Dodatkowe zajęcia w przedszkolach? "Szanse są naprawdę wyrównane. W dół!"

- Większą szkodą jest likwidacja tych zajęć niż pobieranie 30 zł od rodziców - twierdzi mama dwójki przedszkolaków z Warszawy. Wtóruje jej kilkanaście tysięcy osób zebranych na Facebooku. Dlaczego rodzicom zależy na płaceniu za zajęcia dodatkowe?

Po wakacjach rodzice dowiedzieli się, że rządowy projekt "Przedszkole za złotówkę" nie oznacza tylko zmniejszenia stawki za godzinę pobytu dziecka w placówce. Nowe przepisy nie pozwalają też przedszkolom pobierać opłat za zajęcia dodatkowe, które do tej pory były opłacane przez rodziców. Chociaż nie brakuje głosów, że zmiana jest słuszna, facebookowy profil "Zajęcia dodatkowe w przedszkolach? Jestem na TAK", założony przez grupę rodziców przedszkolaków z Lublina, w krótkim czasie zdobył ponad 14 tysięcy fanów.

Z badań przeprowadzonych przez Instytut Badania Opinii Homo Homini na zlecenie Fundacji "Wawel z Rodziną" wynika, że ponad 50% Polaków nie stać na zajęcia dodatkowe dla swoich dzieci. Koronnym argumentem MEN i zwolenników zmian w ustawie przedszkolnych jest więc ten o wyrównywaniu szans: teraz nie będzie sytuacji, że dzieci, których rodziców nie stać na opłacenie zajęć dodatkowych w przedszkolu, będą miały gorsze warunki do rozwoju. Wszystkim po równo - nakazuje MEN, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że zajęć po prostu nie będzie.

Niech płacą gminy!

Minister Edukacji Narodowej, Krystyna Szumilas, odpowiada niezadowolonym rodzicom, że z rytmiką czy plastyką mogą poradzić sobie nauczycielki z przedszkola, bo przygotowuje je do tego program studiów, a poza tym gminy mają pieniądze na dotowanie zajęć dodatkowych. I rzeczywiście: w warszawskich przedszkolach rodziców witają plakaty informujące, że Urząd m.st. Warszawy ma środki by dofinansować dwie godziny zajęć dodatkowych dla dzieci. Problem polega na tym, że brakuje chętnych do ich prowadzenia. Jak to możliwe, skoro tyle mówi się o specjalistach skrzywdzonych nowymi rozporządzeniami?

Julia, mama dwójki dzieci uczęszczających do jednego z warszawskich przedszkoli, dowiedziała się od dyrektorki placówki, że dzielnica oferuje opłacenie zajęć z rytmiki i angielskiego, ale po tak niskich stawkach, że nie mają nikogo chętnego: - Chcą zapłacić 1/16 etatu z pensją nauczyciela stażysty. A to się nikomu nie opłaca - mówi.

Wieczory to czas dla rodziny

Rodzicom niezadowolonym z nowego rozporządzenia MEN najczęściej chodzi o czas, w którym odbywały się zajęcia: nie chcą wozić dzieci na lekcje po południu i wieczorem, chcą by dziecko rozwijało się podczas zabawy, w okresie swojej naturalnej aktywności.

Anna Turska, współzałożycielka facebookowego profilu "Zajęcia dodatkowe w przedszkolach? Jestem na TAK", tłumaczy, dlaczego jej zdaniem zajęcia w przedszkolu są tak ważne: - Odbieram moje czteroletnie dziecko o 15.00, o 15.30 ono zasypia, bo jest zmęczone. Fizjologiczna aktywność dzieci przypada na okres między śniadaniem a obiadem, potem jest czas na relaks i zabawę. Rodzice pracują i chcą spędzać czas z dziećmi, a nie wozić je popołudniami na dodatkowe zajęcia - mówi.

- Oczywiście, jeśli zajęcia dodatkowe, takie jak rytmika, odbywają się w czasie pobytu dziecka w przedszkolu, a nie po nim, to jest to w porządku - zgadza się Jarek Żyliński, psycholog wychowawczy. - Jeśli angielski, niech to będą zabawy, które trenują język, ale bez elementu przymusu i nie na zasadzie szkoły, tylko zabawy - podpowiada i dodaje, że najbardziej ceni te przedszkola, które świadomie oferują mało zajęć dodatkowych: - Wiek przedszkolny to nie jest czas na rozwijanie wszystkich możliwych umiejętności, to czas eksploracji, zabawy i poznawania. Dopiero w szkole, około 6 roku życia, dochodzi potrzeba kompetencji i wtedy można zacząć myśleć o zajęciach dodatkowych - tłumaczy.

- Potrzebna jest spokojna przestrzeń dla dzieci i mądrzy wychowawcy, a nie pieniądze na zajęcia dodatkowe. Zamiast walczyć o kursy tańca i języków, powinniśmy koncentrować się na tym, żeby zapewnić przedszkolakom mądrych nauczycieli oraz zastanawiać się, dlaczego kiszą się w 30-osobowych grupach - przekonuje Jarek Żyliński.

Równanie szans po polsku?

Wśród rozczarowanych zmianami jest Agnieszka, poznanianka, mama dziewczynek w wieku przedszkolnym: - Dla mnie zbawienny był fakt, że zajęcia odbywały się w czasie przedszkola, bo odbieram dzieci dopiero przed 17.00 i naprawdę nie mam możliwości jeździć z nimi gdzieś po południu - wyjaśnia. - W przedszkolu mieliśmy świetny angielski, dzieciaki znają mnóstwo piosenek, zwrotów. A jeżeli ustawodawca pokaże mi, gdzie mam znaleźć angielski dla dziecka za 25 zł za 8 zajęć miesięcznie to chętnie skorzystam.... Jeżeli ktoś odbiera dziecko o 13:00 to jeszcze ma szansę gdzieś z nim pojechać, ale ludzie pracujący do 16:30 to co mają zrobić? Szanse są naprawdę wyrównane. W dół! - stwierdza rozżalona.

Ania, mama dwójki dzieci w wieku przedszkolnym: - Takie zajęcia to była ogromna oszczędność czasu. I pieniędzy - zauważa. Teraz, zdaniem przeciwników zmian, większość przedszkolaków po prostu w ogóle nie będzie uczyć się języków, nikt nie będzie pracować nad ich umuzykalnieniem, nie będą rozwijać swoich zainteresowań podczas specjalnych zajęć. W ten sposób, jak zauważają, dzieci uczęszczające do placówek prywatnych mają automatycznie lepsze szanse od tych z państwowych przedszkoli.

Pani przedszkolanka od wszystkiego

Nie brakuje jednak głosów, że tak jest lepiej, bo większość zajęć dodatkowych była tylko sposobem na zasilanie kont bankowych prywatnych firm, a te istotne dla maluchów zajęcia, takie jak rytmika czy prace plastyczne, mogą być z powodzeniem prowadzone przez nauczycielki przedszkolne. - Nie podobają mi się te zajęcia dodatkowe, sądzę, że powinny być normalnie w ramach przedszkola dla wszystkich - mówi z przekonaniem Joanna, mama sześciolatki z Warszawy. Sama ukończyła studia pedagogiczne: - Na mojej pedagogice edukacja przedszkolna była połączona z nauczaniem angielskiego i wszystkie studentki miały bardzo dużo rytmiki i plastyki. Wydaje mi się, że są przygotowane do prowadzenia takich zajęć. A te płatne dodatkowe zajęcia nakręcają dzieci - "koleżanka chodzi, to i mnie mamo musisz zapisać". Uważam, że to wyciąganie kasy od rodziców - podsumowuje.

Nie zgadza się z nią inna warszawianka, Marta: - Litości, teraz mamy dyskutować, czy rytmiczka z zawodem w ręku, która świetnie gra, śpiewa, zna się na choreografii, ma być zwalniana, bo zastąpi ją każda pani przedszkolanka? U nas w przedszkolu żadna grać nie umie. No, przestaną iść pieniądze na strojenie pianina, a może się je wręcz sprzeda, to będą oszczędności... Ciekawe, następny krok MEN to pewnie likwidacja wydziałów rytmiki? - pyta i dodaje: - Rytmika, logopedia i korektywa nie powinny być wrzucane do jednego worka z karate, baletem i dramą. Dobrze, żeby rytmika była za darmo, a rytmiczka była zatrudniona przez przedszkole. Ale większą szkodą jest likwidacja tych zajęć niż pobieranie 30 zł od rodziców.

W grupie siła

Oburzenie na decyzję MEN nie oznacza jednak, że rodzice przedszkolaków chcą walczyć o szeroką ofertę zajęć dodatkowych. Większość z nich chciałaby tylko gwarancji, że ludzie pracujący z ich dziećmi będą profesjonalistami w swoich dziedzinach. Jeśli rytmika to z osobą z kierunkowym wykształceniem, jeśli język obcy to z absolwentem odpowiednich studiów.

Ostatnie miesiące pokazują, że rodzice potrafią wiele zdziałać, jeśli wierzą w jakąś sprawę - przykładem chociażby akcja "Ratujmy Maluchy" i zbieranie podpisów pod petycją o referendum. Czy z protestem w sprawie zajęć dodatkowych będzie podobnie? Fanpage współprowadzony przez Annę Turską w krótkim czasie zebrał prawie 14 tysięcy fanów, a ich liczba wciąż wzrasta. Wśród nich są nie tylko rodzice, ale i nauczyciele przedszkolni, firmy, które organizowały odpłatne zajęcia w przedszkolach, nauczyciele rytmiki i lektorzy języków obcych. - Spodziewaliśmy się około 200 osób z Lublina, przede wszystkim z naszego przedszkola. Nagle ruszyła lawina listów i próśb. Nasz fanpage prowadzą rodzice, robią to z serca, kierując się intuicją, bez firmy, pozycjonowania itd. - opowiada.

Dla twórców profilu ważne jest, żeby dyskusja była utrzymana na wysokim poziomie, nie chcą wojny, tylko dialogu. - Nie jesteśmy jednostronni, to dla nas bardzo ważne - wyjaśnia Anna Turska. - Dajemy się wypowiadać wszystkim, informujemy nie tylko o wpadkach, ale i o sukcesach. Chcemy porozumieć się na drodze dialogu, a nie ulicznych demonstracji - przekonuje. Twórcy profilu oraz wspierający ich ludzie liczą na to, że MEN zmieni interpretację przepisów, zwłaszcza, że wzrasta liczba samorządów, które znajdują sposób na organizację odpłatnych zajęć dodatkowych w przedszkolach. Pod petycją do minister Krystyny Szumilas podpisało się już kilkanaście tysięcy osób rozczarowanych decyzjami ministerstwa. Mają nadzieję, że trudno będzie to zignorować, zwłaszcza w obliczu coraz bardziej niekorzystnych wyników sondaży przedwyborczych.

Więcej o: