas widok cymbałków, ale okazało się, że każda płytka wydawała ten sam dźwięk...
GOŚCINA I PODARUNKI
Hania otwierała nam wszystkie drzwi na Kaukazie. Czeczeni, Gruzini i Ormianie są narodami ogromnie gościnnymi, a gdy pojawia się dziecko, to już zupełnie stają na głowie.
Był piękny wieczór, akurat Hani pierwsze urodziny. Znaleźliśmy spokojne miejsce nad rzeką, w azerskich górach. Już zabieraliśmy się do uroczystej kolacji, kiedy z piskiem opon zatrzymał się obok nas samochód. Okazało się, że to Elgun, spotkany trzy dni temu podczas czekania na gruzińsko-azerskiej granicy. Zobaczył nas kilkanaście kilometrów stąd i postanowił dogonić i zabrać do siebie do domu, bo przecież nie może dziecka tak zostawić, bez prawdziwego dachu nad głową. Nie dało się go przekonać, że w specjalnie urządzonym samochodzie śpimy od miesięcy, że pakowanie i jechanie przez kolejną godzinę do jego domu i gotowanie przez jego żonę kolacji specjalnie dla nas to dodatkowy kłopot, że przecież wymieniliśmy na tej granicy dosłownie dwa zdania i nie musi się czuć zobowiązany. Oczywiście skończyło się na dwóch nocach w jego domu. On i żona oddali nam swoją sypialnię, a syn oddał Hani swoje łóżeczko.
Innego dnia kąpaliśmy się we trójkę w gruzińskim strumyku. Nasz samochód stał zaparkowany dość daleko, ale na widoku. W którymś momencie przejechała obok niego stara Wołga. Za chwilę zawróciła. Dwie osoby wyciągnęły z niej wielkiego arbuza i położyły przy naszych kołach.
- To dla dzieciaka! - krzyknęli z oddali i pojechali dalej.
Gdziekolwiek zatrzymaliśmy się na nocleg, a ktoś z okolicy nas zauważył - dostawaliśmy choćby mały prezent dla Hani. A to jeszcze ciepłe mleko prosto od krowy (przynieśli nam je może dziesięcioletni chłopcy), orzechy (których przecież nie mogła pogryźć swoimi czterema zębami) albo czereśnie, które ktoś na prędce pozrywał z drzewa.
TRUDNY POWRÓT
Ciężko było wrócić do "Europy". Unijna granica z Bułgarią naprawdę pokazała różnicę. W kawiarni Hania podbiegła do grupki nastolatków, mówiąc wdzięcznie: "Halooo!". A oni odwrócili głowy i kontynuowali rozmowy. To, co na Kaukazie czy w Turcji jest normalne (dzięki temu, że wielopokoleniowe rodziny żyją pod jednym dachem, nawet nastoletni chłopcy wiedzą, jak bawić się z dziećmi, i lubią to) - nagle się skończyło.
A w pierwszy weekend po powrocie do domu wybraliśmy się na wystawę fotograficzną. Hania krążyła między nogami oglądających i bardzo się dziwiła: czemu oni wszyscy patrzą do góry na te zdjęcia, a nie na mnie? Różnice kulturowe, córeczko.
Autorka z mężem Thomasem i córeczką odbyła półroczną podróż wokół Morza Czarnego. Relację z ich wyprawy znajdziecie na stronie thefamilywithoutborders.com (Rodzina Bez Granic). Teraz planują kolejną podróż - już z dwiema córeczkami.
POPULARNE
NAJNOWSZE
-
Przerwa świąteczna - Wielkanoc 2021. Uczniowie mogą nastawić się na dłuższy odpoczynek
-
Najpopularniejsze imiona 2021. Na podium pozostają dwie królowe. Jeszcze 10 lat temu nie były modne
-
Bezwarunkowy dochód podstawowy. Zastąpi 500 plus? To 1200 zł dla dorosłego i 600 zł na dziecko
-
Do kiedy są zamknięte szkoły 2021? Powrót już nie "po Wielkanocy"
-
Imiona dla dzieci, które kiedyś były zakazane. Dziś można tak już nazwać swoją pociechę
- Konferencja. Nowe obostrzenia w Polsce. Adam Niedzielski: Stały trend dynamicznego wzrostu dziennej liczby zachorowań
- Wiersze na Dzień Kobiet 2021. Najpiękniejsze życzenia i wierszyki z okazji święta wszystkich pań
- Przerwa świąteczna - Wielkanoc 2021. Dłuższe wolne spędzimy zamknięci w domach?
- Przemysław Czarnek prezentuje założenia nowego programu MEN. "Chcemy, by wpłynął na kondycję fizyczną wszystkich"
- Siedmiolatka podczas lekcji zdalnej uratowała babcię. "Dziewczynka nie spanikowała, zachowała się bardzo odpowiedzialnie"