Polacy popierają in vitro? "Ciekawe, ja wciąż mam inne wrażenie" - mówi mama dziecka z probówki

Podejście do in vitro w naszym kraju powoli się zmienia - z sondażu CBOS wynika, że 79% Polaków popiera stosowanie tej metody przez małżeństwa. Nasze rozmówczynie nie czują tej akceptacji: "Czasem, jak słucham różnych wypowiedzi, prycham ze zniecierpliwienia" - mówi jedna z dwóch mam, opowiadających nam o życiu z dziećmi poczętymi dzięki in vitro.

Niemal 2/3 Polaków przyznało w badaniu CBOS, że skorzystałoby z metody in vitro, gdyby nie mogło począć dziecka naturalnie. Tylko 12 proc. zdecydowanie odrzuciłoby taką możliwość. Analizując wyniki sondażu, można odnieść wrażenie, że stajemy się coraz bardziej otwarci. Dopuszczamy nawet możliwość skorzystania z in vitro przez pary, które nie są małżeństwami - tak zeznało 60 procent ankietowanych. Mimo że niechęć do tej metody zapłodnienia związana jest najczęściej z prawicowymi poglądami politycznymi, aż 71 procent osób identyfikujących się z prawicą dopuszcza in vitro jako walkę z niepłodnością w przypadku par heteroseksualnych, pozostających w związkach małżeńskich. Rozmawiamy z dwiema Polkami, które opowiadają nam, jak żyje się z dziećmi z probówki, wiedząc, że część rodaków - szczególnie tych z ekranów telewizorów, ambon kościelnych i pierwszych stron gazet - nadal odmawia im prawa do istnienia.

Droga do spełnienia

Kiedy je dopadło, to na poważnie. Miały mężów, były po studiach, a instynkt macierzyński rozhulał się w nich z taką siłą, że o niczym innym nie mogły myśleć. Dzieci były wszędzie - takie śliczne, pulchne takie, a one tak bardzo chciały trzymać w ramionach niemowlęta i śpiewać im łagodne kołysanki. Tak, to był ten moment! Najpierw był entuzjazm i pełne radości oczekiwanie. Później rozczarowanie, z każdym miesiącem większe. Łzy, dużo łez. Niecierpliwość. W końcu badania. Całe morze łez. Depresja. Gniew. Wyzwalająca decyzja: in vitro. Nowa nadzieja, nowy entuzjazm. Trudne miesiące, nadal wiele łez, aż w końcu - nareszcie! - upragnione dwie kreski na teście ciążowym. Po 40 tygodniach mogły już tulić w ramionach swój własny, prywatny cud: dziecko. Upragniony, wyczekany, wymuskany. Kontrowersyjny.

Zuzanna: "Świrowałam z rozpaczy!"

Odgarnia z czoła kosmyki długich blond włosów. Mruży oczy ze zniecierpliwieniem, w końcu zamyśla się. - Staraliśmy się o dziecko przez ponad 6 lat. Świrowałam z rozpaczy. Myślę, że ten ból można porównać do utraty bliskiej osoby... Każda kolejna ciąża koleżanki lub krewnej powodowała płacz, ogromną wściekłość, zazdrość aż do bólu... Oj, okropne to były chwile - Zuzanna wyraźnie smutnieje na to wspomnienie. W końcu potrząsa głową, jakby chciała odpędzić smutne myśli i mówi dalej: - Nie udało nam się za pierwszym razem, dopiero w trzecim podejściu. Wie o tym moja mama i mój brat. Tylko. Akceptowali w 100%, wspierali.

Czy wstydzi się powiedzieć innym ludziom? Boi się reakcji otoczenia? Wzrusza ramionami, z rezygnacją: - Nie wiem. Dla nas to jest metoda leczenia, nic nadzwyczajnego, dziwnego czy niewłaściwego - mówi. - Ale wiem dobrze, że wielu ludzi ma inne zdanie, dlatego nikt oficjalnie nie wie, że córka jest z in vitro. Nie chcę, aby moje dziecko cierpiało przez głupotę i niedouczenie tzw. bliźnich. Czy ja się pytam, jak zostało poczęte i w jakich okolicznościach to czy inne dziecko? No nie rozumiem, co komu do tego? Naprawdę tego nie rozumiem!

Iwona: "Nie mam już oporów"

Mieszka w Niemczech, pochodzi ze Śląska. Skomplikowane losy rodzin z tamtych stron sprawiły, że miała wielu krewnych w Niemczech, w tym babcię ze strony ojca. Jej panieńskie nazwisko było niemieckie, to po mężu również: jest rodowitym Niemcem. Ona czuje się Polką, ma dwójkę dzieci, są dwujęzyczne. Za nią 8 zabiegów in vitro. Osiem. - Początkowo wiedzieli tylko rodzice z obu stron, rodzeństwo i moja przyjaciółka. Z czasem zaczęliśmy mówić innym przyjaciołom, ale nie wszystkim, tylko tym najbliższym. W rodzinie mam księdza, w Polsce. Z tego powodu trzymaliśmy to w tajemnicy, powiedzieliśmy tylko mojej babci, która przyjęła to bardzo spokojnie, jak na swój wiek i konserwatywność. A jest bardzo religijna...

Iwona jest energiczna i przebojowa. Nie traci czasu na zamartwianie się rzeczami, na które nie ma wpływu. To typ optymistki - trzeba działać, a nie tonąć w łzach.- Dzisiaj, po w sumie 8 zabiegach i 2 dzieci, wiedzą prawie wszyscy przyjaciele dalecy i bliscy oraz większa część rodziny. Tylko moim krewnym ze strony ojca nigdy nie powiemy. Teraz, kiedy poznaję nowe matki, nie mam już oporów powiedzieć: "Wie Pani, ja jestem taka przewrażliwiona, bo tak długo musiałam się o moje dzieci starać i pomogło nam dopiero in vitro". Wszyscy zawsze reagują bardzo pozytywnie: że wytrwaliśmy, że przez tyle musieliśmy przejść... I coraz częściej słyszę potem: "Wy też? My też! Gdzie byliście? Ile to u was trwało?". Całkiem normalne rozmowy. A więc raczej tego nie ukrywamy, ale nie mówimy też o tym prosto z mostu, tylko raczej wynika to z rozmowy o dzieciach, ciąży, porodzie, itd.

Sławnym i bogatym jest łatwiej

Po sześciu latach starań dwa nieudane zabiegi in vitro. Po trzecim podejściu Zuzanna czuła, że tym razem musiało się udać, jeszcze zanim oficjalnie dowiedziała się o pozytywnym wyniku. - Czułam się inaczej niż poprzednio - wspomina. - Lekarz był umiarkowanym optymistą: pierwsze tygodnie miały być decydujące. Poszłam na zwolnienie w 8 tygodniu ciąży. Nie było zagrożenia, ale nie chciałam ryzykować. Ciążę prowadziłam u 2 ginekologów równolegle, nic nie mogło zostać przeoczone. To był taki cud, musiałam bardzo o niego dbać. Rodziłam - o zgrozo! - przez cesarkę na życzenie - chciałam poród mieć pod kontrolą, zminimalizować każde ryzyko do minimum.

Pytam, co myśli, kiedy słyszy, gdy ktoś przyznaje się publicznie, że jego dziecko zostało poczęte dzięki in vitro, tak jak ostatnio "Perfekcyjna Pani Domu", czyli prezenterka telewizyjna, Małgorzata Rozenek. - O Rozenkach słyszałam i zawsze się uśmiecham, jak słyszę o kolejnych przypadkach - mówi. - Cieszy mnie to, że komuś też się udało, a pewnie przeżywali takie piekło jak my. Myślę, że bogatym i sławnym jest łatwiej przyznać się oficjalnie niż takim zwykłym ludziom jak my. My żyjemy w małej mieścinie, w innych realiach. Musieliśmy wziąć kredyt na leczenie. Zamiast wylegiwać się na Maderze, siedzieliśmy w poczekalni i zaciskaliśmy kciuki... Może się uda tym razem?

Życz, a będzie ci życzone!

Iwona mówi, że nigdy nie straciła nadziei na zostanie mamą. Teraz ma dwójkę dzieci, ale pierwsze udało się począć dopiero w siódmym podejściu do zabiegu. Nie jest zgorzkniała i nie ma pretensji do losu. Spokojnie opowiada o swojej drodze do rodzicielskiego spełnienia: - Kiedy dowiedzieliśmy się, że nie możemy mieć dzieci drogą naturalną, zgłosiliśmy się natychmiast do kliniki i od tego momentu nigdy nie przestawałam wierzyć, że się uda. Mój mąż miał moment rezygnacji po 5 nieudanej próbie, ale ja nawet nie płakałam. Wiedziałam, że kiedyś musi się udać, bo jestem młoda i zdrowa (problem niepłodności zdiagnozowano u męża). Dlatego otrzymując negatywny wynik testu, tego samego dnia dzwoniłam do kliniki i umawiałam kolejny termin.

Nie było łatwo. Całe życie podporządkowane leczeniu, zastrzykom, grafiki, harmonogramy... - Nie było to przyjemne - przyznaje Iwona. - Prawie 4 lata na hormonach, wywoływanie "sztucznej menopauzy", niekończące się badania, te same krzesła w poczekalni, te same pielęgniarki przez tyle lat. Jakieś 500 litrów wody zebranej w organizmie, przyrost wagi, rezygnacja z urlopu... Ale nigdy nie przechodziłam koło innych matek z dziećmi w wózku z zazdrością, zawiścią, łzami: "Życz, a będzie ci życzone". Przy planowaniu pierwszego zabiegu dla drugiego dziecka, szłam z nastawieniem: wiesz, że szanse są dobre, bo już urodziłaś więc jesteś do tego zdolna. I tak optymistycznie się nastawiłam, że .... udało się za pierwszym razem!

"Sprawa kościoła? Ciemnota!"

Kościół Katolicki potępia in vitro jako "niegodziwe i niedopuszczalne". "To rodzaj wyrafinowanej aborcji" - tak o tej metodzie zapłodnienia Rada Episkopatu Polski ds. Rodziny pisała kilka lat temu w liście do polskich parlamentarzystów. Stanowiska nie zmieniła. Dzieci naszych rozmówczyń są ochrzczone. Czy one, matki, nie miały ochoty "obrazić się" na Kościół, odwrócić do niego plecami? Zuzanna wzdycha, gdy mówi: - Nie miałam nawet cienia wątpliwości, gdy padła propozycja in vitro. Zresztą mój mąż też.. Ale myślę, że to kwestia tego, że nie jesteśmy ludźmi głębokiej wiary, nie chodzimy do kościoła, chadzamy od wielkiego święta, spowiadamy się na ślubach, pogrzebach, itp... Sama nie wiem, czy z potrzeby, czy dla świętego spokoju...

- Kiedyś mama zaciągnęła mnie na Jasną Górę, - opowiada Zuzanna - wyspowiadałam się tam u zakonnika, powiedziałam o in vitro, dał mi rozgrzeszenie, tak po ludzku pocieszył, nie potępił. Ale postawa Kościoła śmieszy mnie, naprawdę. To ciemnota kompletna! A Jezus to niby został poczęty "po bożemu"? Może nie w szkle, ale z tego, co głosi pismo też został dość nietypowo "umieszczony" w ciele matki. Ale to takie tylko dywagacje, wcale mnie to nie obchodzi! Czasem, jak słucham różnych wypowiedzi, prycham ze zniecierpliwienia. Mądrzą się najwięcej ci, których problem nie dotyczy. Ot, tyle. Córka jest ochrzczona.

"Mamy zielone światło od Boga!"

Z badania CBOS wynika, że Polacy uważają, iż skuteczność in vitro jest ważniejsza od prawa do życia wszystkich zarodków powstałych w efekcie zastosowania tej metody. Ponad połowa badanych uznała, że nawet jeśli nie wszystkie zarodki będą miały szansę rozwijać się w przyszłości, to większa szansa uzyskania ciąży uzasadnia ich tworzenie. 29 proc. respondentów sprzeciwia się powstawaniu nadliczbowych zarodków. Do przeciwników in vitro zaliczają się głównie osoby po 64. roku życia, mieszkający na wsi (głównie rolnicy) oraz osoby z wykształceniem podstawowym. Co zaskakujące, 54% osób o poglądach prawicowych zezwoliłoby jednak na zastosowanie zapłodnienia pozaustrojowego także u par, które żyją w związkach nieformalnych.

Iwona jest rozwódką, a jej obecny mąż, ojciec dzieci, jest ateistą. Sama mówi, że wierzy w Boga, ale odrzuca Kościół Katolicki, zwłaszcza w formie reprezentowanej w Polsce. Pyta retorycznie o to, jak miałaby akceptować to wszystko, skoro tańczy w poście, żyje w grzechu, popiera małżeństwa homoseksualistów i adopcję dzieci przez nich? Dzieci ochrzciła, dla tradycji, dla rodziny. - Bardzo współczuję parom w Polsce, które z powodu postawy Kościoła nie decydują się na in vitro, bo boją się szykanowania ze strony rodziny i społeczności. Tak na chłopski rozum, gdyby Bóg nie chciał, żeby rodziło się tyle dzieci po in vitro, to by się nie rodziły. Więc mamy od niego zielone światło! I dopóki On nie przemówi do mnie i do świata i osobiście nie rzuci piorunem w tych grzeszników eksperymentujących z probówkami, dopóty nie będą docierały do mnie zakazy, groźby i debilne akcje instytucji Kościoła.

W Polsce można tylko załamać ręce?

Iwona, mimo że na co dzień przebywa w Niemczech, nigdy nie straciła kontaktu ze swoim krajem ojczystym. Przyznaje, że atmosfera wokół in vitro w Polsce bardzo ja smuci: - Te nowe badania są oczywiście optymistyczne, ale przekaz płynący z mediów jest całkiem inny. Kilka razy nawet pisałam komentarze do artykułów w internecie, ale widzę, że to nadal jest rzucaniem grochem o ścianę. I to nie tylko za sprawą polityków i księży - bardzo duży wpływ ma też nasza polska mentalność - ta jeszcze długo się nie zmieni i nieważne, co ktoś deklaruje w ankiecie! Dopóki nie będzie można otwarcie powiedzieć sąsiadce, ciotce czy nawet najlepszej przyjaciółce: "Wiesz, jutro mamy zabieg i mam nadzieję, że za 9 miesięcy przyjdziesz nas odwiedzić", nic się w Polsce nie zmieni. No, ale w kraju, w którym polityk mówi, że niepełnosprawni nie powinni mieć olimpiady, można tylko załamać ręce i cieszyć się, że się z niego wyjechało - kończy swoje rozważania Iwona.

Zuzanna jest bardziej optymistyczna, mówi, że zauważa drobne zmiany, wyniki badania CBOS jej nie dziwią: - Myślę, że przez fakt, iż naprawdę wiele par zmaga się z tym problemem, coraz więcej ludzi gdzieś wokół nas wspomina o in vitro. Może jednak zmienia się trochę spojrzenie ogółu... Znajoma wspomniała ostatnio, że jej siostra rodzona nie wyjeżdża na wakacje, bo zdecydowała się z mężem wykorzystać urlop na podejście do in vitro...Bardzo mnie zaskoczyło to, że ona mi o tym powiedziała - one (znajoma i jej siostra) wydawały mi się trochę takimi snobkami... Takimi, co to najpiękniejsze, najbogatsze i najmądrzejsze... A tu wyskoczyła z in vitro... Tak zupełnie bez wstydu, skrępowania. Powiedziała tak, jakbym chciała, aby o tym mówiono.

Trochę większe cuda

Wyniki sondażu CBOS pokazują dobitnie, że zarzuty natury etycznej wysuwane przez przeciwników tej metody poczęcia, nie przekonują Polaków. Pozostaje mieć nadzieję, że powoli, malutkimi kroczkami, także dzięki akcjom takim jak kampania społeczna "Powiedzieć i Rozmawiać" zorganizowana przez stowarzyszenie "Nasz Bocian", in vitro rzeczywiście przestanie być tematu tabu. Dzieci urodzone dzięki tej metodzie niczym nie różnią się od swoich rówieśników poczętych w sypialnianych łożach, a macierzyństwo matek dzieci z probówki jest zupełnie naturalne, choć jednocześnie całkiem wyjątkowe: -Tam gdzie wiele matek mówi " Co go nie zabije, to go wzmocni", ja raczej sprawdzam 3 razy, upewniam się, pilnuję, zapobiegam i kontroluję - opowiada Iwona. - Wiem, przez co musiałam przejść, żeby zostać matką. Ale rozmawiałam z innymi matkami, które też przez to przeszły i wszystkie miały identyczne odczucia. Bo każde dziecko jest cudem natury, ale nasze cuda są trochę większe.

Więcej o:
Copyright © Agora SA