Sześciolatek o pierwszych dniach w zerówce: Każdy wie, że jest epidemia

Od 6 maja przedszkola w Polsce mogą pracować. Syn jest w zerówce przedszkolnej, chodzi do budynku, w którym mieści się też szkoła. Jego oddział przedszkolny ruszył 18 maja. Wcześniej nauczyciele długo przygotowywali się do pracy w reżimie sanitarnym. Oczywiście, że miałam obawy, wahałam się, czy zapisywać dziecko na zajęcia w szkole. Wiem też, że zdrowie psychiczne dzieci bardzo ucierpiało podczas izolacji.

Kilka miesięcy temu, jeszcze w czasach sprzed epidemii, rozmawiałam o szkolnictwie w Chinach z Kamilą Szuty, tłumaczką języka chińskiego, która kilka lat uczyła angielskiego w chińskich szkołach w prowincji Shaanxi. Opowiadała mi, jak na co dzień funkcjonują szkoły w Chinach. Pamiętam, jaka byłam zdziwiona, kiedy usłyszałam, że gdy rodzice odwożą dziecko do szkoły, muszą być pod bramą placówki o konkretnej godzinie, nigdy nie wchodzą na jej teren. Oddają dziecko pani i dalej idzie już samo. W Chinach nie ma opcji, żeby rodzic się spóźnił. Po lekcjach nauczycielka wyprowadza całą klasę przed bramę szkoły i rodzic, choćby się waliło i paliło, musi już tam czekać. Więcej w tekście: Szkoły w Chinach. "Dzieci nie mogą mieć wolnego czasu, bo to nie jest edukacyjne".

Wszyscy z pokorą przyjmujemy zalecenia, zakazy i nakazy

Po rozmowie o szkolnictwie w Państwie Środka pomyślałam, że jednak my to mamy dobrze, czułam ulgę, że nie muszę żyć w takim rygorze. Wówczas nie przypuszczałam, że i nam przyjdzie żyć według ściśle określonych odgórnych wytycznych, których będziemy przestrzegać wszyscy, łącznie z dziećmi, bez żadnych wyjątków.

Tekst o szkołach w Chinach opublikowaliśmy na portalu pod koniec stycznia, już w tym czasie media donosiły o wirusie z Wuhan. Dalsza historia jest nam wszystkim znana.

Po ponad dwóch miesiącach izolacji próbujemy wracać do funkcjonowania wśród ludzi. Większość z nas z pokorą przyjmuje zalecenia, zakazy i nakazy.

Przedszkole mojego syna ruszyło 18 maja. Ze szkoły dziecka otrzymałam plik informacji o tym, jakie warunki musimy spełnić i jakich zasad przestrzegać, aby dziecko mogło wrócić do szkoły. Placówka powoływała się na wytyczne GIS, MZ, MEN.

O tym, czy dziecko wróci do zerówki, decydowaliśmy my, rodzice. Rozmawiałam z rodzicami innych dzieci z grupy syna, chciałam się dowiedzieć, jakie mają plany, czy szykują dzieci do szkoły. Było pół na pół. Jedni uznali, że to już czas, aby pomału wracać do życia w nowej rzeczywistości, inni dali sobie jeszcze czas, ewentualnie poślą dzieci w kolejnych tygodniach, jak już się szkoła rozkręci.

Rozmawiałam też z synem, zanim zdecydowałam się wypełnić deklarację i potwierdzić, że jest zdrowy i będzie chodził na zajęcia w szkole. Niespełna sześciolatek ucieszył się na moją propozycje powrotu do szkoły. Pytał, czy to oznacza, że wreszcie spotka się ze swoimi koleżankami i kolegami z grupy i będą normalne lekcje z panią, a nie takie na tablecie.

Bardzo już potrzebował kontaktu z rówieśnikami. Przez tygodnie izolacji najbardziej tęsknił za placem zabaw, zabawami z dziećmi, za wuefem, za tym, aby można było biegać po boisku, zwisać z drabinki, grać w zbijaka i berka. Opowiedziałam mu, na jakich warunkach będzie funkcjonowała szkoła, że to nie będzie tak jak kiedyś. Rozumiał. Mówił, że "chyba każdy wie, że jest epidemia".

"Dziećmi trzeba się zająć zgodnie z pedagogiką"

Podejmując decyzję o tym, że syn wróci do szkoły, kierowałam się doświadczeniami rodziców z państw, które już kilka tygodni temu zdecydowały się na stopniowe odmrażanie szkolnictwa. Mama z Danii opowiadała mi, że kilka tygodni temu, kiedy otwierano przedszkola i szkoły w Kopenhadze, były dokładnie takie same nastroje jak teraz w Polsce. W Danii służby zdrowia na chłodno rozwiewała wątpliwości rodziców. 

- Kiedy pierwszy raz zaprowadzałam dzieci do przedszkola i żłobka, rozmawiałam z ich nauczycielami, nie odczułam, że się boją, że zostali zmuszeni do tego, aby wrócić do pracy. U nas panuje przekonanie, że dziećmi trzeba się zająć zgodnie z pedagogiką. Myślę też, że kwestia zaufania do decyzji rządu jest w Danii wysoka - tłumaczyła nam mama dwóch chłopców, Polka mieszkająca w Danii (więcej: Mama z Danii: Wszyscy wiemy, że to niemożliwe, aby dzieci w szkołach nie zbliżały się do siebie).

Mama z Niemiec mówiła o tym, że w Berlinie rodzice nie mają wyboru. Klasy piąte wróciły do szkolnych budynków i tym samym powrócił obowiązek szkolny. Wszystkie zdrowe dzieci muszą w Berlinie już chodzić do szkoły. W Szwajcarii wprowadzono nawet grzywny dla tych rodziców, którzy nie poślą zdrowych dzieci do szkół. W Holandii rządzący wyszli z założenia, że poza osobami starszymi dzieci i młodzież to najbardziej doświadczona przez pandemię grupa wiekowa. Psychologowie w Holandii zwracali uwagę na to, że wielomiesięczne pozbawienie dzieci społecznej interakcji odbije się boleśnie na ich psychice. (Więcej w tekście: Europa odmraża szkoły. Jak wyglądają lekcje? "Chodzą na dwie godziny dziennie").

Dzieci po wejściu do budynku zdejmują maski

Kiedy po kilkutygodniowej przerwie zaprowadziłam dziecko do szkoły, musieliśmy dostosować się do zaleceń. Każde dziecko ma się stawić pod szkołą o określonej godzinie. Starszaki o 8 rano, potem przychodzą młodsze grupy. Nauczyciele poprosili nas, aby się nie spóźniać. Dziecko mogę odprowadzić tylko pod drzwi. Przed wejściem na teren szkoły ja i syn przechodzimy dezynfekcję. Obydwoje wchodzimy w maskach. Przekazuję dziecko pani i muszę się oddalić. Podobnie jest z odbiorem dzieci. Pani wychodzi z grupą przed szkołę o 15:40 i w tym czasie ja już muszę czekać i przejąć dziecko. Nie ma miejsca na spóźnienie się.

Po ponad dwóch miesiącach izolacji próbujemy wracać do funkcjonowania wśród ludzi. Wszyscy z pokorą przyjmujemy zalecenia, zakazy i nakazyPo ponad dwóch miesiącach izolacji próbujemy wracać do funkcjonowania wśród ludzi. Wszyscy z pokorą przyjmujemy zalecenia, zakazy i nakazy fot: Shutterstock/Ekaterina Drayaninowa

Syn nie może zabrać ze sobą żadnej zabawki z domu. Te w szkole są dezynfekowane i ograniczone do minimum. Dzieci po wejściu do budynku zdejmują maski, podczas posiłków nie mają wspólnych półmisków z jedzeniem, każdy dostaje swój talerz. Czy udało im się utrzymać dystans zalecany przez ministerstwo zdrowia? Zapytałam o to moje dziecko po pierwszym dni w szkole. Powiedział, że na placu zabaw bawił się z kolegami i zapomniał o tym, że mają się do siebie nie zbliżać, ale pani prosiła, aby się nie grupowali. Podczas dnia pani prowadzi lekcje dla dzieci w szkole i zdalnie. Syn opowiadał, że część dzieci jest w komputerze, część w sali i to jest okej. Pytałam synka, jak sobie radzi w szkole w nowej rzeczywistości, opowiedział, że "jest ekstra".

Nie namawiam nikogo do tego, aby posyłać dziecko do szkoły czy przedszkola. W Polsce mamy ten komfort, że ty my, rodzice, decydujemy, czy puszczamy dziecko do szkoły, czy nie.

Wiem, że placówka mojego dziecka przestrzega wytycznych, że nauczyciele starają się, aby dzieci, w miarę możliwości, czuły się w szkole komfortowo i bezpiecznie. Syn dużo czasu spędza na placu zabaw, nauczyciele starają się wychodzić z dziećmi na świeże powietrze. Każda grupa o innej godzinie, plac zabaw jest dezynfekowany. Wiem, że dla nauczycieli to jest spore utrudnienie, wiem, że dzieciom, przy ich energii i wigorze, też może być ciężko, ale też wiem, że pomału musimy nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości. Po przyjściu synka ze szkoły przebieram go w domowe ubrania, myję dokładnie ręce, dezynfekuję. On doskonale rozumie, że teraz jest inaczej, ale jest zadowolony, bardzo już tęsknił za rówieśnikami.

Więcej o:
Copyright © Agora SA