- Od trzech miesięcy próbuję zatrudnić nauczycielkę wychowania przedszkolnego. Dostałem zaledwie kilka CV. Z tych CV nikt nie pasuje do pracy w przedszkolu. Niedawno przyszła na rozmowę dziewczyna i powiedziała, że nie lubi dzieci, ale chce spróbować. O czym miałem z nią rozmawiać? - zastanawia się dyrektor prywatnego przedszkola z wojewódzka mazowieckiego.
Na stronach kuratoriów oświaty i w serwisach społecznościowych codziennie pojawiają się nowe ogłoszenia o tym, że przedszkola - zarówno publiczne, jak i te prywatne - poszukują pracowników. Największe problemy ze znalezieniem ludzi do pracy mają placówki z dużych miast.
Pracodawcy zachęcają wspierającą atmosferą, możliwością realizacji awansu zawodowego i podnoszenia kwalifikacji, dodatkowymi dniami wolnymi. Oferują pełen etat pracy. Poszukują nie tylko nauczycieli wychowania przedszkolnego, lecz także psychologów, nauczycieli współorganizujących proces kształcenia, logopedów. Odzew jest bardzo słaby.
Przedszkola mają tak olbrzymie trudności w pozyskiwaniu kadry pedagogicznej, że dyrektorzy niektórych placówek są zmuszeni później otwierać placówki i wcześniej zamykać. A to dla rodziców spory problem. Szczególnie dla tych, którzy pracują na pełen etat i nie mają możliwości pracy zdalnej.
- Dostaliśmy informację z przedszkola córki, że placówka będzie czynna do godz. 16. Dyrekcja nie ma kim obstawić godzin. Zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym. Pracuję na pełen etat, muszę dojechać do pracy, przepracować osiem godzin, nie uda mi się odebrać dziecka o 16. A nie każdy ma dziadków obok, którzy zaprowadzą dzieci do przedszkola i odbiorą wcześniej. Nie każdego stać też na zatrudnienie niani, która będzie odbierała dzieci z przedszkola w czasie, kiedy rodzice pracują - żali się mama, której dziecko chodzi do publicznego przedszkola w Warszawie w dzielnicy Wilanów. I dodaje:
- Problem z brakiem wychowawczyń pojawiał się już w zeszłym roku szkolnym. Zdarzały się sytuacje, kiedy nauczycielki chorowały i dyrektorka prosiła, aby odebrać dzieci o 15, bo nie ma ludzi, którzy mogliby zastąpić nieobecne nauczycielki. Niektórzy rodzice chcieli przepisać dzieci od września do prywatnych przedszkoli. Ale w żadnych nie znaleźli wolnych miejsc.
Przedszkola co roku w wakacje szukają pracowników, ale w tym roku sytuacja jest krytyczna. Koszty życia w dużych miastach są tak wysokie, że ludzie po studiach pedagogicznych nie są w stanie utrzymać się z jednej pensji.
Mediana wynagrodzeń dla stanowiska nauczyciel wychowania przedszkolnego wynosi 3190 zł brutto (za money.pl). Nauczycielki z sześcioletnim stażem zarobią średnio 3600 zł. Doświadczone nauczycielki, z wieloletnim stażem i pracujące w dużych miastach, mogą liczyć na pensję ok. 4 600 zł brutto. Początkujące nauczycielki bez doświadczenia, te zaraz po studiach, w państwowych przedszkolach nie zarobią 3 tys. na rękę.
- Pensje zaczynają się u mnie od 4 tys. brutto. Nasze ogłoszenia wiszą w sieci miesiącami, zero odzewu. To martwy rynek. Kilka lat temu dziewczyny po studiach pedagogicznych we dwie wynajmowały mieszkanie i były w stanie utrzymać się w Warszawie. Za dwupokojowe mieszkanie płaciły trzy tysiące, każda dała po półtora tysiąca, opłaciły dodatkowo rachunki, dwa tysiące zostawało im na życie. Teraz to nie jest możliwe. Po opłaceniu mieszkania i rachunków zostaje im może tysiąc zł na życie. Nie da się za takie pieniądze godnie egzystować. Ludzie kończą studia pedagogiczne w Warszawie i wracają do domów do mniejszych miejscowości - zauważa właściciel prywatnego przedszkola na obrzeżach miasta.
Natalia w przedszkolu przepracowała pięć lat. Dwa lata temu odeszła z pracy, znalazła zatrudnienie w firmie logistycznej.
- W przedszkolu odpowiadasz za życie i dobrostan dzieci - to jest bardzo odpowiedzialne zajęcie, wymaga skupienia, uwagi, a także kreatywności. Trzeba być bardzo odpornym na stres. Po kilku latach pracy czułam się psychicznie bardzo zmęczona. Zostawiłam pracę, bo pensja nie rekompensowała mi wysiłku, który wkładałam w pracę. Podobnie zrobiło kilka moich koleżanek. Odeszły z zawodu i z tego, co wiem, żadna z nich nie myśli o tym, aby wrócić do przedszkola. Jedna pracuje w firmie męża, inna zajęła się integrację sensoryczną. Pracuje prywatnie z dziećmi.
Dyrektor warszawskiego prywatnego przedszkola od lat obserwuje podobne scenariusze. Dziewczyny po studiach są pełne energii, kochają dzieci, mają do nich podejście, są w pracy bardzo oddane, zaangażowane. Ten entuzjazm mija po kilku latach. Wypalają się, odchodzą z zawodu, bo w innych branżach zarobią lepiej przy mniejszym nakładzie pracy i mniejszej odpowiedzialności.
- Przed chwilą rozmawiałam z dyrektorką warszawskiego przedszkola. Na dwa tygodnie przed nowym rokiem szkolnym nadal pilnie poszukuje trojga nauczycieli. A jeśli ktoś z pracujących zdecyduje się odejść, funkcjonowanie tego przedszkola stanie pod znakiem zapytania. Takich sytuacji mamy coraz więcej. Brak chętnych do pracy odbija się niekorzystnie na sytuacji dzieci i wpływa na życie ich rodzin - o braku w kadrach mówi Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka prasowa ZNP.
Aby pracować w przedszkolu jako nauczyciel wychowania przedszkolego trzeba skończyć studia pedagogiczne. A podczas pracy zawodowej stale się dokształcać, aby mieć predyspozycje i umiejętności do pracy np. z dziećmi z dysfunkcjami. Od lat płace dla nauczycieli przedszkolnych są niskie, a premie przyznawanie rzadko.
- Mamy zapaść kadrową. Brakuje chętnych do pracy z dziećmi, bo absolwenci uczelni wyższych na dzień dobry mogą liczyć na bardzo niską pensję w wysokości 2800 zł na rękę. To za mało, by samodzielnie się utrzymać, szczególnie w dużym mieście. Dyrektorzy stają na głowie, by zapewnić obsadę kadrową, ale nie są w stanie zaproponować dobrych warunków finansowych. Nie można też w nieskończoność łatać dziur w grafiku nadgodzinami, bo tę kwestię szczegółowo reguluje prawo oświatowe - tłumaczy Kaszulanis.
Dawanie w nieskończoność nadgodzin tym ludziom, którzy w przedszkolach zostali, nie jest rozwiązaniem długoterminowym. Praca z grupą 26 czterolatków przez więcej niż osiem godzin dziennie to balansowanie na granicy ludzkiej wytrzymałości. Mało kto jest w stanie pracować w takim rytmie na stałe.
Prawo oświatowe mówi też o tym, kiedy nadgodziny mają uzasadnienie. Tylko w szczególnych wypadkach, podyktowanych wyłącznie koniecznością realizacji programu nauczania, nauczyciel przedszkola może być zobowiązany do pracy w godzinach ponadwymiarowych, których liczba nie może przekroczyć 1/4 tygodniowego obowiązkowego wymiaru godzin zajęć. Natomiast przydzielenie nauczycielowi większej liczby godzin ponadwymiarowych może nastąpić wyłącznie za jej/jego zgodą, jednak w wymiarze nieprzekraczającym 1/2 tygodniowego obowiązkowego wymiaru godzin zajęć.
Nic nie wskazuje na to, że z początkiem września dyrektorzy i dyrektorki przedszkoli uporają się z problemem i znajdą na dniach nauczycielki i nauczycielki. Nie wydarzy się tak, bo mało kogo stać na to, aby pracować w dużym mieście za pensję, z której nie da się opłacić mieszkania, rachunków i jedzenia.
Coraz więcej placówek będzie zatem zmuszona, wcześniej zamykać przedszkola i później otwierać. Rodzica natomiast będą musieli przyzwyczaić się do tego, że posłanie dziecka do przedszkola nie oznacza, że będą mogli w tym czasie spokojnie pracować.
Jedno z warszawskich przedszkoli, aby zapewnić dzieciom opiekę od godz. 8 do 17, zatrudniło firmę zewnętrzną. Z pomocą ludzi z zewnątrz przedszkole będzie w stanie zorganizować odpłatne dyżury. Ci rodzice, którzy pracują osiem godzin dziennie, a ich dzieci muszą zostać dłużej w przedszkolu, będą musieli zapłacić do dodatkową usługę.