"Bo wiecie, ja to jestem z in vitro" [WYWIAD]

Kiedy mama poszła ze mną do kościoła, bo chciała mnie ochrzcić i powiedziała o tym po prostu księdzu, on na to odpowiedział: "Ale wie pani, nie ma takiej możliwości, to jest dziecko bez duszy, ono nie ma prawa istnienia" - mówi 22-letnia Karolina Wolf. Jedna z najstarszych Polek urodzonych dzięki tej metodzie rozmawia z Karoliną Stępniewską, redaktorką serwisu eDziecko.pl

Rozmowa odbyła się podczas sesji fotograficznej do kalendarza, w którym znajdą się zdjęcia dzieci adoptowanych oraz urodzonych dzięki leczeniu niepłodności. Pomysłodawcą kalendarza jest Stowarzyszenie "Nasz Bocian".

Jesteś już po zdjęciach?

Tak, całe szczęście już po.

Jak było?

Bardzo dobrze, w miarę szybko, sprawnie. Dzieciaki trochę szalały...

Pozowałaś z maluchami?

Tak, ja jestem jednym z najstarszych dzieci poczętych tą metodą i pozowałam z jednym z najmłodszych. Taką mieliśmy kolaborację (śmiech).

Jak dowiedziałaś się o tym przedsięwzięciu?

Zaproponowano mi udział. Jakieś 2-3 lata temu, jak to teraz wszyscy mówią: "ujawniłam się" - brałam udział w jakiś programach telewizyjnych, itd. Na początku moja siostra cioteczna powiedziała, że chciałaby zrobić materiał o in vitro, ale chciałaby to zrobić za pomocą żywego człowieka, żeby to jakoś zmaterializować. Wiedziała, że ja jestem urodzona dzięki in vitro. No i zrobiła materiał do Polsat News, potem przeszło to do TVN i tych wszystkich telewizji śniadaniowych.

A ty od kiedy wiesz, że jesteś poczęta dzięki in vitro?

Od 4 lat, czyli od 18 roku życia

Dowiedziałaś się stosunkowo późno.

Przed 18 urodzinami moja mama do mnie podeszła i powiedziała "Karola, bo wiesz, ty jesteś invitrem". Jak to "invitrem"? - w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi. To kwestia tego, że w Polsce nie mówi się o tym. Nie miałam pojęcia, jak to wygląda, dlaczego, z jakiego powodu. I potem usiedliśmy, rodzice mi to wytłumaczyli... Byłam w lekkim szoku, ale to nie ma najmniejszej różnicy. Nie ma.

Co to znaczy, że byłaś w szoku?

Zdziwiłam się, bo wiedziałam, że moi rodzice długo walczyli o dziecko, ale nigdy nie było mówione jak to wyglądało. Uważali, że jestem za młoda albo coś...

Wolałabyś dowiedzieć się wcześniej?

Sama nie wiem. Nie zastanawiałam się nad tym.

Osiemnastka wydaje się takim granicznym wiekiem, kiedy zdradzamy dziecku różne tajemnice...

Tak, ale kiedy mamy 18 lat to nadal jesteśmy strasznie głupimi ludźmi - teraz dopiero to widzę. Dobrze, że mi powiedzieli, przetrawiłam to sobie w głowie. Poczytałam też dużo na ten temat i to nie oznacza nic strasznego: mam ręce, nogi, głowę, nie mam problemu ze zdrowiem, zawszę się dobrze uczyłam, jak normalne dzieci. Mam przyjaciół...

No i co teraz, kiedy już wiesz? Mówisz wszystkim, że jesteś z in vitro?

Nie, nie chodzę i nie rozpowiadam tego wszystkim. Nie ma się co z tym afiszować. Moi znajomi wiedzą, ale to nie jest jakiś wielki temat, to po prostu jest normalne. My też siedzimy teraz na przeciwko siebie i rozmawiamy i to nie jest tak, że ja myślę: "O Boże, a jak ty powstałaś?". Bo to jest normalne. I takie powinno być podejście do tego tematu.

A jest? Będzie?

Nie ma takiego podejścia w Polsce. Jesteśmy bardzo zacofani. Jesteśmy totalnie krajem Trzeciego Świata. To wszystko co się dzieje, jest bardzo smutne. To Kościół tak nastawia ludzi. żyjemy w katolickim kraju. Druga sprawa jest taka, że ludzie nie wiedzą nic o in vitro, bo jest zero informacji. Było głośno, jak ustawa trafiła do sejmu, było głośno, jak ktoś coś na ten temat powiedział albo wręcz coś głupiego palnął i zrobił się bałagan. Ale nie ma edukacji w szkole, fachowej wiedzy przekazywanej ludziom. Jest genetyka w gimnazjum, w liceum: powinno być to wszystko omawiane. Ale nie jest.

A ty uczestniczysz w życiu Kościoła? Jesteś katoliczką?

Nie jestem katoliczką, nie mam chrztu. Nie jestem nawet wierząca. Urodziłam się pod koniec 1989 roku. Moja mama urodziła mnie za pierwszym podejściem do in vitro, miała wtedy 36 lat więc to dodatkowo był dla niej jakiś wielki cud. Kiedy na początku 1990 roku poszła ze mną do kościoła, bo chciała mnie ochrzcić i powiedziała o tym po prostu księdzu - że strasznie się cieszy - on na to odpowiedział: "Ale wie pani, nie ma takiej możliwości, to jest dziecko bez duszy, ono nie ma prawa istnienia". Według Kościoła nie mam prawa istnienia, jestem dzieckiem bez duszy, więc nie chodzę do kościoła.

Jak reagujesz słysząc takie rzeczy?

Nijak. Nie mam po prostu potrzeby wiary. Mam zaprzyjaźnionego księdza, fantastyczny człowiek i mężczyzna. Uwielbiam go. Powiedział mi jedną bardzo wartościową rzecz: kiedykolwiek poczuję potrzebę wiary i powiem mu o tym, to porozmawiamy, a on wtedy da mi chrzest, komunię, bierzmowanie, żebym była katoliczką. Ale ja w ogóle nie mam takiej potrzeby, jestem ateistką. Ale obchodzę święta ze względu na tradycję i rodzinę.

O in vitro jest znowu głośno dzięki politykom.

Kiedyś się tym zajmowałam, nawet byłam w sejmie na różnych debatach. Jak słuchałam tych głupot, które oni wszyscy mówią, to łapałam się za głowę. Przede wszystkim to, że moi rodzice zostali nazwani kryminalistami, a ja jestem morderczynią, bo zamordowałam swoich nienarodzonych braci i siostry w wieku 5 dni, to są tak kompletnie absurdalne rzeczy!

Ciekawe, może w przypadku twoich rodziców sprawa się niedługo przedawni i nie pójdą do więzienia.

(śmiech) Jeszcze muszą 2 lata poczekać, bo przedawnienie jest po 25 latach.

Rodzice tych małych dzieci mówili mi, że zdecydowali się na udział w sesji do kalendarza, bo chcą pokazać światu, że ich dzieci są zupełnie normalne. Czy ty, kiedy dowiedziałaś się jako osiemnastolatka, że jesteś na świecie dzięki in vitro, musiałaś zastanawiać się czy jesteś dokładnie taka sama jak twoi koledzy i koleżanki?

Nie. Wiedziałam, że jestem taka sama. Nie miałam nigdy problemów ze zdrowiem... Ok., może mam jakiegoś tam lekkiego szmergla, ale to dlatego, że jestem radosnym człowiekiem (śmiech). Nie wypadają mi włosy , nie odpadają mi ręce - wszystko jest normalne, tak? Jestem normalnym człowiekiem. Rozmawiamy teraz, a ja nie mam problemów ze skupieniem się, z nauką, jestem taka sama jak wszyscy inni. Kiedy patrzę na te wszystkie dzieciaki tutaj, to one wszystkie są pełne życia, uśmiechnięte, radosne i nie widzę, żeby którekolwiek z nich miało jakiś problem.

Z niedawnych badań CBOS wynika, że Polacy są tolerancyjni i akceptują in vitro - 79 proc. naszego społeczeństwa uznaje, że małżeństwa powinny mieć możliwość korzystania z tej metody.

Bzdura. Polska w ogóle nie jest tolerancyjna. To są tylko badania. Jeśli chodzi o in vitro, to widzę większą akceptację, bo jest większa edukacja ludzi, ale nadal jest bardzo dużo do zrobienia - edukację trzeba zacząć od szkół. Zrobić lekcję, powiedzieć: "Słuchajcie, z in vitro to jest tak i tak, jak normalne zapłodnienie, tylko za pomocą strzykaweczki, ale jest też mama, jest tata, są komórki, to ostatnia deska ratunku dla ludzi, którzy bardzo chcą mieć dziecko. Jednak w momencie, kiedy mówi się o mordowaniu zarodków, o przestępstwie, to trudno się dziwić, że ludzie mają mętlik w głowach. Mają za małą wiedzę i dlatego jest tyle nietolerancji. Zresztą generalnie jest tak, że jeśli czegoś nie wiemy, to tego nie akceptujemy. Tak samo było przecież, kiedy pierwsi ciemnoskórzy ludzie zaczęli przyjeżdżać do Polski, ludzie patrzyli na nich jak na jakieś stworzenia z dżungli, a przecież to normalni ludzie.

A co myślisz o tym, że tobie rodzice powiedzieli kiedy miałaś 18 lat, a tutaj, na tej sesji, są ludzie, którzy od samego początku nie robią z tego tabu, chcą, żeby ich dzieci w naturalny sposób dowiedziały się o tym, że są poczęte dzięki in vitro?

Uważam, że tak jest zdecydowanie lepiej.

Z drugiej strony są jednak też rodzice, którzy postanowili w ogóle o tym nie mówić swoim dzieciom.

To ich prywatna sprawa, nie wtrącam się w to.

Dobrze, ale twoim zdaniem powinno się mówić czy nie? Czy ta wiedza ma znaczenie dla dziecka?

Ta wiedza niczego nie zmienia. Można sobie niektóre rzeczy poukładać w głowie, ale to zależy od dziecka. Wydaje mi się. że ta wiedza tak naprawdę w ogóle nie jest potrzebna. Oczywiście fajnie jest wiedzieć i lepiej dowiedzieć się od rodziców niż przypadkiem podczas przeglądania jakiś papierów. Nie wnikam jednak w te decyzje, to sprawa każdego rodzica i ludzie powinni wychowywać swoje dzieci według własnych przekonań.

A twoi rodzice podeszli do in vitro w Polsce?

Z tego, co wiem, startowali w Białymstoku, a później już w Warszawie. Udało im się za pierwszym razem.

I teraz ty jesteś taką celebrytką wśród tych wszystkich "invitrowych" dzieciaczków tutaj?

Nie, pytali, czy ja jestem mamą, któregoś z dzieciaków (śmiech). Jak patrzę na koleżanki z wózkami, to spokojnie mogłabym już być mamą takiego półtorarocznego dziecka, ale ja się nie spieszę. Muszę sobie poukładać życie, a dopiero później zacznę myśleć o dzieciach.

W styczniowym numerze magazynu "Dziecko" ukaże się tekst o dzieciach urodzonych dzięki in vitro i o radościach oraz dylematach ich rodziców.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.