Szwecja na weekend

Karlskrona urzeka ciszą, drewnianą architekturą i nadmorskimi pejzażami. Z krótkiego wypadu do Szwecji zadowoleni będą i rodzice, i dzieci.

Zastanawiacie się, gdzie wyskoczyć na weekend? - pytają znajomi. - Bierzcie dzieciaki i płyńcie do Szwecji. Z Gdyni do Karlskrony jest w linii prostej 260 kilometrów. Rejs trwa dziesięć godzin. Wsiadacie na prom wieczorem, rano jesteście na miejscu. Pospacerujecie po mieście, wpadniecie do uwielbianego przez Szwedów Muzeum Morskiego, a potem koniecznie do dziecięcej wioski Barnens Gard. Wieczorem wskakujecie na prom i rano jesteście z powrotem w Gdyni. Dzieci będą zachwycone. Na promie są sklepy, restauracje, SPA. Do tego bezpieczne place zabaw, gdzie maluchy szaleją pod okiem animatorów. Wy w tym czasie możecie wpaść na dyskotekę.

Hmm... brzmi kusząco. Na stronie internetowej przewoźnika Stena Line rezerwujemy kabinę dla czterech osób z łazienką (w obie strony z samochodem to koszt ok. 1500 zł).

Miasto na wyspach

W piątek wieczorem meldujemy się na nabrzeżu pasażerskim w Gdyni. Przed nami sznur samochodów. Całe szczęście te, którymi podróżują rodzice z dziećmi, wjeżdżają na prom (i zjeżdżają z niego) w pierwszej kolejności. Wieczorem zabawa z dziećmi na parkiecie, kolacja i idziemy spać. Budzika nie nastawiamy. Niezawodna Kamilka (dwa latka) budzi nas punktualnie o szóstej. Szybkie śniadanie i razem ze starszą siostrą Hanią (sześć lat) już pędzą na plac zabaw. Kamila gramoli się spod kolorowych piłeczek i przytyka nos do szyby.

- Lolyb, lolyb! - woła przejęta, widząc poszarpane skały wyrastające z ciemnogranatowego morza.

- Nie lolyb tylko wieloryb, zresztą żaden wieloryb - mądrzy się Hania - To pewnie już Karlskrona, pan kapitan mówił, że leży na trzydziestu paru skalistych wyspach połączonych mostami... o tam widać jeden!

Zbiegamy do samochodu. Opadająca furta promu zawodzi przeraźliwie.

- Lolyb - szepcze trochę wystraszona Kamilka i przytula się do mamy.

Opuszczamy stalowe brzuszysko. Jest ósma rano. Słońce przeciera mglisty poranek. Na gładkiej, szerokiej szosie pusto. Po kilkunastu minutach jesteśmy w centrum Karlskrony.

Brzydki król i żebrak

Parkujemy w sercu miasta, pod nogami Karola XI spoglądającego z cokołu na wielki rynek.

- Co to za pan? - pyta Hania.

- Król szwedzki, który trzysta lat temu kazał zbudować Karlskronę.

- Aha... strasznie brzydki - zauważa z dziecięcą szczerością.

- Ciii, lepiej nie mów tego głośno - szepce mama - Czytałam w pewnej książce, że kiedyś na skrzydłach dzikiej gęsi przyfrunął tu mały chłopiec, Nils Holgerssons. Nazwał króla "krzywogębym", a wtedy ten zeskoczył z cokołu i zawołał: "Chodź no tu, bratku!". Nils uciekł o tam, w stronę morza, i schował się pod kapeluszem pewnego żebraka. Jak chcesz, możemy go poszukać i zajrzeć pod kapelusz.

Idziemy przez rynek, podobno największy w Skandynawii.

Niegdyś defilowała tu cała szwedzka armia. Dziś maszerujemy tylko my i kilka znudzonych mew. Cisza. Mijamy rzędy kamieniczek i drewnianych domów. Ich okna przypominają małe galerie sztuki. Ukwiecone, pełne figurek, dziwacznych naczyń i kolorowych ozdób. Dochodzimy do zbudowanego w 1685 roku Kościoła Admiralicji. U stóp wielkiej, połyskującej czerwienią budowli stoi rzeźba żebraka Rosenboma. Wyciąga rękę w proszącym geście. Żeby wrzucić monetę, trzeba podnieść kapelusz. Hania zagląda, czy nie chowa się pod nim mały Nils.

- Nie ma go - mówi rozczarowana.

Pozostaje wrzucanie monet. Brzdęk, brzdęk. Jedna, piąta, dziesiąta... Kamilka klaszcze w dłonie. Jak tak dalej pójdzie. sam będę musiał tu stanąć z wyciągniętą ręką... Z opresji ratuje mnie przeciągłe "tuuuuu" dobiegające od morza.

- Słyszycie? Co to takiego?

- Uuuu - woła Kamilka i pokazuje palcem kierunek.

Gra w statki

Po chwili stoimy przed budynkiem Muzeum Morskiego. Tuż obok kołyszą się na wodzie zasłużeni staruszkowie - emerytowane statki i okręty (min. trałowiec Bremon z czasów II wojny światowej). Przekraczamy próg budynku, kupujemy bilety (dzieci wstęp wolny, dorośli 90 koron - 1 korona to niecałe 50 groszy) i nagle cofamy się w czasie. Kamila gryzie w nogi manekiny w marynarskich mundurach, pochylone nad modelami okrętów, potem sprawdza jak smakują stare liny. Hania jest wszędzie. Przeskakuje między wielkimi wiosłami, obraca stery, szarpie za peryskopy. W końcu, dokonawszy abordażu na wszystkie muzealne instalacje, bierze Kamilkę w niewolę i sadza ją na armacie. Z ukrytych głośników słychać odgłosy walki. Woskowe figury ładują działa. Naciskamy specjalny guzik i strzelamy do duńskiego okrętu.

- Trafiony-zatopiony! - krzyczy mama. Obsługa muzeum patrzy znudzona. Nie takie rzeczy tu widzieli. Spacerujemy po sali z galionami - pięknymi rzeźbami zdobiącymi niegdyś dzioby okrętów wojennych.

W końcu schodzimy do podwodnego tunelu. Za szybą majaczy wrak statku obgryzany przez wygłodniałe ryby. Nam też zaczyna burczeć w brzuchach. Jemy obiad w pobliskiej restauracji (do godziny 14-tej w szwedzkich lokalach obiad kosztuje ok. 70-90 koron, później jest dużo drożej) i jedziemy do położonej 10 kilometrów od Karlskrony dziecięcej wioski - Barnens Gard.

Raj dla dzieci

Krótka podróż wystarczyła, żeby Kamila zasnęła jak kamień. Wyjmujemy fotelik i stawiamy na trawie. Niech sobie maluch pośpi. Ale gdzie tam. Słysząc, że coś się dzieje, otwiera oczy i już leci w stronę kolorowego zamku. Tam włącza się do głośnej pogawędki dziewczynek i chłopców obijających się od wysokich, dmuchanych ścian. "Ojo, opa, lu, łaa, giii" i tak dalej - doskonałe dziecięce esperanto. Między nimi fikają rodzice. Kondycja raczej słaba. Stękają po szwedzku, niemiecku, angielsku, polsku. Wszyscy mają na nadgarstkach opaski - my nie. No tak, bilety! Okazuje się, że nie można ich kupić na godziny, a wyłącznie na cały dzień. Małe dzieci mają wstęp wolny. Decydujący jest nie wiek, ale wzrost - granicą jest 90 centymetrów. Kamilka bawi się za darmo. Za Hanię płacimy 130 koron, a za nas po 150. Co dostajemy w zamian?

Barnens Gard to imponujące połączenie aquaparku, wielkiego placu zabaw i wiejskiego gospodarstwa z zagrodami dla zwierząt. Wszystko pod gołym niebem. Brodziki, baseny z płytką (35 cm) i głębszą wodą (podgrzewaną), zjeżdżalnie - od małej kaczuszki po wielką, poskręcaną 120 metrową rurę, rzeka obmywająca wysepkę, na której wylegują się rodzice, patrzący na swoje brykające w wodzie pociechy. Obok aquaparku znajdują się trampoliny, wielki dmuchany labirynt, drewniany kombajn pełen zakamarków (atrakcja sama w sobie), tor wspinaczkowy, plac na którym dzieci i rodzice jeżdżą elektrycznymi traktorkami, duży kurnik z otworami, do których trzeba trafić rzucając specjalnymi jajkami, koparki, placyk do przeciągania liny, zjeżdżalnie... Uff... jest tego tyle, że trudno wszędzie zajrzeć. Na deser największa atrakcja dla dzieci - zagrody ze zwierzakami. Mieszkają tu kózki, kury, świnki i króliki, zagłaskiwane przez dzieci od rana do wieczora. Biegające po zagrodach maluchy są w siódmym niebie. Zwierzaki, o dziwo, też.

Mimo swej wielkości dziecięca wioska nie przytłacza, jest tu kameralne i sielsko - po prostu przyjemnie. Jest tu restauracja (uwaga - jedzenie typu fast food), przytulne pomieszczenie, gdzie można przewinąć najmłodsze pociechy, miejsce do grillowania, stoliki i ławki na rodzinny piknik. Obsługa służy pomocą (podgrzeje deserek, przyniesie gorącą wodę na mleko).

Apetyt na więcej

Jeśli ktoś chciałby zabawić tu dłużej, Barnens Gard oferuje pakiet, na który składają się dwa dni zabawy w wiosce i nocleg w domku, na wyspie Senoren w Karlskronie (1630 koron za czteroosobową rodzinę). My, niestety, musimy wracać. Po czterech godzinach zabawy zmęczeni wsiadamy do samochodu.

Nim się spostrzegamy, już jesteśmy z powrotem na promie i planujemy kolejną wizytę w Szwecji. Na pewno weźmiemy wędki, rowery (jest tu doskonała infrastruktura dla rowerzystów) i wynajmiemy domek na jednym z wielu z kampingów przyklejonych do lasów i jezior (to najtańszy wariant noclegu w Szwecji). Wpadniemy znów do Barnens Gard, odwiedzimy też park łosi koło wioski Kosta i tradycyjną hutę szkła w Nybro. Już nie możemy się doczekać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA