Pilnuj, mama, tę kroplówkę!

"No, Mała, tu jest wasze łóżko. Nie jeść, nie pić, czekać aż zawołają". Czy ja się przesłyszałam? Dlaczego pielęgniarka w szacownym Instytucie z mamą, dzieckiem i sercem w logo jest ze mną na "Ty", a w dodatku mówi mi "Mała"? Zapomniana znajomość z przedszkola? Jakieś licealne picie na umór? Długie godziny w poczekalni nauczyły mnie, gdzie moje miejsce. Za skarby świata nie chcę jej urazić. Czy wobec tego właściwą formą zwrotną będzie "Ty-Duża"? Na szczęście w porę się zorientowałam, jakie w Szacownym obowiązują językowe (i nie tylko językowe) zasady.

Po pierwsze, pielęgniarka jest z matkami na "TY", ale nie "Ty-Mała" tylko "Ty-Mama." Przykład porawnej wypowiedzi: "Pilnuj, mama, tę kroplówkę, żeby równo kapało. Co Wy sobie myślicie? Że ja tu za Was wszystko zrobię?" Po drugie, nie jest to relacja zwrotna. Pielęgniarki mówią do nas, szpitalnych matek, tonem władczym i lekko pogardliwym, ostentacyjnie TY-kając i mamując ("ty-tata" też się podobno zdarza, ale tej formy nie słyszałam, zresztą ojców na oddzile jest niewielu). Matki czekających na operację lub wypis maluszków obowiązuje ton przepraszająco-błagalny. Przykład porawnej wypowiedzi: "Najmocniej Siostrę przepraszam, fajtlapa ze mnie, zupełnie sobie z tą kroplówką nie radzę, czy byłaby siostra uprzejma poprawić?". Bywa, że Siostra poprawi i poklepie Cię po ramieniu, a dziecko pogłaszcze po policzku, ale władcza serdeczność zdarza się rzadko, dominuje ostry obsztorc.

Mój przyjaciel W., znany pediatra i wykładowca akademicki od lat pokazuje adeptom pediatrii film o eksperymencie więziennym Philipa Zimbardo. Pokazał on, że okrucieństwo, despotyzm i brak empatii to nie cechy konkretnych osób, ale drzemiący w każdym (no, prawie każdym) potencjał, który uruchamia się w sprzyjających okolicznościach. Czyli wtedy gdy jednym ludziom dano ogromną władzę nad innymi, a do tego poczucie, że ta władza im się należy i służy wyższym celom. Ci inni rzadko się buntują: są uwięzieni, albo zależni ekonomicznie, albo obcy czy jakoś inaczej napiętnowani. Usiłują przetrwać, dostosowują się do realiów. Mój znajomy twierdzi, że rok w rok studenci medycyny dziwią się, po co on ich tym filmem męczy. Niby dlaczego opowieść o studentach, którzy udawali więźniów i strażników i ciut za bardzo "wczuli" się w role, miałaby dotyczyć szpitala pediatrycznego?

Wejście w rolę potulnych więźniów zajęło nam w Instytucie jakieś pół godziny. Początkowo graliśmy rolę Racjonalnych Rodziców Współpracujących z Kompetentnym Personelem, ale już na etapie rejestracji stało się jasne, że podział ról jest tu zgoła inny. Niby w szpitalu rządzą lekarze, ale de facto władzą jest administracja i pielęgniarki - czyli osoby, które bronią dostępu do lekarzy. Ci ostatni sprawiają wrażenie kompetentnych a przy tym świetnie przeszkolonych w zakresie niedostępności. Pojawiają się na kilka minut, robią co trzeba (i zapewne tak jak trzeba, ale trudno to ustalić, bo w trakcie tych czynności milczą wyniośle, dając do zrozumienia, że mają ważniejszych pacjentów niż wasze dziecko). I znikają, zostawiając was z administracją i pielęgniarkami, czyli wiecznie zagniewaną Władzą Właściwą.

Zadaniem rodziców jest łagodzenie tego gniewu. Jak to robić? Przede wszystkim czekać. Czekać i nie pytać, jak długo to potrwa. Czekać w dusznych korytarzach, gdzie jest za mało krzeseł. Czekać nie bardzo wiadomo na co, bo etapów czekania jest kilka, a rozsiano je po kilku budynkach i łatwo się w tym pogubić. Drugie zadanie to być wdzięcznym. Gdy doczekasz się tego, na co czekałaś (czyli kwitka uprawniającego do kolejnego fazy czekania), wdzięczność zalewa Cię jak wielka fala. I nic cię już nie dziwi, na nic się nie poskarżysz.

Nie dziwi cię agresywna recepcjonistka ani telefon informacyjny, którego godzinami nikt nie odbiera (efekt: długo przed operacją rodzice czują się bezradni i lekceważeni). Nie dziwi cię toaleta dla rodziców bez zamknięcia w środku (efekt: czujesz się jak w podstawówce, prosisz obce kobiety, by cię "potrzymały" z zewnątrz). Nie dziwi cię poczekalnia dla matek z małymi dziećmi, do której nie można wprowadzić wózka, a nie ma łóżeczek (efekt: kobiety godzinami stoją z niemowlętami na rękach). Nie dziwi cię telewizor w tejże poczekalni opatrzony groźnym napisem, że służy on wyłącznie do oglądania programów dla dzieci (z ekranu walą do wiadomości i seriale kryminalne, ściszyć się tego nie da, efekt możecie sobie wyobrazić).

Wiem, wiem. Felieton to nie skarga do dyrekcji, więc reszty tej litanii wam oszczędzę. Nie opowiem, jakie to uczucie, gdy bez słowa zabierają Ci przerażone dziecko na drobny zabieg, przy którym masz prawo być obecna (tak mówi Karta Praw Pacjenta, ale jest to dokument w Instytucie z mamą, dzieckiem i sercem w logo

Naczelna zasada przetrwania w Instytucie: o nic nie pytać, niczemu się nie dziwić. Władza sama udzieli Ci informacji, gdy będzie miała takie widzimisię. "Masz, mama, szczęście, że w ogóle coś Ci mówię, bo te inne to nic nie mówią, no, mówię Ci, mama, jak jest." To zdanie zanotowałam, cytat jest dosłowny. Jeśli wybieracie się do Instytutu, radzę też odświeżyć sobie zawczasu "Proces" Kafki. Pomoże Wam przetrwać. Ale mam też dla Was inną radę: unikajcie Instytutu z mamą, dzieckiem i sercem w logo . Polska służba zdrowia jest w rozsypce, ale aż tak źle być nie musi. Są inne szpitale. Zdarzają się takie, gdzie rodziców traktuje się z szacunkiem. Wiem to od kobiet, które trzymały mi drzwi do toalety. Rozmawiałyśmy szeptem, ale na pewno się nie przesłyszałam.

Copyright © Agora SA