Wakacyjne dyżury przedszkoli: naprawdę samo zło?

Tysiące dzieci w całej Polsce uczęszczają latem do przedszkoli. Co dwa lub trzy tygodnie muszą zmieniać otoczenie, panie i kolegów. To stresujące przeżycie, ale czy zasługuje na całkowite potępienie?

Miałam wczoraj napisać, że nie ma co demonizować wakacyjnych dyżurów przedszkoli, jak to uczynili rozmówcy dziennikarki "Gazety Wyborczej", Justyny Sucheckiej, w artykule "W wakacje w przedszkolach nie jest fajnie. Dramat i stres dzieci przez dyżury" . Po doświadczeniach dzisiejszego poranka mam jednak nieco bardziej mieszane odczucia. Jestem mamą dzieci, które uczęszczają do dyżurujących w wakacje placówek, do tego lata chodziły jednak tylko na dyżury do swojego przedszkola. W tym roku jest inaczej i od wczoraj spędzają kilka godzin dziennie w "obcej" placówce. Bardzo ładnej, z personelem, który przy pierwszym kontakcie robi całkiem miłe wrażenie.

Pierwszego dnia odebrałam syna i córkę po południu. Oboje zachwyceni. Spotkali znajomych ze swojego przedszkola, wybawili się w ogrodzie na placu zabaw. Widać, że brakowało im już przedszkolnych interakcji z rówieśnikami. Dzisiaj rano także nic nie zapowiadało katastrofy. Dzieci ubrane, nakarmione (tak, jestem wierna zasadzie, że nie można wyjść z domu bez śniadania), w dobrych humorach opuściły dom. Wszystko układało się dobrze i sielankowo dopóki syn nie stanął w progu sali.

Zawstydził się, wczepił w moją spódnicę i oznajmił, że zostaje ze mną. Potem wiadomo: panie interweniują, dziecko płacze, ja tłumaczę i przepełniona żalem opuszczam obce przedszkole, do wtóru rozdzierającego krzyku "maaaamaaaa", dobiegającego z gardła mojego - rozpłaszczonego na okiennej szybie - syneczka. Źle, niedobrze! Tylko czy na pewno?

"Zanim nauczę się imion..."

Nauczycielka z aktualnego wakacyjnego przedszkola moich dzieci, zwracając się do mojego syna per "Norbert", szybko zorientowała się w pomyłce i wyjaśniła przepraszająco: "Zanim nauczę się wszystkich imion, już kończy się dyżur". Nauczyciele nie znają "nowych" dzieci, nie wiedzą, czego się po nich spodziewać, nie znają ich słabości. Nieszczególnie komfortowa sytuacja dla nich, tak samo jak dla rodziców i dzieci. Ale bywa różnie, nie można generalizować, że wszystkie dzieci mają problem z wakacyjnymi dyżurami.

- Moja córka zawsze chętnie chodziła do nowych przedszkoli - mówi Iwona, mama sześciolatki z Poznania. - Lubi odkrywać nowe miejsca i bawić się nowymi zabawkami. Zawsze były tez jakieś dzieci z jej grupy, więc nie czuła się całkiem nieswojo. Wydaje mi się też, że to pomaga przygotować dziecko do różnych sytuacji życiowych: pójścia do szkoły, do nowej klasy, a kiedyś pracy - tłumaczy.

Zaczyna się już przed wakacjami

Co roku w przedszkolu moich dzieci rozgrywają się te same scenki: rodzice przed tablicą informacyjną studiują listy placówek dyżurujących w wakacje. Jedni dopisują do wybranych miejsc nazwiska swoich dzieci, zwykle sprawiając wrażenie, jakby starali się ten fakt ukryć, inni badawczo sprawdzają, które dziecko ma się tak "bardzo źle", że będzie chodzić do przedszkola przez większość wakacji. I te prowadzone szeptem dialogi szatniane: "Zapisałaś Lenę/Tymka/Amelkę na dyżur?". Ona nie, na szczęście nie musiała. Tamta owszem, ale zapewnia gorliwie, że tylko do "naszego przedszkola". Inna przepraszająco tłumaczy, że nie miała wyjścia. Musiała.

Może to sami rodzice niepotrzebnie robią z dyżurów problem? Chcąc za wszelka cenę chronić dzieci przed stresującymi sytuacjami, wpędzają się w poczucie winy z powodu sytuacji, na którą nie mają wpływu i której nie mogą zmienić. Pozostaje pytanie, czy powinniśmy za wszelką cenę usuwać trudne przeżycia i emocje z życia dzieci? Czy doświadczenia wyniesione z wakacyjnych przedszkoli są rzeczywiście tak wielką traumą dla dziecka, czy może cennym doświadczeniem, które może okazać się przydatne w dalszej edukacji i socjalizacji naszych dzieci?

- Dla mnie to nic takiego - mówi Ewa, mama Krzysia (4 l.) i Mai (6 l.). - Nie ma co tego nakręcać. Właściwie czym to się różni od posyłania dzieci na kolonie czy obozy? Tu przynajmniej znają kilkoro dzieci - podsumowuje.

Wyobrażenia kontra rzeczywistość

Zgadzam się, że w idealnej sytuacji dzieci mogłyby w wakacje uczęszczać do znanych im przedszkoli. W idealnym świecie mielibyśmy też wiele możliwości zapewnienia im innej formy opieki podczas letnich miesięcy: dwumiesięczne urlopy, atrakcyjne wyjazdy w miejsca o zróżnicowanym klimacie (dobry czas na hartowanie przed nadchodzącą jesienią!), siatka życzliwych osób pragnących opiekować się naszymi dziećmi. Zastanawiam się tylko, po co tracić energię na roztrząsanie takich scenariuszy, zamiast po prostu stawiać czoła rzeczywistości?

A ta jest taka, że wielu rodziców nie ma możliwości zorganizowania dzieciom opieki na całe wakacje, przedszkola dyżurują w okresach dwu- lub trzytygodniowych. Prawda jest też taka, że dzieci reagują różnie: są takie, które mają problem z adaptacją w nowym miejscu i takie, dla których nie jest to żadnym problemem. Zamiast narzekać na coś, czego nie możemy zmienić, warto postarać się podejść do tego ze spokojem i sprawić, by ta narzucona nam rzeczywistość była jak najznośniejsza dla wszystkich. Jeśli dziecko boi się nowego miejsca, musimy przygotować się na łzy, ale też spróbować oswoić je z tą sytuacją, tak samo, jak robiliśmy to przed jego przedszkolnym debiutem.

Nie wpędzajmy rodziców w poczucie winy!

Jedna z nauczycielek z "naszego prawdziwego przedszkola" z wyraźną dezaprobatą w głosie stwierdziła w rozmowie ze mną, że niektórzy rodzice to "tak zaniedbują dzieci, że każą im chodzić do przedszkola przez całe lato!". Tak jakby mieli wybór.

To, co bardzo nie podoba mi się w nagonce na dyżury wakacyjne i przedstawianie ich jako serwowanie dzieciom dramatu i stresu, to fakt, że w ten sposób wkraczamy w kolejny obszar, w którym próbuje się rodziców wtłoczyć w poczucie winy. Zaczyna się od wyboru szpitala, porodu, sposobu karmienia, posłania dziecka do żłobka, do przedszkola państwowego lub prywatnego, do tego, czym dziecko żywimy i jak je ubieramy.

Dorzucając do tej listy wakacyjne przedszkola, karmimy tylko poczucie beznadziei, które towarzyszy wielu matkom i ojcom wychowującym dzieci w naszym systemie edukacyjno-opiekuńczym. Protestuję! I myślę o tym, co zastaję, kiedy odbieram dzieci po pracy: gromadę roześmianych i rozbieganych przedszkolaków bawiących się na placu zabaw. Nie widzę łez, traumy i dramatu. A to chyba wystarczy, żeby odrzucić argument o szkodliwości dyżurów wakacyjnych?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.