Kolejna odsłona sagi o okrutnych opiekunkach z polskich żłobków: tym razem chodzi o pracownice placówki w Żarach (woj. lubuskie), które, jak wykazało nagranie uzyskane dzięki matce dziewczynki uczęszczającej do tego żłobka, stosowały przemoc psychiczną wobec swoich podopiecznych. W październiku ubiegłego roku opinię publiczną zbulwersowało zachowanie sadystycznych kobiet z Wrocławia, które znęcały się nad powierzonymi ich opiece maluchami. Żłobek wrocławski nie podlegał kontroli urzędników, bo nie figurował w rejestrze tego typu placówek, sprawą z Żar już zajmuje się prokuratura.
Czy rodzice powinni podchodzić do żłobków i klubów malucha z podejrzliwością? Niekoniecznie, ale warto być czujnym i obserwować swoje dziecko. Psycholog dziecięcy, Urszula Gierczak, zdradza nam jakie zachowania dziecka powinny wzbudzić nasze podejrzenia, pytamy też rodziców o doświadczenia z przedszkolami i żłobkami - prywatnymi i państwowymi.
Przedszkola i żłobki znajdują się w trudnej sytuacji: te państwowe muszą udowadniać, że ich oferta jest konkurencyjna dla prywatnych placówek, a opieka nauczycielek, pomimo dużych grup, nie odbiega jakością od zaangażowania opiekunów w małych elitarnych przedszkolach. Z kolei kluby i przedszkola prywatne funkcjonują w świadomości społecznej jako miejsca dla dzieci snobistycznych rodziców albo maszynki do przynoszenia zysków ich właścicielom.
W obu przypadkach takie opinie są często krzywdzące, a polskie przedszkola, jeśli chodzi o przygotowanie zawodowe nauczycieli, wypadają dobrze na tle innych krajów - wynika z ubiegłorocznego raportu OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, skupiająca 34 wysoko rozwinięte kraje świata). Eksperci z OECD podkreślają jednak, że wykształcenie polskich opiekunów nie obejmuje umiejętności budowania prawidłowych relacji z rodzicami podopiecznych, a to - jak podkreślają - jest obecnie najważniejsze. Skoro dobro dziecka jest najistotniejszą kwestią dla rodziców, spoczywa na nich ogromna odpowiedzialność przy wyborze placówki, do której chcą zapisać dziecko.
Michał Podemski, mieszkaniec Warszawy, szukał prywatnego żłobka dla swojej córki. Był zaskoczony tym, co zobaczył: - Byliśmy w kilku prywatnych żłobkach i przedszkolach - opowiada. - To był dramat. W jednym byliśmy "klientami, z którymi na pewno podpiszę umowę, bo to dzisiaj czuję, bo dzisiaj jestem kobietą sukcesu" - tak mówiła pani kierownik przedszkola. W innym menu obiadowe przez pięć dni to naleśniki, ryż, pierogi, kluski - wszystko z cukrem i bitą śmietaną, a na pytanie, czy to ich zdaniem jest zdrowe, pani poinformowała mnie, że owszem, bo przecież dzieci jedzą. W jeszcze innym mówiono do nas gwarą, gdzie indziej pani malowała sobie tipsy. Słabo... Myślę, że panie po pedagogice często nie mają nic do gadania, bo właściciele zatrudniają najtańszy personel, czyli przeciętne studentki...
- W końcu najnormalniejsze wydało nam się jedno z przedszkoli prywatnych, które realizuje bardzo popularny w ostatnich czasach program edukacyjny - to taka idea, która często trafia dziś do nowobogackich karierowiczów, którzy chcą brak rodziców w domu zrekompensować dzieciom najlepszym ich zdaniem przedszkolem. - mówi Michał. - Ale utaj szefowe były normalne, choć trochę zdziwione naszą postawą, bo zakomunikowałem, że nie chcę, żeby moje dziecko było geniuszem, tylko chcę, żeby było szczęśliwe - za to niekoniecznie chcę, żeby jadło bitą śmietanę.... Wybraliśmy to przedszkole nie dlatego, że chcemy by nasze dziecko miało lepsze wyniki w nauce, ale dlatego, że ta teoretycznie "dziwna" metoda wychowywania jest paradoksalnie całkiem normalna na tle przaśnych, prywatnych - nawet tych dużych i "firmowych" - klubów malucha.
Wędrówka po warszawskich placówkach okazała się dla Michała rzeczywiście bardzo edukacyjna: - Generalnie te prywatne klubiki i żłobki są bardzo drogie, bo dla ich założycieli są prostym sposobem na zrobienie kasy, ale w większości przypadków tych pieniędzy nie widać i nie wiem na co ona idzie. I to czuć - klubiki znajdują się w poprzerabianych, nieprzystosowanych do tego domach i mieszkaniach. Poza tym wszystkie są monitorowane, co mnie denerwuje, bo ja nie chcę kontrolować dziecka w Internecie, za to chcę mieć pewność, że pani, która się nim zajmuje, robi to dobrze. Tam, gdzie chodzi nasze dziecko, mam tę pewność.
Agnieszka mieszka w Oświęcimiu. Ma dwie córki i mówi, że ich nigdy nie spotkało nic złego w przedszkolu, sama jednak ma wspomnienie z własnego dzieciństwa, które do dziś wzbudza w niej negatywne reakcje: - Jako dziecko doświadczyłam przemocy od pani w przedszkolu. Pamiętam, jak nie chciałam jeść obiadu i pani dosłownie mną szarpała. Pamiętam to jak dziś i to już pozostanie na całe życie. Efekt był taki, że ten obiad zwróciłam i ona musiała sprzątać. Nawet dzisiaj, kiedy widzę tę kobietę na ulicy, a to już staruszka, zawsze na nią patrzę i pamiętam tylko to - mówi ze smutkiem. To doskonale obrazuje, jak ważne jest to, żeby opiekunowie naszych dzieci byli ludźmi mądrymi, oddanymi pracy.
Wie o tym Iza, której młodsza córka chodzi do żłobka w Krakowie: - Codziennie leci do żłobka, mało co nóg nie połamie - opowiada ze śmiechem. - O jednej opiekunce mówi "moja ciocia Ewa", nigdy inaczej. Dziecko chodzi do żłobka już pół roku i tylko raz zapłakało, że nie chce iść, ale tego dnia w ogóle dużo płakała, miała gorszy dzień. Żłobek jest kameralny, państwowy, w grupie jest 20 osób, maksymalnie chodzi 16. Opiekunki zawsze mówią prawdę: "jest głodna, nie chciała zupy, mało jadła, jest marudna, mało spała". Informują też, że miała karę, bo podrapała inne dziecko albo że inne dziecko ją ugryzło.
Tyle szczęścia nie miało starsze dziecko Izy. - Niania Kuby pracowała kiedyś jako pomoc przedszkolna w przedszkolu syna - mówi. - Zawsze chwaliła nauczycielki, ale o kierowniczce wypowiadała się bardzo źle. Wiem od niej, że dzieci bardzo rzadko wychodziły na dwór, bo to dyrektorka podejmowała decyzję, czy tego dnia dzieci wychodzą. I zwykle miała to gdzieś. Próbowałam zmienić tę sytuację, ale niestety nie udało mi się - dyrektorka zasugerowała mi zmianę przedszkola! Po drodze było też kilka kłamstw, np. syn został dotkliwie pogryziony przez kolegę, a nauczycielki powiedziały mi, że się nie poskarżył. Od dziecka wiedziałam jednak, że zgłosiło to paniom, a agresor został ukarany najcięższą karą, czyli odesłaniem do innej grupy. Okłamano mnie. Syn poszedł w tym roku do I klasy i ani razu od tej pory nie chciał odwiedzić przedszkola, chociaż wielokrotnie mu to proponowałam. Odwiedza za to bardzo chętnie przedszkole obok, w którym ma kilkoro zaprzyjaźnionych dzieci. To o czymś świadczy, prawda?
Placówki tworzą ludzie, a ci bywają różni. Przekonała się o tym Ania, której córka - teraz ośmioletnia - miała nieprzyjemne doświadczenia w jednym z warszawskich przedszkoli publicznych: - Ogólnie przedszkole było fajne, a pani dyrektor kontaktowa - mówi Ania. - Ale trafiła się wredna pani, która była pomocą w maluchach. Moja córka, wtedy 3-letnia, płakała po drzemce przez jakiś czas. Jak wstawała z dziennej drzemki, to najczęściej nie miała humoru. Ale zaraz to przechodziło, a w tamtym okresie przychodziłam ją odbierać o tej porze i słyszałam już przy wejściu jej ryk. W końcu nam powiedziała, że jak płacze po spaniu to pani Ala zamyka ją w łazience! Oczywiście rozmawialiśmy z panią prowadzącą grupę i to się szybko skończyło. Ale córka do teraz nienawidzi imienia Ala....
Zanim zdecydujemy się na przedszkole czy żłobek, koniecznie go odwiedźmy. Nie bójmy się zadawać pytań, warto porozmawiać też z rodzicami dzieci, które już uczęszczają do tego miejsca, zebrać opinie wśród znajomych. Martyna podkreśla, że warto też zaufać swojej intuicji: - Szukałam miejsca dla mojej dwuletniej córki i trafiłam do prywatnego klubu malucha - opowiada. - Ładny budynek, duży ogród, śliczne zabawki - to na pierwsze wrażenie. Poszłyśmy tam z koleżanką (z wykształcenia pedagog, mama dwójki maluchów). Po ładnym parterze, poprosiłyśmy o pokazanie piętra - a tam w pustej sali, gdzie dzieci podobno śpią, obie wyczułyśmy papierosy! Zeszłyśmy na dół, dzieci już prawie nie było, tylko w kuchni kręciła się jakaś charakterystyczna, bardzo wysoka kobieta. Sprawiała wrażenie "pani na włościach", ale zupełnie się nie odzywała. Rozmawiałyśmy więc z młodymi dziewczynami, które nas oprowadzały: zapytane przez koleżankę-pedagoga nie umiały powiedzieć prawie nic o metodach pracy z dziećmi, które podobno stosują (informacja z wręczonej ulotki), miały nawet problem żeby podać nazwę studiów, które ukończyły! Tak więc drugie wrażenie było na tyle kiepskie, że żłobek (a prawidłowo - klub malucha, bo to była prywatna placówka) odpadł w przedbiegach.
- Najciekawsze wydarzyło się po kilku miesiącach, kiedy przez znajomych poznałam miłą dziewczynę, którą zatrudniłam jako animatorkę dziecięcą na kinderbalu. W rozmowie okazało się, że zna okolicę, bo pracowała przez miesiąc na próbę w tym żłobku! I powiedziała mi co nieco, jak wyglądały realia, kiedy za rodzicami zamykały się drzwi: dzieci bawiły się tylko w jednej sali, żeby nie brudzić w całym budynku, używały tylko części zabawek, żeby nie zniszczyć wszystkich (zdarzały się np. samochodziki bez kółek, za to z wystającymi prętami albo malutkie zabawki z jajek-niespodzianek). Wysoka kobieta widziana w kuchni to właścicielka placówki, która mieszka na samej górze domu, ale pytającym o nią rodzicom zawsze każe mówić, że jej nie ma... Rodzice odbierający swoje dzieci zawsze słyszą, że spały i jadły, niezależnie od tego czy to prawda. Ona oczywiście nie chciała tam pracować dłużej, ale taka też była metoda, żeby po miesiącu zatrudniać na próbę, za małe pieniądze, kolejne dziewczyny.
Rodzice muszą być dobrymi obserwatorami. Urszula Gierczak, psycholog dziecięcy, wyjaśnia, jak rozpoznać, że z chodzącym do żłobka dzieckiem dzieje się coś niedobrego: - Jeśli po kilku miesiącach adaptacyjnych reaguje histerycznym płaczem na widok pani, to często jest to powód do niepokoju - ostrzega. - Powinniśmy też wzmóc czujność, jeżeli zachowanie dziecka się zmieniło, jeśli np. wcześniej było pogodne i energiczne, a zrobiło się apatyczne i osowiałe. Malutkie dzieci często reagują na stres objawami somatycznymi, słabym apetytem, biegunkami. Czasem obniża się też odporność dziecka i zaczyna często chorować, ale tu trzeba uważać, bo dzieci w ogóle częściej chorują, kiedy zaczynają chodzić do żłobka czy przedszkola. Oczywistą wskazówką dla rodzica, że opieka nie jest na dobrym poziomie, to np. częste siniaki czy odparzone pupy - w takim wypadku wiadomo, że opiekunowie nie poświęcają dzieciom należycie wiele uwagi. Może też nas zaniepokoić nocny płacz czy zaburzony rytm dnia w weekendy. Czasem dziecko, które ma słabą opiekę dorosłych, może nawet przejawiać symptomy choroby sierocej: dzieci dostarczają sobie bodźców, np. przez kołysanie -załóżmy, że maluch musi długo siedzieć w krzesełku i brakuje mu ruchu, będzie wtedy szukał bodźców właśnie w taki sposób.
Pewną trudność w ocenie zachowania dziecka może powodować okres, w którym dziecko przyzwyczaja się do rozstania z rodzicami i do nowego miejsca. - Adaptacja może przebiegać różnie - wyjaśnia Urszula Gierczak. - Jeśli dziecko ma duży temperament, jest odważne i łatwo nawiązuje kontakty z dorosłymi i innymi dziećmi, a nagle zaczyna reagować płaczem i wycofaniem na przedszkole, to po 3-4 miesiącach możemy uznać, że to nie jest już kwestią okresu adaptacyjnego, że przyczyna jest inna. W przypadku dzieci nieśmiałych wydłużyłabym ten okres do 6 miesięcy. W przypadku przedszkolaka częstą reakcją na coś złego jest ból brzucha - jeśli nasze dziecko przed wyjściem do przedszkola często skarży się ból brzucha, przyjrzyjmy się temu uważnie. Niepokojące mogą też być koszmary senne czy to, że dziecko nie chce opowiadać o tym, co działo się w przedszkolu. Często pojawia się też moczenie nocne.
Moment, w którym posyłamy dziecko do żłobka czy przedszkola jest przełomowy z kilku powodów. Po pierwsze oznacza przekazanie opieki obcej osobie, często po okresie, w którym to matka, czasem ojciec, byli głównymi opiekunami i mieli wpływ na wszystkie decyzje dotyczące rytmu dnia dziecka, jego zajęć, pory drzemek czy diety. W takiej sytuacji trudno jest oddać kontrolę trzeciej osobie i obdarzyć ją zaufaniem. Po drugie dziecko na początku często źle reaguje na rozstanie z rodzicem, a to trudne doświadczenie dla każdej matki i ojca. Z jednej strony nie lubimy oddawać władzy nad ważnymi aspektami naszego życia obcym, z drugiej musimy wracać do życia zawodowego i zdajemy sobie sprawę z wagi edukacji przedszkolnej dla prawidłowego rozwoju dziecka.
Źli opiekunowie zdarzają się - tak samo, jak zdarzają się źli rodzice, lekarze, trenerzy czy księża. Na szczęście dla dzieci nie zdarzają się często. Obowiązkiem dorosłych jest rozpoznanie sytuacji i objawów wskazujących na to, że z dzieckiem dzieje się coś niepokojącego. Bardzo złe historie, jak ta z Wrocławia, nie są normą i to należy podkreślać. Tych dobrych historii jest więcej. Nie chodzi o wzbudzenie w sobie lęku przed posłaniem dziecka do żłobka czy przedszkola, trzeba tylko dokładnie przyjrzeć się placówce, którą wybieramy, bo nasze dziecko będzie spędzać tam większość swojego czasu. Trzeba być czujnym, ale nie spodziewać się najgorszego.
- Zawsze reagujmy, jeśli dziecko sygnalizuje nam, że dzieje się coś niewłaściwego. Taki maluch nie ma powodu, żeby zmyślać. Niekoniecznie nawet musi doświadczać czegoś złego, może być tylko świadkiem niewłaściwych zachowań. W każdym przypadku musimy zareagować: wyjaśniać i obserwować. Przyczyn zmian w zachowaniu dziecka może być milion. Zapytajmy dyrekcji czy możemy przyjść do żłobka czy przedszkola w trakcie jego pracy, żeby popatrzeć i poobserwować. Sprawdźmy czy placówka zatrudnia psychologa, pójdźmy na jego dyżur, opowiedzmy o sytuacji i poprośmy o obserwację. Psychologowie są po stronie dziecka, nie ma się czego obawiać. A najważniejsze: ufajmy naszym dzieciom, słuchajmy uważnie i reagujmy - podkreśla Urszula Gierczak.