Może gdyby przedszkole kończyło się ważnym egzaminem - jak w przypadku podstawówki i liceum - częściej interesowałby nas charakter pracy nauczycielek w przedszkolach. Ponieważ tak nie jest, to przedszkola są często traktowane przez rodziców jak przechowalnie, nie jak placówki edukacyjne. Rodzic przyprowadza dziecko do przedszkola i myśli, że do obowiązków "cioć" należy głównie to, aby dzieci nakarmić, położyć spać, przypilnować, zaprowadzić do toalety, wyjść na plac zabaw. Tak nie wygląda praca w przedszkolach.
- Żeby pracować w przedszkolu, trzeba mieć dobrze zarabiającego męża. W przedszkolu pracuję 20 lat, moje zarobki kształtują się na poziomie 3700 złotych netto. Plus bardzo słabo płatne nadgodziny, których nie możemy odmawiać. Gdybyśmy ich nie brały, wówczas przedszkola musiałyby zostać zamknięte, bo nie byłoby komu w nich pracować - mówi nauczycielka z przedszkola z woj. śląskiego.
Przedszkola od kilku lat mają tak olbrzymie trudności w pozyskiwaniu kadry pedagogicznej, że dyrektorki niektórych placówek są zmuszone później otwierać placówki i wcześniej je zamykać. A to dla rodziców spory kłopot. (Więcej na ten temat czytaj w tekście: "Brakuje nauczycieli w przedszkolach. Dyrektor: Na rozmowie pani mówi, że nie lubi dzieci").
Kiedy do pracy w przedszkolach trafiają młode kobiety po studiach, po kilku miesiącach rezygnują. Niskie płace, praca bez przerw, łączone grupy dzieci w przypadku urlopu czy choroby innej nauczycielki - to palące problemy. Ale niejedyne. Nauczycielki odchodzą z pracy z przedszkoli, bo nie wyrabiają psychicznie.
- Rodzice przyprowadzają dziecko do przedszkola i przekonują nas, że jest zdrowe. Ale kiedy wychodzą, dziecko mówi nam, że całą noc miało gorączkę, a rano, przed wyjściem do przedszkola, musiało wypić syropek. Ten syropek to oczywiście lek przeciwgorączkowy. Kiedy odsyłamy dziecko do domu, bo jest chore, rodzic robi z nas wariatki. Zarzeka się, że dziecku nic nie było, a na koniec dorzuca, "że nie jesteśmy lekarkami i nie powinnyśmy się wypowiadać" - mówi nauczycielka z 20-letnim stażem. I prosi, aby ewidentnie chore dzieci zostały w domu, bo zarażają nie tylko inne dzieci, ale też nauczycielki.
"Słyszałam z ust polityków stwierdzenia: 'Podwyżki dla nauczycieli i pań z przedszkola', jakbyśmy nie były nauczycielkami' - napisała mi nauczycielka z przedszkola, która ubolewa nad tym, że ona i jej koleżanki są w publicznej dyskusji na temat edukacji traktowane jak te "drugiego sortu", nie jak nauczycielki, tylko opiekunki.
Nauczycielka z przedszkola z Dolnego Śląska mówiła mi o tym, że rodzice bardzo często są zdziwieni, kiedy dowiadują się, że aby pracować w przedszkolu, trzeba mieć wyższe wykształcenie. Opowiedziała mi o mamie dentystce, która przyprowadzając swoje dziecko do placówki, zadaje pytanie: "A co to, nie ma opiekunki dzisiaj?".
Aby podjąć pracę w przedszkolu, trzeba posiadać przygotowanie pedagogiczne, studia I lub II stopnia, lub jednolite studia magisterskie na kierunku wychowanie przedszkolne, edukacja przedszkolna. Bardzo często od nauczycielek wymaga się też dodatkowych studiów podyplomowych, kursów przygotowujących do pracy z dziećmi z orzeczeniami.
Nauczycielki - w ostatnich latach zdarza się, że w przedszkolach pracują też mężczyźni - są niejednokrotnie doskonałe wykształcone. Oprócz studiów wyższych mają np. studia podyplomowe z logopedii, neurologopedii.
- Skończyłam filologię polską i nauczanie wczesnoszkolne na UAM. Mogę uczyć dzieci od żłobka do liceum. Z wyboru jestem nauczycielką w przedszkolu - mówi nauczycielka z przedszkola publicznego z woj. wielkopolskiego.
"Panie pracujące w przedszkolach" nie są zatem nianiami, ciociami, opiekunkami. Są przygotowanymi do zawodu profesjonalistkami. Do ich obowiązków nie należy tylko opieka nad dziećmi. A to, co widzą rodzice, przyprowadzając i odprowadzając dzieci do placówki, to tylko wycinek ich pracy.
- Także mamy podstawę programową, którą realizujemy. Prowadzimy zajęcia dydaktyczne, muzyczne, ruchowe, taneczne, plastyczne, matematyczne, językowe. Uczymy zachowań społecznie akceptowalnych, rozwijamy kompetencje kluczowe, emocjonalne. Rozwijamy uzdolnienia, udzielamy pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Prowadzimy zajęcia otwarte, adaptacyjne, zebrania z rodzicami, konsultacje, obowiązuje nas "godzina Czarnkowa", mamy rady pedagogiczne - wylicza nauczycielka wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej, która w zawodzie pracuje ponad 30 lat. I dodaje:
Piszemy plany miesięczne, uzupełniamy dzienniki zajęć, prowadzimy diagnozy i obserwacje, szereg dokumentacji, np. sprawozdania z osiągnięć dzieci, z pracy bieżącej, realizacji rocznego planu pracy. Rozlicza się nas na egzaminach na kolejny stopień awansu. Ale laptopy nam się nie należą.
Rodzice przedszkolaków są przyzwyczajeni do tego, że kilka razy w roku idą na występ do dzieci. Pasowanie na przedszkolaka, Dzień Przedszkolaka, Dzień Babci i Dziadka, jasełka, kiermasze bożonarodzeniowe, wielkanocne, festyny. Do każdego tego typu wydarzenia nauczycielki przygotowują scenariusz, potem sprawozdanie. A to wymaga dodatkowego czasu, zaangażowania, pomysłu. To nie prawda, że pracy z przedszkola nie wynosi się do domu. Wynosi.
- Dzień Dyni, Dzień Kotka, Dzień Pieska - wszystko trzeba opisać. Musimy to robić, aby podnieść prestiż placówki - mówi nauczycielka, mama siedmiolatka, która często nie ma czasu dla syna, bo pracuje więcej niż osiem godzin dziennie.
Przedszkola - w przeciwieństwie do szkół - to placówki nieferyjne. Oznacza to, że pracują w wakacje, w ferie zimowe, w czasie świątecznych przerw, a także w wigilię i Sylwestra. I nie tak, jak sklepy, do godzin 14:00, lecz w pełnym wymiarze godzin.
Nauczycielki przedszkoli mają 35 dni urlopu w roku, ale nie zawsze mogą odpoczywać, jak większość z nas, w wakacje czy w ferie zimowe.
- Rodzice masowo zapisują dzieci na dyżury podczas wakacji, ferii, przerw świątecznych. Do przedszkola przez okrągły rok chodzą dzieci niepracujących rodziców. Kiedy sugerujemy, że dziecko powinno odpocząć, czasami się wyspać, słyszymy, "że to mama musi odpocząć, bo jest zmęczona", albo że "musi jechać do sklepu". Mam wrażenie, że niektórzy rodzice odganiają się od dzieci, jak tylko mogą. Przedszkola traktują jak przechowalnie, nie jak placówki edukacyjne - mówi z żalem nauczycielka z Dolnego Śląska.
Przedszkola mają obowiązek przyjąć wszystkie dzieci zapisane w czasie ferii i wakacji na zajęcia. Placówki nie mogą weryfikować, czy rodzice w tym czasie są na urlopach, czy innych świadczeniach.
Od czasu zmiany rządu, temat edukacji jest na tapecie. Planuje się sporo zmian. O tym, co zmieni się w szkołach w 2024, pisaliśmy w tekście "Weekendy bez prac domowych, mniej religijnych lektur".
W serwisach społecznościowych na temat zapowiadanych zmian w edukacji wypowiada się tysiące ludzi, w tym nauczyciele i nauczycielki. Te pracujące w przedszkolach bardzo często piszą tak: "Ciągle tylko szkoła, szkoła... A co planuje się dobrego zrobić dla przedszkoli?"
Nauczycielki przedszkoli czują się pominięte. Skontaktowałam się z wieloma z nich. Z kilkudziesięciu maili i wypowiedzi, które dostałam i usłyszałam, wyklarował się smutny obraz.
Pensum* nauczycielek w szkołach w klasach 1-3 to 18 godzin w tygodniu, w przedszkolach to 25. Większe pensum przekłada się na mniejsze pieniądze za nadgodziny. Przepływ nauczycielek z przedszkoli do szkół jest w tej sytuacji zjawiskiem oczywistym. Niebawem może okazać się, że część przedszkoli trzeba zamknąć, bo nie będzie w nich kadry.
W szkołach nauczycielki w klasach 1-3 dostają dodatek (300 zł) za wychowawstwo, a w przedszkolach dodatek uzależniony jest od decyzji samorządów, często wynosi 100 zł. Wychowawstwo w przedszkolu to nie godzina wychowawcza, ale przebywanie z dziećmi non-stop. I to dosłownie, bo w przedszkolach nie ma przerw. Nauczycielki w pojedynkę sprawują opiekę nad grupą 25 dzieci. Oznacza to, że cały czas muszą być czujne. Problemem jest nawet wyjście do toalety.
- To upokarzające, że aby wyjść do toalety, muszę prosić panią woźną, aby została na chwilę z dziećmi - pisała jedna z nauczycielek.
Nauczycielki w przedszkolach mają żal o to, że nie zostały uwzględnione w programie dofinansowania zakupu laptopa dla nauczyciela. Podczas gdy nauczycielki i nauczyciele ze szkół publicznych mogą otrzymać bon o wartości 2500 zł brutto na zakup laptopa, tak w przedszkolach - chyba wciąż się tak uważa - laptopy nie są potrzebne.
"Dlaczego my nauczyciele wychowania przedszkolnego, uczący te najmłodsze dzieci wszystkiego od podstaw, jesteśmy traktowani najgorzej w systemie edukacji? Niech rząd pamięta o przedszkolu" - napisała mi jedna z nauczycielek.
W ostatnich tygodniach w sieci coraz częściej można natrafić na hasztag #pamietajcieoprzedszkolu. Z każdym kolejny dniem przybywa komentarzy i wpisów ludzi związanych zawodowo z przedszkolami. Jeden z nich brzmi tak:
"Po dziewiętnastu latach pracy w przedszkolu wciąż kocham pracę z dziećmi, ale jesteśmy nauczycielkami wychowania przedszkolnego, a nie przedszkolankami".
*Pensum to ta część czasu pracy nauczycieli, która przeznaczona jest na dydaktykę. Innymi słowy, to liczba godzin zajęć dydaktycznych, do których zobowiązany jest nauczyciel.